VrooBlog
Po czterech latach rządów PiS
Czekają nas jedne z najciekawszych wyborów parlamentarnych w historii wolnej Polski. Najciekawszych, choć niekoniecznie budzących emocje. Widać to po kampanii wyborczej. W zasadzie wszystko co słyszymy jest przewidywalne, tak jakby wszyscy aktorzy grali swoje role, choć nie do końca z przekonaniem.
Zacznijmy od krótkiego podsumowania ostatnich czterech lat.
PiS zwyciężył w 2015 z dwóch powodów.
Po pierwsze – prawidłowo rozpoznali społeczne emocje. Znudzenie „elitowskimi” rządami PO, które popadały w samozadowolenie z powodu rosnącego PKB i frustracja, że z tego PKB przeciętny człowiek niewiele miał. Dziennikarze dali się u nas zakiwać sloganem „Polska w ruinie”, a to przecież nie był główny przekaz kampanii wyborczej. Przekaz był pozytywny – damy wam to, czego żadna władza wam nie dała. Nie tylko pieniądze (jak chcą wierzyć opowiadający o wyborczym przekupstwie), ale również zmianę stylu sprawowania władzy. I ludzie w to uwierzyli. Do wielu osób trafiło przekonanie o innej jakości zarządzania państwem – w końcu jest trochę republikańskich wzorców, które mogliby wdrożyć.
Po drugie – skutecznie przeprowadzili kampanię wyborczą. O tym pisałem zaraz po zwycięstwie Dudy. PiS kojarzony dotąd jako partia niezmiernie obciachowa, w sposób zaskakujący odmłodził swoje oblicze. Celne hasła, kampania internetowa, skupienie na pozytywach – to wszystko w roku 2015 dało podwójne zwycięstwo. Brukselskie pismo Politico, które trudno posądzić o sympatię dla partii Kaczyńskiego cytuje osobę zbliżoną do opozycji, że „PiS jest obecnie niestety jedyną nowoczesną partią w Polsce”. Nowoczesną pod względem stosowanych środków – a nie typowego wodzowskiego stylu zarządzania, bo tu przypomina bardziej PZPR.
PiS wygrał wybory – i co dalej?
Symbolem rządów w latach 2015-2019 będzie bez wątpienia 500+. To się PiS-owi udało, choć przecież nie jest to żaden polski czy pisowski wynalazek. Identyczne (tyle że wyższe) świadczenie jest w Niemczech jako Kindergeld. Jego założenie jest bardzo proste – dzieci oznaczają zwiększone wydatki i mniejsze przychody, jeśli państwo chce wspierać posiadanie dzieci, musi coś tutaj zaproponować.
Znacznie łatwiej rozdać żywą gotówkę, niż reformować niewydolne państwo, budować żłobki, przedszkola czy odtwarzać komunikację publiczną. Wrzucenie dowolnych pieniędzy w obecną strukturę służby zdrowia, edukacji itd. nie spowoduje magicznej poprawy. To wymaga i lat pracy i skutecznego pomysłu. Jednego i drugiego PiS nie ma. Po czterech latach nadchodzi zawsze weryfikacja wyborcza i w takim przypadku liczą się porównania tego, co osiągnęliśmy my, co poprzednicy.
PiS zabrał się oczywiście za reformy. I to spektakularne. Jeśli wierzyć Robertowi Krasowskiemu to jest cecha rządów prawicowych w Polsce. Podczas gdy takie SLD wybierało płynięcie z prądem, a PO cele na poziomie „ciepłej wody w kranie” – rząd AWS rozpoczął od czterech wielkich reform, z których powoli wszyscy jego następcy się wycofywali. Również PiS uderzył z grubej rury. Słyszymy o centralnym porcie komunikacyjnym, przekopie Mierzei Wiślanej, milionie samochodów elektrycznych czy budowie elektrowni atomowej. I jeśli pominąć standardowych narzekaczy – wiele z tych celów ma głębokie znaczenie strategiczne, wybiega poza perspektywę jednej czy dwóch kadencji. Pytanie jednak, kto ma to realizować, jeśli PiS nie ma nawet wystarczająco dużo ludzi, aby skutecznie zarządzać państwem?
Tu dochodzimy do podstawowego problemu rządów PiS. Jest nim brak kadr. Straszliwy. Pisałem w roku 2015:
Oni przegrywali przez osiem lat wszystko co się da. Co się stało, gdy wygrają? Wtedy ławka kadrowa będzie się składać z trzech rodzajów ludzi:
- Pierwsi – mali, bierni ale wierni, ci którzy wytrzymali fanaberie Prezesa.
- Drudzy – fundamentaliści wszelkiej maści, którzy dostaną wreszcie zapałki, żeby sobie zrobić parę wybuchów.
- Trzeci – takie typowe polityczne kanalie, które popierają tego, który akurat ma władzę.
Dziś patrząc na różnych funkcjonariuszy rządu PiS łatwo rozpoznamy, do której grupy należą.
Jest jeszcze czwarta grupa – apartyjni fachowcy, którzy chcą służyć państwu, a nie konkretnej partii. Tacy też byli, ale zostali skutecznie zniechęceni – z jednej strony przez PiS – nie byli „swoi”, więc stawali się automatycznie podejrzani – z drugiej strony przez opozycję, bo jakakolwiek współpraca z PiS ociera się dla wielu ludzi o kolaborację.
PiS nie ma kadr. A jednak na wymianie kadr opiera wiele ze swoich reform. Nie mają pomysłu na jakąś instytucję, ale wstawiają tam swoich ludzi, tak jakby to miało ją automatycznie uzdrowić. Co oczywiście nie działa. Instytucja funkcjonuje zwykle gorzej niż przed zmianami. Co dla PiS jest dowodem, że… trzeba wymienić kolejną warstwę zarządzającą. I tak dalej.
Publicyści z łatwością znaleźli analogię w historii Polski – czyli rządy sanacji. Byli legioniści opanowali wtedy urzędy i je „sanowali”, tj. pozbywali się ludzi, którzy byli politycznie podejrzani. Politycy sanacji też mieli ambitne plany gospodarcze. Też byli aroganccy w polityce zagranicznej, traktując ją zresztą jako rozszerzenie polityki wewnętrznej. I też nie liczyli się z opozycją. Nie ma co iść dalej z analogiami, bo nie sądzę, aby po przegranych wyborach na polityków PO czekały Brześć i Bereza. Ale przekonanie, że wystarczą „właściwi ludzie”, a wszystko będzie działać prawidłowo nie jest tylko domeną obecnych rządów.
I teraz dochodzimy do wyborów 2019.
PiS część obietnic – głównie tych socjalnych – spełnił. Fortuna sprzyja odważnym – no i mieliśmy w ostatnich latach to szczęście, że gospodarka rosła, rosły wpływy z podatków, było z czego to wszystko sfinansować. Elity będą sarkać, ale jeśli ktoś zarabiał przeciętną pensję i ma dzieci – to tak, odczuł poprawę, a państwo się od tego nie zawaliło.
Choć coraz więcej osób zauważa, że w sytuacji, w której tak wiele elementów państwa nie działa – te dodatkowe pieniądze trzeba wydać choćby na prywatne przedszkole czy wizytę u lekarza. Następuje zatem coraz większa prywatyzacja usług publicznych. Tego jednak opozycja nie zauważa, bo… oni robili tak samo – ludzie z PO, PSL czy SLD zakładali, że obywatel ma sobie radzić sam. PiS jako pierwszy daje na to państwowe środki.
Co więcej – PiS wytyczył kierunki debaty publicznej. Nikt nie dyskutuje nad „szóstką Schetyny”, ba – kto pamięta, co tam było. Natomiast i politycy i dziennikarze przez długi czas analizowali kolejną „piątkę Kaczyńskiego”. Od paru lat jest tak, że oto PiS coś ogłasza – opozycja tylko do tego się odnosi. Że albo nie ma to sensu, albo przecież to oni sami proponowali.
Zresztą partia rządząca sprawnie podbiera pomysły konkurencji. Jak Wiosna zaczęła mówić o wykluczeniu komunikacyjnym – w piątce Kaczyńskiego znalazły się nagle pieniądze na wsparcie PKS-ów. I co z tego, że skuteczność tego jest niemal żadna, bo tu trzeba odbudowy całej sieci, a nie tylko dołożenia pieniędzy to tu to tam. Ostatnio ministerstwo odrzuciło warszawski projekt badań przeglądowych dla seniorów, aby… podobny pomysł wrócił parę dni później jako „przegląd stanu zdrowia dla Polaków po 40. roku życia”.
Opozycja była więc zagoniona do narożnika i co najwyżej oddawała ciosy. Przez parę lat ciągnęli tę swoją narrację o łamaniu praworządności, której nikt poza elitami z wielkich miast nie chciał słuchać. Jednocześnie cały czas do nich nie docierało, dlaczego właściwie przegrali wybory.
PiS podrzuca im teraz kolejne afery i też nie umieją tego wykorzystać. Wielu ludzi czytających stenogramy z rozmowy Kaczyńskiego na temat dwóch wież zapamięta tylko to, że dziadek Jarosław nie jest takim safandułą bez konta, jakiego go pokazują media, a potrafi gadać o konkretach. Odpowiedź PiS jest tutaj spokojna – wy też mieliście swoje afery, a milczenie PO w sprawie np. reprywatyzacji tylko tę narrację potwierdza.
Problemem dla opozycji było też to, że nie wiedzieli w jakiej konfiguracji iść do wyborów. Ledwie dwa miesiące temu wszystko się wyklarowało i… jest to jeden z powodów mało emocjonującej kampanii. Bo jak tu mieć pomysły na zwycięstwo wyborcze, skoro do niedawna nie wiadomo było, jako kto będziemy startowali?
Obejrzałem sobie wtorkową debatę wyborczą w TVN24. Przedstawiciel PiS konsekwentnie powtarzał, że robią swoje. Przedstawiciele PO, PSL, Lewicy tracili czas na polemiki z PiS, wskazywali wady ich rządów – tak jakby widz stacji o tym nie wiedział. Niewiele było nowych pomysłów, które by się bezpośrednio nie odnosiły do aktualnych rządów. Zandberg, który 4 lata temu był wielkim zaskoczeniem teraz nie miał już tej świeżości i autentyczności. Nieźle – ku mojemu zaskoczeniu – wypadł Bosak, który skupiał się na pokazywaniu programu Konfederacji (fakt, że kosmicznego), a niekoniecznie na polemikach.
Słabość opozycji (którą podkreślają wszyscy) nie oznacza jednak braku szansy na wygraną.
Po 4 latach partia rządząca ma wciąż 40-procentowe poparcie, co zdarzało się rzadko w ostatniej historii. Oczywiście analitycy pamiętają, że w 2015 to nie rekordowe poparcie dało PiS sejmową większość, a cała masa głosów zmarnowanych, głownie przez Zjednoczoną Lewicę, która nie przekroczyła progu dla koalicji.
Teraz wszystko może rozstrzygnąć się również przez to, czy wszystkie partie wejdą do Sejmu. PSL i Konfederacja są na granicy 5%. W sukces Konfederacji nie wierzę, bo wszystkim uczestnikom sceny politycznej zależy na jej marginalizowaniu, z kolei PSL pewnie znowu się przeczołga.
Tak więc bardzo realna jest możliwość, że będziemy mieli wielką koalicję KO-Lewica-PSL. Tworzyć ją będą de facto 4+3+2 różne partie i środowiska, tak więc będą mieli ciężko dogadać się co do najważniejszych rzeczy. Pewnie jednak spróbują przeprowadzić depisyzację. Czyli kolejną rewolucję kadrową, ale na odwrót. Publicyści odczują ulgę, bo wreszcie „PiS będzie odsunięty od władzy”, czy jednak jakość zarządzania państwem się poprawi? Nie, bo raz, że partie opozycyjne nie mają pomysłów, dwa – że różnią się swoimi pomysłami, no i trzy – tam też są działacze, którzy przebierają nóżkami, aby dostać się do władzy. A przy wyborach prezydenckich 2020 tak ciężko budowana koalicja może się rozsypać.
I z tą smutną konstatacją kończę artykuł.
Autor zdjęcia: Piotr Waglowski, PD.
Komentarze
Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS
rząd AWS rozpoczął od czterech wielkich reform, z których powoli wszyscy jego następcy się wycofywali
Reforma administracyjna ma się bardzo dobrze.
PSL pewnie znowu się przeczołga.
Dzisiaj pojawił się CBOS i zwróciłem uwagę, że PSL ma znacząco poniżej „podium” wskaźnik mobilizacji. Przy oscylowaniu w okolicach progu trochę może braknąć.
wielką koalicję KO-Lewica-PSL
Nie wierzę w taki wariant.
Gdyby się jednak zdarzył, to skończy się przedterminowymi wyborami. Kluczowy jest tutaj prezydent. Nie da się rządzić bez zdolności do przeprowadzania ustaw, a na pewno nie będzie większości zdolnej do obalenia weta.
[…] Polski innej niż montownia dla zagranicznych koncernów. No i naiwne to było. Jak pisałem w artykule przed wyborami 2019, oni dramatycznie nie mieli kim tej swojej polityki realizować, a jednocześnie jako podstawę […]
PiS wygrał właśnie tym „rozdawnictwem”. Dla wyborców liczy się to, co mają w kieszeni. W wiekszości nie analizują czy za 2500 zł teraz mogą kupić więcej niż za 2000 zł jeszcze kilka lat temu. Wiele osób tak nie przelicza tylko myśli „zerojedynkowo”.