VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na kwiecień 2004.

Kartka z kalendarza

wtorek, 27 kwietnia 2004 20:29

Ale ja nie wierzę w horoskopy :-)

Onet donosi:
O urodzonych 27 kwietnia można powiedzieć, że mają duże możliwości, lecz małe ambicje. Mogliby wiele osiągnąć zważywszy, że odznaczają się wytrzymałością i cierpliwością. Są także przedsiębiorczy. Dużą rolę w ich życiu odgrywają uczucia, zdarza się jednak, że w kontaktach międzyludzkich bywają wyniośli.

Omówimy to na czacie?

sobota, 17 kwietnia 2004 00:53

Nie umiem(y) mówić. Usiąść z drugą osobą, powiedzieć „od serca” tego, co czyni wymianę myśli interesującą. Tego, co na czatach, blogach, forach, listach dyskusyjnych wylewam(y) szeroką strugą. Na czatach nie rozmawiam(y) o studiach, urokach mieszkania w mieście, pracy, nowych filmach – to tematy zastępcze, zawsze pasują, zawsze można coś powiedzieć. A jeśli nie chcę? Jeśli nie obchodzą mnie sztampowe wymiany zdań? Powiedzieć to ostro i wyraźnie? Powiedzieć, że chcę rozmawiać o tym, co nas tak naprawdę najbardziej obchodzi?

Po spotkaniu. Wracamy na czata, na którym znów do późnej nocy toczymy zaciekłe, szczere i osobiste dyskusje.

Głupio…

sobota, 10 kwietnia 2004 23:47

McDonald. Do lady podchodzi starszy pan w okularach i mówi „two icecreams, please”. W oczach obsługującego dziewczęcia przerażenie. Pan powtarza swoją prośbę i wyjaśnia „I do not speak Polish”… Sąsiadka dziewczęcia równie przerażona. Uratowałem przyjaźń polsko-amerykańską i wyjaśniłem obu paniom co tamten od nich chciał.

No i trochę głupio. Rok 2004, stolica Polski (no dobra, obrzeża stolicy). I dwie dwudziestoletnie dziewczyny, które nie potrafią zrozumieć słowa w języku, którego – chcemy czy nie – chociaż podstawy znać powinniśmy. Aby całe życie nie zamiatać podłóg w fast foodach. Od początku lat 90 system edukacji intensywnie wtłukuje do głowy podstawy obcych narzeczy. Nie wierzę, aby osoba w moim wieku czy o parę lat młodsza, nie mogła się zetknąć z językiem. Toż nawet w pewnej „zabitej dechami dziurze” w województwie lubelskim, gdzie mam rodzinę, zarówno dwie moje siostry cioteczne (10 i 11 lat), a także ich matka – podstawy znają.

Czyli te – nie chciały? Zapomniały? Może były nieśmiałe? Może McPraca jest ich życiowym celem?

Głupio tym bardziej, że będąc w McDonaldzie: w Kownie, w białoruskim Mińsku czy w Bukareszcie nie miałem problemów żeby porozumieć się po angielsku z 20-latkami, które tam sprzedawały.

A może przesadzam? Skoro Jankes przyjechał do nas, powinien „rozmówki” ze sobą wziąć… Od panny, która zarabia na godzinę 3 złote trudno wymagać znajomości obcych języków. Poza tym do McDonalda nie należy chodzić, bo można szybko przytyć (co zresztą widać było *bardzo* dobitnie po towarzyszach Amarykanina).

(Czego szukał vroobelek w tej świątyni kalorii? Przyznam się do słabości. Bardzo lubię opiekane kurczaczki z sosem musztardowym, które tam sprzedają. Oraz niesamowicie tuczącego shake’a waniliowego. Wydatki rekompensuję lekturą Wyborczej i Życia Warszawy).

Taaaak, ja tu bloguję, a na rezurekcji będę przysypiał. ;-)

Rowerem przez książki :-)

poniedziałek, 5 kwietnia 2004 13:18

Jak czyta się dobrą powieść? Trochę to podobne do jazdy na rowerze polną drogą przez piękną okolicę. Gdy chcę sobie popatrzeć na krajobraz – zwalniam, przystaję, rozglądam się dookoła. Lub też przyspieszam, aby dotrzeć szybciej do celu. Czasem dam się porwać gładkości drogi i pędzę z wiatrem przez leśne ścieżki. Obojętnie co robię – nie myślę o rowerze i o samej jeździe. Przecież to tylko środek komunikacji. Gorzej, jeśli trafię na drogę wyboistą, zapiaszczoną i stromą (polecam szlak 'piaszczystą percią’ w Mazowieckim Parku Krajobrazowym). Wtedy żegnajcie krajobrazy, trzeba myśleć nad tym jak podjechać pod tę górkę.

Nie inaczej jest z literaturą – czytając dobrą książkę, mogę popędzić przez kilka stron, wyhamować, zatrzymać się, rozejrzeć, potem znów ruszyć nie spiesząc się – cały czas będąc zanurzonym w świat, który się otwiera z papieru. Co do tego jest potrzebne? Łatwość tworzenia zdań przez które pędzimy, ale i sztuka, która jednym lub dwoma słowami przykuwa nas w miejscu. Różnicowanie ciężkości tekstu, które podpowiada właściwą szybkość, ale i też nie męczy czytelnika.

Nie lubię autorów takich jak Dukaj czy Wiśniewski-Snerg, którzy chyba za cel postawili sobie skomplikowanie przekazu. Co z tego, że piszą „dobre” książki, skoro czytelnik po każdym rozdziale jest zmęczony jak po premii górskiej?

(Są i inne przeszkody. Może dlatego nie mogę się przekonać do Prousta? To trochę jak stanie w miejscu – rower u nogi – i przypominanie sobie dawnych snów o bicyklowych wyprawach).

A rower? Rower to oczywiście nasze umiejętności czytelnicze – umiejętność wychwytywania konstrukcji zdaniowych, znajomość słownictwa, no i rzecz jasna obycie w literaturze pięknej. Ten, kto zrozumiał Parnickiego nie przestraszy się już żadnych wynalazków, podobnie jak i ci rowerzyści, którzy wjechali na Kilimandżaro lub inne tego typu miejsca.

Pisane na marginesie pierwszych 50 stron powieści „Zły” Tyrmanda, we wrześniu 2002.

Autocenzura?

5 kwietnia 2004 10:46

Dylematem moralnym młodego blogowicza jest podobno kwestia krytykowania różnych osób i zjawisk. Złość na kogoś to coś zupełnie normalnego i nic dziwnego, że w pamiętniczku można się wyżyć. Blogi nastolatków – potoki łez z powodu nieudanej klasówki, blogi starszaków – „praco ciężka praco”, blogi ludzi w każdym wieku – żale rodzinno-miłosne.

No, a potem zdarzają się historie, że ktoś stracił pracę, bo napisał, co myśli o szefie… Parę dni temu trafiłem na bloga internetowego lowelasa: zdrada.blog.pl, który rozpacza, że ktoś odkrył jego tożsamość. O rety!

Dochodzi wtedy do głosu pragmatyzm i wewnętrzne ostrzeżenie: uważaj żeby nie przegiąć. Czy to jednak autocenzura? A jeśli popatrzymy na sprawę z innej strony?
– Dlaczego mam pisać o ludziach, którzy nie warci są mojej sympatii?
– Kogo interesują moje antypatie?
– Na czym lepiej się skupić?

Narzekanie (samo narzekanie) nigdy do niczego nie prowadzi, blogi tu nie są wyjątkiem.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: