VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na październik 2005.

Singlowe dylematy

niedziela, 30 października 2005 22:59

Z ostatniego numeru miesięcznika List.

Z obserwacji teraputycznych wynika, że jeśli mężczyzna szuka kobiety na żonę, to posługuje się listą preferowanych cech. Z takiej listy korzystają również kobiety, z tą jednak różnicą, że one dostrzegają zalety; natomiast mężczyźni skupiają się na negatywnych cechach, większą wagę przypisują temu, czego brak potencjalnym partnerkom.
[…]
Nawet jeżeli udawało mu się znaleźć zbliżoną do ideału kobietę, bardzo szybko przekonywał się, że brakuje jej kilku istotnych cech z listy. Była inteligentna, atrakcyjna, tak jak sobie życzył, ale już nie tak troskliwa, jakby tego chciał.
[…]
Nie był w stanie zrezygnować ze swoich oczekiwań, chociaż taka 'strata’ wpisana jest w każdą decyzję wspólnego poznawania siebie, która przekracza etap romantycznego oczarowania sobą.

(Jacek Prusak SJ, Bliskość tak, ale się boję)

(fragment na stronach Listu)

Wszelkie podobieństwa do istniejących osób są zdecydowanie przypadkowe. :>

Jak minął dzień?

sobota, 29 października 2005 22:27

Takie pytanie pojawia się czasami codziennie, czasami częściej. No właśnie. Jak?

– Wyszedłem z domu na pół godziny, zrobiłem zakupy, zmarzłem i wróciłem.
– Opanowałem nową (dla mnie) funkcję Worda „Plan dokumentu”.
– Napisałem kolejne części tekstu na swoją firmową stronę www.
– Dostosowałem kolejny element tejże strony do wybryków IE.
– Napisałem parę maili.
– Poczytałem sobie: „Nie tylko fakty” Lisa, „Designing with Web Standards” Zeldmana.
– Zrobiłem sobie godzinną powtórkę angielskiego z Supermemo.
– Po raz pierwszy od paru lat posłuchałem sobie płyty ELP „Live At The Royal Albert Hall”.
– Ściągnąłem 19 (!) składanek „Desert Island Prog vol. III” stworzonych przez uczestników grupy alt.binaries.sounds.mp3.prog.
– Na ogame mam już 10 level technologii ochronnej.

No tak. Ale o czym tutaj mówić? 70% rzeczy zrobiona przy komputerze. Komu się przyda opis takiego dnia?

Ech.

O polityce pisał nie będę, bo wszyscy mają dość. Ale ubawiłem się wczoraj czytając felieton w Ozonie (z poniedziałku), że wreszcie do władzy doszła rozsądna prawica. O tak, rozsądna jak kaczki w okresie godowym.

Jeszcze jedno, wazne dla mnie. Można się rozstać w przyjaźni, w to wierzę i to jakoś nam się udało. Ale czy tylko przez miesiąc? Zaczynają się jakieś pretensje, jakieś robienie na złość. A przecież nie chcemy sobie zepsuć tych wspomnień. A może to – w miesiąc po racjonalnej decyzji, dopiero teraz wygasło uczucie?

Możliwe, że notka za osobista i ją wykasuję. Ale na razie niech zostanie. :)

Przepis na sukces Ikei

środa, 26 października 2005 08:35

Wywiad w dzisiejszej Rzeczpospolitej. Ingvar Kamprad, założyciel Ikei mówi o źródłach jej sukcesu.

Jak pan reaguje na określenie Ikei: „teflon multinational”. Chodzi o to, że żaden ze stawianych firmie zarzutów nie jest w stanie zepsuć jej opinii. Jak chociażby te dotyczące wyrębu drzew na meble i niszczenia środowiska…

Błędy naprawiamy natychmiast. Sam popełniam mnóstwo błędów, i to codziennie. Ale tylko ci, którzy śpią, nie grzeszą.

[…]

(o Rosji) Oczywiście w tym kraju są problemy, fatalna infrastruktura, ludzie nie mają pieniędzy. Niestety, Rosja nie zdecydowała się na takie przemiany gospodarcze jak Polska i dlatego sytuacja poprawia się tam bardzo powoli. Podziwiam Polskę i Polaków za determinację, z jaką przeszli z gospodarki komunistycznej do rynkowej.

[…]

Podobno jestem najbogatszym człowiekiem na świecie. Rzeczywiście, jestem bardzo bogaty. Mam wspaniałą rodzinę i współpracowników. I dobre pomysły, jak rozwijać Ikeę. Jestem zdrowy. Czyli mam wszystko, o czym może marzyć człowiek. Mam także świadomość, że nie jestem już taki młody, czas leci. Żona mi mówi, żebym trochę odpoczął. Ale nie jest to takie łatwe, kiedy wokoło tyle się dzieje, ciągle ktoś o coś mnie pyta, bo Ikea nadal jest moim życiem.

Czy kiedykolwiek myślał pan o tym, by Ikea weszła na giełdę?

Nie. Podarowałem Ikeę holenderskiej fundacji. To był sposób na obronę przed przejęciem udziałów przez kogoś niepożądanego. Gdyby ktoś przejął firmę, już zawsze musiałbym starać się, żeby zyski były na wysokim poziomie, bo tego oczekiwaliby akcjonariusze. A my musimy patrzeć w przyszłość.

No i jeszcze trochę faktów. Z wikipedii.

Mając 17 lat, w 1943 założył IKEĘ (nazwa powstała jako akronim od wyrazów: Ingvar, Kamprad, Elmtaryd, Agunnaryd). Pomysł na taką nazwę w głównej mierze wiązał się z bardzo ciężką dysleksją – stąd wszelkie nazwy produktów po dziś dzień wiążą się z nazwami geograficznymi, które były o wiele łatwiesze do zapamiętania przez Kamprada.

Z About.com:

„The Greatest Mistake of My Life”: During his teens, Kamprad attended some pro-Nazi meetings. When this was uncovered in 1994, Kamprad said, „This is part of my life I bitterly regret…[A]fter a couple of meetings in pure Nazi style, I quit.” In a letter to employees titled „The Greatest Mistake of My Life”, he asked forgiveness, and he devoted two chapters to it in his 1998 book, The History of IKEA. In an interview after its publication, he said, „Now I have told all I can. Can one ever get forgiveness for such stupidity?”

Internet a frekwencja wyborcza

sobota, 22 października 2005 16:21

Szef PKW, pan Ferdynand Rymarz twierdzi, że głosowanie przez internet nie zwiększy frekwencji w wyborach (link do newsa na Onecie).

Sądzę, że przeciwnie, internet mógłby zdecydowanie poprawić frekwencję. Bezpośrednio, bo jest trochę ludzi, którzy nie mogą się udać do lokalu. Ale przede wszystkim pośrednio. Może pomóc sprawiając, że nie będzie trzeba głosować w miejscu zameldowania.

Trudno ocenić ile osób w Polsce nie mieszka tam gdzie jest zameldowanych. Ale są to pewnie miliony. A więc:
– studenci,
– ci, którzy przeprowadzili się w poszukiwaniu pracy,
– ci, którzy są w delegacjach,
– ci, którzy sobie wyjechali na weekend,
– ci, którzy meldują się gdzie indziej tylko po to, żeby niższe ubezpieczenie za samochód płacić, albo aby zachować prawo do mieszkania kwaterunkowego…

I nawet taki polityczny zapaleniec jak autor bloga Gazeta Powyborcza, nie będzie wydawał 160 złotych na ekspres, żeby dojechać tam, gdzie ma prawo zagłosować.

Czy bardzo trudno o coś takiego? Przychodzę sobie w dniu wyborów do dowolnej komisji. Pokazuję dowód, członkowie komisji sprawdzają na specjalnej stronie www, czy już ten „numer PESEL” nie głosował, jeśli nie, wydają mi kartę i odhaczają na internetowej liście. Bez zabawy w regionalizację. Bez sprawdzania, czy mój blok jest na tej liście, czy na innej. Bez zabawy w odwiedzanie urzędu gminy, aby wziąć papierek, który mnie uprawnia do głosowania.

Infrastrukturę mamy: większość szkół, gdzie zwykle są punkty wyborcze ma już podłączenie do internetu, nie mówiąc o komputerach. Serwis, który wytrzyma obciążenie z tysięcy punktów wyborczych też można zrobić. W sytuacjach ekstremalnych (padło łącze lub kolejny system Prokomu), numery PESEL przekazuje się do centrali później, a te, które się powtarzają (co oznacza, że ktoś głosował dwukrotnie) oznacza jako głosy nieważne.

No to komu mam wysłać CV? :-)

Update z 26.10. Zapaleniec z Gazety Powyborczej, jednak stracił cały dzień na dojazd i zagłosował

Problemem zainteresowała się Rzeczpospolita.

Być może najwięcej szkód powoduje jednak zaniechanie przez posłów prac nad wprowadzeniem głosowania przez Internet. W Szwajcarii, gdzie wyborcy od kilku lat mogą przesłać swój głos listem poleconym lub przez Internet, frekwencja wzrosła o blisko 20 punktów procentowych.

Podobnie jak napisałem, stworzenie takiego systemu to nie jest ogromny wysiłek ani finansowy, ani organizacyjny. Opierają się głównie politycy, którzy sądzą, że podniesienie frekwencji obniży wyniki ich partii. Teraz za nowym sposobem agitują przegrani – czyli Platforma, PiS odpowiada – a po co się spieszyć?

Co się stało z naszą klasą?

piątek, 14 października 2005 23:08

Nic się nie stało. Wszyscy się rozeszli w swoje strony i dobrze się mają.

Wybór liceum był jednym z głupszych w moim życiu. Choć była to decyzja całkowicie własna i samodzielna. (a może dlatego?) Nie wiem, co mnie omamiło, czy bardziej opis szkoły, czy łatwość dojazdu (rzekoma). Zamiast do normalnego liceum w Śródmieściu, poszedłem do LILO w Rembertowie. Właściwie nie żałowałem tego wyboru. Trafiłem na paru nauczycieli, którzy przygotowali mnie bardzo dobrze do egzaminów na studia. Dopiero na studiach zorientowałem się, jak głupią decyzję podjąłem. Jak – o całe lata świetlne – odstaję intelektualnie od ludzi z Rejtana, Reja czy innego Staszica.

Koleżanka na gg informuje: po 7 latach zlot naszej klasy. Uczucia: ciekawość, a jak wyglądają, a kto co robi, ile małżeństw, ile dzieci. Jednocześnie właściwie obojętność. Nie byłem z większością tych ludzi emocjonalnie związany, ani oni ze mną.

Przyszło 20 osób. Nie poznałem dwóch dziewczyn, resztę tak. Sześć małżeństw, pięcioro dzieci. Kariery standardowe. Najczęściej własne biznesy, albo koncerny. Niektórzy się zaokrąglili, są mniej czy bardziej zadowoleni z życia.

Jedyne autentyczne zdziwienie, to kolega, który wykonał niesamowitą woltę. Już w liceum handlował programami i sprzętem komputerowym, na studiach rozwijał to dalej. A teraz mówi, że razem z żoną założyli gabinet psycho-cośtam, pomagają ludziom w poprawieniu ich odporności na różne choroby. Z pasją opowiadał o walce z rakiem, no i powtarzał, że warto robić to, do czego ciągnie serce. Chyba najjaśniejszy punkt dzisiejszego spotkania.

Poniżej: Andrzej Kwiatek, nasz wychowawca i wspaniały człowiek, zaraz dostanie łyskacza od jednego ze swoich uczniów. :)

Whisky dla Kwiatka :)

Lepper chwali Tuska

czwartek, 13 października 2005 09:27

Andrzej Lepper w czwartkowy poranek:
„Nie wiem, czy Tusk jest liberałem tak do końca. W pewnych sprawach mówi o polityce prosocjalnej, prospołecznej, o pomocy ludziom, emerytów i rencistów chce bronić, spotyka się z rolnikami, z robotnikami – to jest taki liberalizm nowoczesny” – powiedział Lepper. Zaznaczył, że w sprawie własności prywatnej on sam też jest liberałem. „Jestem za tym, żeby jak najwięcej było własności prywatnej, jak najwięcej ludzi bogatych w Polsce, żeby w Polsce była szeroko rozumiana tolerancja” – dodał.

Mnie się marzy taka władza, która Lepperowi dobierze się wreszcie do dupy. Jego wsadzi do kicia, rozpędzi z udziałem siły jego zwolenników i nie będzie się oglądać na to, że elektorat im się zmniejszy. Bo i tak się zmniejszy.

W wypowiedziach popisowców pobrzemiewa nutka nostalgii za nową sanacją, oczyszczeniem życia publicznego i poszanowaniem prawa. Może by tak im przypomnieć, że piłdudczycy nie dawali sobie w kaszę dmuchać. Wsie, które nie płaciły podatków były pacyfikowane przez wojsko. Jak podaje Andrzej Paczkowski, w jednym tylko roku 1937 zabito około 40 chłopów, a tysiące wsadzono do więzień. Nie pochwalam zabijania protestujących ludzi. Ale jednego ówczesnym rządom nie można odmówić – stanowczości.

Problem z wiejskimi awanturnikami zaczął się w roku 1990 w Mławie. Wtedy protestowali chyba producenci mleka. Rząd Mazowieckiego działał niekonsekwentnie, ale skierował na miejsce policję. Politycy i „autorytety” działania rządu zmieszali z błotem, bo jakże to wysyłać siłę na ludzi, to się źle kojarzy! Wśród protestujących był energiczny człowiek, który zauważył w tym szansę dla siebie. Teraz to on składa Tuskowi i Kaczyńskiemu żądania programowe, gdy dostanie odpowiedź, zastanowi się kogo poprze w drugiej turze.

BTW. Mądrości polityków polskich część kolejna: czytelnia z książkami Andrzeja Leppera. Mocnych nerwów życzę.

Płyty z półeczki

wtorek, 11 października 2005 21:49

Czasami przez parę dni słucham muzyki z określonego klucza. Na przykład, tylko koncerty Yes z lat 70, tylko płyty ze szpindla (tak mało ważne, że nie chciało mi się dla nich zrobić okładek), albo tylko z określonej półeczki.

Wczoraj i dzisiaj króluje półka z 60 płytami od litery T do litery X. W ten sposób poleciały już:

– T.Love, Best.Love
– Talking Heads, More Songs About Buildings And Food
– Tangerine Dream, Encore
– Tara Fuki, Piosenki do snu
– U.K., Danger Money
– US3, Hand on the Torch
– Varius Manx, Elf
– Voo Voo, Voo Voo (pierwsza płyta)
– Wakeman (Rick), No Earthly Connection
– XTC, Apple Venus, vol. 1

no i teraz słucham U2, War. fajnie jest. a kto powiedział, że wszystkie moje notki muszą mieć sens?

Kategorie: Muzyka
6 komentarzy

Chwile

11 października 2005 00:35

Przypomnij sobie te chwile, kiedy nie zastanawiałeś się jakie powinno być następne słowo.

Kiedy nie męczyłeś się nad pomysłem zrodzonym w dwugodzinnych bólach
[który to pomysł nadaje się do wyrzucenia po przemyśleniach następnego dnia]

Gdy byłeś śmielszy w swoich pomysłach, w bezpośrednich atakach na cel, gdy robiłeś to, a nie planowałeś.

Gdy nie kalkulowałeś ile stracisz robiąc coś pożytecznego (jednocześnie tracąc godziny na debilne rozrywki)

Gdy możliwości nie zależały od czasu a od pomysłów.

[…]

Powyżej moje zapiski z 7 lutego 2002. Do cholery, dlaczego tak mało zmieniłem przez 3,5 roku?

Kwa kwa razy dwa!

poniedziałek, 10 października 2005 11:35

No i po wyborach prezydenckich. Jak się można było spodziewać: Tusk z niewielką przewagą. W Warszawie wygrał zdecydowanie, nie ma się co dziwić – widzimy na co dzień efekty rządów Kaczora. Zupełna klęska pani Bochniarz i jej kanapowej partyjki.

Obejrzałem sobie wyniki w różnych miejscach, które znam lub gdzie mam rodzinę. Popularność Leppera naprawdę przeraża. W lubelskiej gminie Nowodwór głosowało na niego 56 procent!

A głosowałem na Tuska. Bez specjalnego entuzjazmu. To facet bezbarwny, bardziej salonowy intrygant niż mąż stanu, do tego oportunista. Co za debilny pomysł ze ślubem kościelnym po 25 latach? Takie rzeczy robi się po cichu i odpowiednio wcześniej. Tak postąpił Piłsudski w 1916, gdy przewidując objęcie władzy przeszedł na katolicyzm. Zresztą Kwaśniewski był ateistą, nikomu to jakoś nie przeskadzało.

Do tego mierziła mnie sloganowa kampania Tuska, beznadziejna strona internetowa, wszystko zrobione na „odwal się”, jakby sztab wiedział, że i tak nie ma lepszego kandydata.

W sumie w Polsce prezydent nie ma za dużo do gadania. Bo właściwie dwie sprawy zależą od niego: stabilność władzy w kraju oraz polityka zagraniczna. I z tym Tusk powinien sobie poradzić, w przeciwieństwie do Kaczyńskiego. Ten drugi traktuje osobiście wszelkie ataki, że przypomnę zwolnienie pielęgniarki, która mu w szpitalu zwróciła uwagę. Już sobie wyobrażam, jak pan Lech Kaczyński fuka na prezydenta Rosji.

Uzupełniam: na jednej z grup internetowych ktoś znalazł gminę Czyże, woj. podlaskie. Lepper dostał tam 81,8%.

W poszukiwaniu zaginionego stawu

sobota, 8 października 2005 23:32

Czyli – do czego mogą się przydać zdjęcia satelitarne.

W Google Earth pojawiła się też moja okolica i to w całkiem niezłym detalu. Usiadłem z mapą przed monitorem i zacząłem wyszukiwać szczegóły z mapy – kolejne drogi, budynki, nawet linia energetyczna, która leci przez las. W pewnym momencie zwróciłem uwagę na następujący fragment.

Dwie podejrzane plamy na zdjęciu satelitarnym z google

Gdzie jest las, zapewne widzicie. Jasna powierzchnia to łąki, a ciemna – prawie czarna – to woda. No i coś się nie zgadza, stwierdziłem. Czarna plama po lewej stronie ekranu to znany mi doskonale staw, który pojawił się kilka notek temu. A co z drugą plamą? Zaglądam na mapę, nic tu nie ma. Jedynie stary plan MPK z 90 roku pokazuje w tym miejscu małe niebieskie oczko.

Ruszyłem więc dzisiaj z aparatem i miną odkrywcy. Rzeczywiście coś jasnego prześwituje… Po przedarciu się przez krzaczory otwiera się moim oczom cudowna łąka.

Łąka spowita słońcem

Idę dalej, łąka się rozpościera na przestrzeń może 100-200 metrów. W końcu docieram też do stawu, po tegorocznych suszach zostało z niego już bardzo niewiele.

Oto co zostało ze stawu - małe oczko

Jakim cudem tego wcześniej nie znalazłem łażąc i rowerując po lasach? Odpowiedź prosta – leśne ścieżki łąkę omijają z daleka, a drzewa rosną wokół tak gęsto, że nikomu nie chce się tam zapuszczać. No i 3 kilometry od osiedla, wciaż w granicach Warszawy mamy staw, który dopiero widać na zdjęciach satelitarnych. :-)

Nie zapuszczają się tu nawet grzybiarze. Dowodem tego pięknej urody koźlaczek, na którego trafiłem w pobliżu stawu.

Samotny koźlaczek

Ciekawe co jeszcze odkryję dzięki Google Earth. :)


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: