VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na listopad 2004.

Forma

wtorek, 30 listopada 2004 22:50

Dobrą herbatę zawsze piję w filiżance, na spodeczku – i tak podaję gościom. Wprawdzie dobra herbatka pozostaje dobrą w każdej postaci, ale jaka przyjemność unosić filiżankę do ust, wchłaniając herbaciany napar? :)

250 słów?

poniedziałek, 29 listopada 2004 13:02

Czy ja śnię? Wypracowanie maturalne ma mieć 250 słów? Mniejsza o (absurdalne) spory, czy wliczać spójniki, albo ile punktów dać tekstowi, który ma tylko 240 słów. Ale jak w czymś takim oceniać styl, kompozycję i język? Przecież 250 słów to ledwie jedna strona wydruku A4.

Takiej objętości pisze się notatki prasowe, a nie wypracowania. No chyba, że zamiast nudnych rozprawek kwiat narodu będzie musiał po prostu streścić to czego wykuł się z bryków. Bo i tak ten polski do niczego potrzebny nie jest. Ale skoro taka jest ukryta intencja ministerstwa, po co w ogóle tego nauczać? Nie lepiej wprowadzić zajęcia z wypełniania wniosków o dotacje UE? Albo z gotowania, bo wiele młodych małżeństw ma z tym problemy.

ps. aby się upewnić, wrzuciłem do Worda jeden z swoich krótkich tekstów – recenzję „Dnia świra” w serwisie Onetu. Statystyka jest bezlitosna: 350 słów. No, nie. Nie zdałbym matury. Aż mam ochotę rzucić ulubionym powiedzeniem bohatera filmu, nawiasem mówiąc, polonisty.

Cel

29 listopada 2004 01:18

Warto mieć w życiu cele. To niemal automatycznie prowadzi do ustalenia właściwych priorytetów, daje nam energię, gdy czasami nic się nie chce, motywuje do działania. I wielu z nas ma swoje cele – na krótszy czy dłuższy dystans. Osiągnąć sukces ze swoją firmą, założyć rodzinę, zdobyć jeszcze więcej sławy i pieniędzy… :-) Nieraz dręczą dylematy, co wybrać, co jest ważniejsze, czy można poświęcić X w imię Y, czy warto to robić. Doba ma tylko 24 godziny, a my jesteśmy ludźmi.

Na czacie toczymy – ja i inni – ciągłe boje z pewną dziewczyną, która nie ma ambicji zawodowych, nie chce być sławna, nie chce wiele zarabiać, nie myśli o swoim szczęściu, ale chce jednego. Znaleźć faceta, z którym będzie miała dziecko, wychowywać je i całą miłość przenosić właśnie na to dziecko. Znęcamy się nad nią permanentnie. Tłumaczymy, jaką krzywdę zrobi sobie i dziecku, mówimy, że przecież trzeba mieć własne marzenia. Nic.

Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak MNIE ta sprawa porusza. Bo martwię się jej dzieckiem (które jednak nie będzie miało tak źle)? A może chodzi o co innego? Może te nasze przytyki to po prostu … zazdrość, wobec osoby, która ma tylko jeden, za to bardzo konkretny cel i dla tego celu gotowa jest poświęcić wiele? Która nie zastanawia się nad wyborem drogi, bo jest święcie przekonana, że ta jest dobra?

Ale z drugiej strony to przykład nauki dla siebie.

Twoje przekonania: wystarczy, byś przyjrzał się fanatykowi, którzy zauważa jedynie to, co potwier­dza jego/jej przekonania i nie dopuszcza niczego, co mogłoby je naruszyć, a zrozumiesz, co twoje przeko­nania robią z tobą samym.
[…]
Jeśli ludzie tak bardzo pragną szczęścia, to dla­czego nie starają się zrozumieć, że ich przekonania, wierzenia są fałszywe? Po pierwsze dlatego, że nigdy im nawet nie przychodzi do głowy to, iż są one fał­szywe; co więcej, nie traktują ich jak przekonania czy wierzenia, lecz uznają za fakty i rzeczywistość. Tak dalece zostali zaprogramowani. Po drugie, ponieważ przeraża ich możliwość utraty jedynego świata, jaki znają: świata pragnień, przywiązań, lęków, presji społeczeństwa, napięć, ambicji, zmartwień, poczucia winy… przeplatanych krótkimi chwilami przyjem­ności, ulgi i podniecenia, które one ze sobą przyno­szą. Wyobraź sobie kogoś, kto boi się wyzwolić z ko­szmaru, ponieważ mimo wszystko jest to jedyny znany mu świat. Oto obraz ciebie i innych ludzi.

(A. deMello – Wezwanie do miłości)

Książki ojca deMello tak mocno burzyły zestaw tradycyjnych społecznych (i nie tylko katolickich) przekonań, nic w tym dziwnego, że dostały się na indeks…

Co mówisz mój śnie?

środa, 24 listopada 2004 09:57

Mam swoją, zupełnie nienaukową teorię na temat snów.

Sen jest jedyną dostępną dla każdego formą kontaktu z pod- i nadświadomością. I często ich próbą przekazania czegoś umysłowi świadomemu. Próbą rozpaczliwą i ostateczną, bo teoretycznie nie możemy sobie snu „zablokować”. Oczywiście świadomość ma na to swoje metody, np. zupełną blokadę pamięci. Co takiego skrywają ludzie, którym się śnią koszmary? Do czego nie chcą się przed sobą przyznać, czego nie mogą przypomnieć? A ci, którzy twierdzą, że nic im się nie śni? Jakąż ogromną pracę wykonali, żeby zatrzeć wszystkie ślady?

W snach powraca wiele z tego, co oglądamy, czytamy czy robimy, w końcu udowodnione jest, że człowiek podświadomie zapamiętuje wszystko z czym się zetknął. Może niedobre sny to efekt niedostatecznej „higieny psychicznej”? Czyli oglądania zbyt wielu horrorów, albo reportaży z cyklu „oj, jak nam źle” na TVP2.

Inna sprawa, że sen może być źródłem wielu pomysłów (słynny łańcuch benzenowy) i dobrej rozrywki, w 3D i kolorze. Pozdrawiam więc swoją podświadomość i poproszę o więcej. :-)

Okołosenne igraszki

24 listopada 2004 09:40

Czasami udaje mi się płynnie przechodzić w sen. Już bardzo senny zaczynam myśleć o jakimś temacie, po chwili z zachwytem obserwuję, że nie muszę już nic robić – z twórcy staję się obserwatorem, a opowieść zaczyna żyć przed moimi oczami. I chyba z tego zachwytu zasypiam. :)

Inny sposób w jaki mogę wpływać na treść snu polega na limitowanych końcówkach. Tak jak wczoraj. Godzina 7:00, włącza mi się „Rockin’ in the Free World”, które ustawiłem do budzenia. A ja tutaj w połowie snu, raz, że nie wiem jak się skończy, po drugie chcę zrozumieć DLACZEGO to mi się przyśniło. Siusiu, łyk wody, przestawienie budzika i dalej do łózka. ;) To samo o 8:00, nadal nie wszystko wyjaśnione. Nie odpuszczę, wyłączam budzik i spał będe do oporu, aż się wszystko skończy. Przed 9:00 się udało.

Plus i minus

poniedziałek, 22 listopada 2004 07:08

Nie trzeba pana Graya, żeby stwierdzić, że istnieją dwa podejścia do kryzysów – nazwijmy je kobiecym i męskim. Kobiecy wymaga zrozumienia, wysłuchania, przytulenia, zapewnienia o tym że jestem blisko. Męski – porządnego kopa w d***, nie jęcz tylko zabieraj się do roboty, zobacz – mnie się udało.

Co jest dla mnie destruktywne w różnego rodzaju czatach czy blogach – to dominacja pierwszego rodzaju pomocy. Głaskanie: ej, nie jest tak źle, nie staraj się zrozumieć, zaakceptuj, to nie twoja wina. Tak, to jest potrzebne każdemu z nas. Czasami jak chleb i powietrze. Ale jeśli sieciowa rozmowa ograniczy się tylko do tego – bloga zaczniesz traktować jako wymówkę. No i co z tego, że nic nie robię, oni mnie zawsze pocieszą.

Niezawodne lekarstwo na chwilowego doła

czwartek, 18 listopada 2004 23:06

Wystarczy:

Wyciągnąć parę płyt.
Założyć słuchawki.
Przyciemnić światło.
Otworzyć okno.
…. i przez godzinę poruszać się do rytmu muzyki.

Taniec to rzeczywiście doskonały sposób, by odzyskać wiarę i w siebie i w świat.
Polecam. :-)


ps. dzisiaj było:
Pearl Jam – Once
No-Man – Taking It Like A Man
Yaro – Last Time
Rush – Spirit of Radio
Yes – Roundabout
Flower Kings – Deaf Dumb & Blind

Dobry człowiek

wtorek, 16 listopada 2004 10:57

A to przypominało jej bolesny sekret i jej winę wobec niego.

Wiktoria wyszła za człowieka, którego nie kochała. I nawet nie mogła się przed sobą bronić, że myślała, że się myliła. Nie. Wiedziała, że to, co do niego czuje, to wcale nie jest miłość. Nie omdlewała na dźwięk jego głosu, nie uginały się pod nią kolana, gdy ją obejmował. A gdy pierwszy raz się całowali w Łazienkach, to było przyjemne, oczywiście, ale wcale nie przyprawiło jej o zawrót głowy.

Polubiła tego łagodnego, troszkę gruboskórnego chłopaka o niezręcznych dłoniach i uroczych, marzycielskich oczach, owszem. Nie mając o swej urodzie najwyższego zdania, nie sądziła, by miał się jej jeszcze trafić ktoś lepszy.

Nie, to nie tak. Nie to było ważne. Ważne było to, że od pierwszej chwili, kiedy go spotkała, wiedziała na pewno jedną rzecz: że Robert po prostu jest dobrym człowiekiem.

Boże mój, kto jeszcze dzisiaj tak mówi albo myśli o ludziach. Dobry człowiek. Taki, który jej nie zdradzi, nie zrani, który nie będzie zdolny zrobić niczego podłego. Człowiek, z którym można razem przeżyć życie i do którego miłość przyjdzie sama z siebie, z czasem, po prostu narodzi się z szacunku i przywiązania. Tak wierzyła.

(Rafał Ziemkiewicz – „Pieprzony los kataryniarza”)

Może te naprawdę udane małżeństwa nie zaczynają się od wielkiej, namiętnej miłości, a są po prostu spotkaniem dwojga dobrych ludzi? Którzy swoją dobroć potrafią sobie przekazać. I nic więcej wtedy nie potrzeba.

Czas i pieniądze

poniedziałek, 15 listopada 2004 10:28

Pojawiła się propozycja wspólnego wyjazdu paru osób. Ale koleżanka mówi, że z nami nie pojedzie. Mało zarabia, ma wydatki, zbiera na wyjazd zagraniczny itd. Niewiele się namyślając proponuję jej pożyczkę, zwróci kiedy będzie jej pasowało. I tu kolejne bariery. Opór przed tym, że trzeba oddać? Że będę oczekiwał jakiegoś rewanżu? Że będzie ode mnie uzależniona? Nie chodziło o wielką sumę, może 200 złotych. Więc gotowy byłem nawet nie traktować tego jako dług, ważniejsze, abyśmy po prostu byli tam wszyscy. Jednak nie.

Dlaczego tak często bezczelnie prosimy kogoś o poświęcenie im czasu, ale nigdy nie przyjdzie do głowy, żeby poprosić o pieniądze? Kiedyś na grupie Sens, niejaka WL napisała:

Czasami daje czas w prezencie – ale mam tylko
24 godziny na dobe wiec jest dla mnie OGROMNA
wartosc w kazdej minucie. Nawet jesli stac
mnie na to by nic nie robic albo by troche czasu
po prostu *wydac* – tez pamietam ze jest to wartosc
ktora juz poszla i nigdy nie wroci.

Inny fenomen. Dlaczego tak łatwo przyznajemy się, że brakuje nam czasu, a do braku pieniędzy to tylko w szczególnych sytuacjach. I zgadujmyż czy ty dziewczyno zamawiasz soczek bo lubisz, czy dlatego że o połowę tańszy niż piwo?

Szuflandio, moja szuflandio

środa, 10 listopada 2004 00:08

Jeśli jestem dostępny na GG, nie znaczy to, że zawsze i z każdym mogę prowadzić dyskusje o sensie życia.

Jeśli prowadzę polski fanclub zespołu Yes, nie znaczy to, że muzykę Yes konsumuję na śniadanie, obiad i kolację.

Jeśli sam instaluje sobie różne programy, nie znaczy to, że służę osobistą i zdalną pomocą, każdemu, kto o tym wie.

Jeśli odwiedzam koleżankę w innym mieście z przyjacielską wizytą, nie znaczy to, że wizyta miała inny charakter.

Jeśli mieszkam w stolicy i skończyłem dobrą uczelnię, nie znaczy to, że zarabiam nie wiadomo ile i co tydzień będę chodził z tobą do restauracji na obiad za jedyne 80zł od osoby.

Jeśli mam akurat płytę X, nie znaczy to, że chcę się od razu z tobą wymienić.

Jeśli zajmuję się programowaniem, nie znaczy to, że jestem informatykiem.

Jeśli jestem związany z komputerami, nie znaczy to, że tylko o nich można ze mną rozmawiać.

Jeśli jestem sympatyczny (a przynajmniej robię takie wrażenie), nie znaczy to, że będę pocieszał cię godzinami tylko dlatego, że rzucił cię chłopak.

Jeśli nie daję się poderwać facetowi w pociągu, nie znaczy to, że jestem homofobem i wyborcą LPR.

Jeśli mam telefon, nie znaczy to, że będę godzinami na linii.

Jeśli mam telefon komórkowy, nie znaczy to, że lubię wysyłać smsy.

Jeśli mam w domu telewizor, nie znaczy to, że znam na pamięć wszystkie reklamy.

Jeśli mam dwadzieścia parę lat, nie znaczy to, że znam wszystkich aktorów z mojego pokolenia i najnowsze radiowe hity.

Jeśli nie chodzę czasami do kościoła, nie znaczy to, że nie jestem katolikiem.

Jeśli nie odpisuję na maila, nie znaczy to, że cię znienawidziłem.

Jeśli w pisaniu stawiam sobie granice, nie znaczy to, że jestem zakłamany.

Jeśli piszę bloga, nie znaczy to, że jestem jednym z tych frustratów, którzy czytają te notki.

Jeśli zachowuję się cynicznie, nie znaczy to, że nie ma we mnie odrobiny ludzkich uczuć.

Jeśli piszę coś, co wydaje się nie mieć sensu, nie znaczy to, że tego sensu musisz tam się doszukiwać.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: