VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na marzec 2010.

Test herbaty i poranne przepływy

czwartek, 18 marca 2010 20:37

Test herbaty:

Jeśli zrobisz sobie herbatę, a potem momentalnie zapominasz o niej na następne kilka godzin, aż nagle ze zdziwieniem stwierdzisz, że stoi zupełnie zimna, wręcz z grubym osadem! (może zauważysz po kilku dniach na przykład), wtedy masz niezbity dowód:

Czynność, którą wykonywałeś, jest Twoją pasją.

Dorota Ang – Uaaaa! Passsion Book, s. 206.

Niezawodna Ang określa podstawy tego, co nazywamy Flow. Przepływem. Przepływu nie może być przy czymś, co uważasz za nudne, niepotrzebne i denerwujące. Przepływu nie będzie, gdy co 5 minut zastanawiasz się ile minut ci zostało.

Przepływu szukam jak tylko mogę, czasami desperacko. A on jest na tyle sprytny, że nie zawsze pojawia się na żądanie. Najlepiej chyba gdy wstanę o 6 rano, zjem jabłko, włączę komputer i zaczynam. Wtedy około 8:30 przypomina mi o sobie czas, poprzez prozaiczne uczucie bycia głodnym. Ale nawet wtedy zaskakuje mnie, ile udało się zrobić. Czasami nawet to, czego nie dawało się zrobić przez parę tygodni.

Nie wyłączam zegara, jak zalecają niektórzy. Wciąż jest widoczny w pasku na górze ekranu. Ale czasami na niego popatruję i patrzę, ej, jak o możliwe, napisałem 5 stron, a tu tylko 20 minut minęło? A czemu nie?

Potem przychodzi śniadanie, godzina 9, budzą się biurowe szczury i wysyłają powoli kolejne maile. Ha. Mówiłem sobie: będę sprawdzał pocztę 3 razy dziennie: o 10, 14 i 18. A poza tym pracu pracu. Co z tego, skoro praca polega też na odpisywaniu na maile. Włączę pocztę, odpiszę na maila, a tu parę następnych, jak tu do nich nie zajrzeć, no i pierwszy wyłom. Coś trzeba z kimś ustalić, najłatwiej znajdę go na gadu, hmm a tu 3 inne osoby zagadały. Ponowne spojrzenie do skrzynki (zaraz wyłączam), a tu powiadomienie o rzeczy, która jest istotna, więc warto tam zajrzeć – i powoli zapominam, że to nie ta praca.

Mobilizuję się, wyłączam pocztę, znowu zabieram się do pracy. Palce niepostrzeżenie wpisały facebook.com? Oj, zapomniałem, że ktoś mi coś skomentował i miałem odpowiedzieć. A tu parę nowych komentarzy. Tu ciekawy link, warto byłoby to poczytać.

Flow ucieka.

Kolejna próba, godzina 21, zabieram się do pracy w moich słynnych trzygodzinnych maratonach. Trzy godziny to na tyle dużo, żeby zrobić całkiem duży projekt, a nie na tyle dużo, żeby nie dać rady tego zrobić za jednym zamachem. Ha, już północ, udało się, coś tam jeszcze tylko poprawię. Godzina pierwsza. Hmm. Jutro raczej nie wstanę o szóstej. No i nie wstaję. Koniec z porannym flowem.

Lubię regularność i rytuały, jak to poranne wstawanie. Cokolwiek wpadnie niespodziewanego, wytrąca mnie z rytmu. Dlatego tak nie lubię jeździć na spotkania (choć same w sobie są często bardzo potrzebne). Wracam ze spotkania po 13, no i już pół dnia zmarnowane, jest sens się za coś zabierać? Trzeba ugotować, a może tylko zjeść obiad i wypadałoby godzinkę poczytać coś przy ciachu i muzyce. A tu zaraz ktoś zadzwoni, lub napisze ze sprawą konieczną do załatwienia już teraz.

Świetną koncepcję „Do it Tommorow” wymyślił Mark Forster. Jest bajecznie prosta. Na początku dnia wybieramy z dużej listy zadań „to do” (np. z listy next actions w metodologii GTD) te zadania, które dziś mamy wykonać, tyle żeby nie było za dużo. To jest nasza zamknięta lista „will do”. Jeśli coś w ciągu dnia spadnie, to przenosimy to zawsze na jutro, nigdy dzisiaj, no jak już bardzo trzeba to dodajemy poniżej naszej listy, ale nie do niej. Najważniejsze tutaj wg Forstera jest sobie radzenie z „Emergency”, sytuacją nagłą, która często wcale nagła nie jest. Zrobienie tego jutro uwalnia nam umysł na dzisiaj. Co z tego, skoro mi nie wychodzi odmawianie i często sprawą na jutro zajmuję się dzisiaj, a jeśli jeszcze staje się jakimś intelektualnym wyzwaniem… To się ją robi, pomijając „will do”. I tak dzisiejsza lista stała się jutrzejszą, a jutrzejsza straszy coraz większymi opóźnieniami.

Przez parę lat, z przerwami, próbowałem pracować w różnych biurach. Lubię biura. Nie siedzę sam w domu, można z kimś pogadać czy pójść na herbatkę, można zawsze skonfrontować to co robię z rzeczywistością, bo zawsze jest ryzyko że zaczniesz zbaczać. Ale dodatkowe dystrakcje przerażają. Ostatnie biuro, którego próbowałem było właśnie nieporozumieniem. Robiłem dokładnie to samo i tak samo, co bym robił w domu, poziom synergii był przyzerowy, bo nikt nie zajmował się tym co ja, a ludzie z którymi pracowałem byli na innych piętrach. Gdy mi przeszkadzały głośne rozmowy, kupiłem kiedyś tu omawiane słuchawki zamknięte – no, ale w takim razie higienicznej jest przenieść się do domu. Zrezygnowałem i z tego biura. Co jakiś czas, ktoś namawia mnie na coworking. Nie, stary.

I wciąż poszukiwanie przepływu, którego winno być jak najwięcej, bo dużo do zrobienia. Ale właśnie, może do zrobienia są niewłaściwe rzeczy? Jeśli przy głupim projekcie nie znajdę pasji, to i przepływu nie wykrzesam. I tak wracamy do testu herbaty.

Jeśli natomiast, co 15 minut patrzysz na zegarek, do tego, co 15 minut idziesz do kuchni, żeby zrobić sobie kawę, herbatę, gorący kubek, herbatę, itd., oznacza to, że warto siebie poobserwować.

Może odsuwasz od siebie jakieś trudniejsze zadania? A może jesteś totalnie znudzony swoją pracą, i to już od dłuższego czasu… I proszę nie mylić, to nie oznacza, że brakuje Ci zajęć! Zajęć, terminów i stresu starczy na batalion!, tylko że Twoje serce ciągnie ciebie w inne rejony świata i zadań…

(znów Ang)

Płyty CD – idzie ku lepszemu?

niedziela, 7 marca 2010 11:00

Parokrotnie narzekałem na tym blogu na ceny płyt: Ludzka cena = 45 złotych oraz Czy wy nas macie za idiotów? Na koncerny drenujące portfele tych, którzy jeszcze kupują oryginały.

Ale coś jakby powoli się zaczęło zmieniać. Przeglądałem niedawno „Tylko Rocki” z lat 1999-2000. Była tam rubryka „Nalot”, w której sprawdzano ceny płyt w warszawskich sklepach muzycznych. Reguła dla zagranicznego rocka była taka: 50-60 zł, czasami tylko 45. I to nieważne czy nowość, czy klasyka. Te ceny w sklepach są nadal. Wiele nowości (czy też nowo wydawanych nowości) tyle kosztuje. Przegięciem są np. dla mnie ceny remasterowanych Beatlesów – po 56zł za sztukę. Fakt, że dzisiejsze 56 złotych to znacznie mniej niż dziesięć lat temu – zarówno ze względu na inflację, jak i moje własne możliwości zakupowe.

Ale coraz więcej jest okazji. W Empikach i gdzie indziej można np. znaleźć ładnie wydane remastery Dire Straits po 20 zł za krążek. Sklepy internetowe walczą o klienta. Rozmaite wytwórnie robią wyprzedaże swoich całkiem nowych pozycji.

I niespodziewanie dla samego siebie zacząłem kupować. Oto ostatni stosik, płyty z 4 źródeł które poczta mi przyniosła jednego dnia.

Stosik płyt

Skąd te płyty? Na przykład  w promocji Mystic Production na Allegro kupiłem:

  • Farben Lehre – Snukraina (14zł) – Farbeni ze swoimi pozytywnymi piosenkami wywodzącymi się z punka i reggae powoli trafiają do moich ulubionych zespołów. Zespół niesamowicie dojrzał muzycznie przez te 20 lat, choć to niby wciąż „tylko punk”. W osłupienie wprawiła mnie jakość wydania – takiego „wypasionego” digipacku w polskich wydawnictwach nie widziałem.
  • Farben Lehre – Punky Reggae Live (14zł) – DVD powyższego zespołu, świetnie zrealizowane, z teledyskami itd.
  • Stan miłości i zaufania – płyta o tym samym tytule (7zł!!!) – zespół, który przekornie nawiązuje nazwą do jednego z kawałków Pearl Jam. Muzyka to raczej przeniesiony na polskie realia britrock, temat wyeksploatowany, ale brzmiący bardzo świeżo i ciekawie, w połączeniu z polskimi tekstami. Takich polskich zespołów szukam. Choć nie mam złudzeń, że płyta przeceniona jest dlatego, bo nikt jej nie kupował…
  • Asia – Phoenix (26zł) – ostatnia, niezła płyta Asii, może nie najtaniej, ale to nie jest już 60PLN!

Z kolei Rock Serwis wypuścił trochę starszych płyt Porcupine Tree i No-man, już nie po 50-60zł, ale 30-40.

Jeśli chodzi o nowości – pozytywnie widzę zmianę wśród polskich płyt – coraz więcej nie przekracza 30zł. Poniżej tej kwoty np. kupiłem ostatni Kult (od dystrybutora zresztą, który ma konto na allegro…), teraz widzę że nowe Lao Che i Strachy Na Lachy koło 30zł da się kupić. I są to krążki, które momentalnie zdobędą popularność, status złotej płyty i tak dalej. Zaczęło się opłacać?

Ofertę uzupełniają Allegro i Ebay, gdzie czasami można znaleźć różne okazje. Ebay ma o tyle fajnie, że mogę sobie posortować płyty według łącznych kosztów (z wysyłką) – i już wiem, co bardziej opłaca się kupić np. w Wielkiej Brytanii. Na obrazku powyżej pięciopłytowy box Sufjana Stevensa „Songs for Christmas”, który w Polsce jest praktycznie niedostępny, a i w Berlinie kosztował koło 90 zł. Ja dorwałem go na Ebayu za połowę tej kwoty – gdyż sprzedawca dostał taki … pod choinkę, a miał już jeden. :-) I tak w Wielkim Poście mogę sobie posłuchać kolęd Sufjana.

Kategorie: Muzyka
2 komentarze

Zamość – upadek kolei w Polsce

wtorek, 2 marca 2010 09:45

Parę lat temu przez Zamość wracałem z mojego niezbyt udanego (bo przerwanego wypadkiem) pobytu na Roztoczu. Smutne wrażenie robił piękny i duży dworzec, na którym przez 4 godziny czekałem na pociąg do Warszawy. Jeden rzut oka na tablicę odjazdów pokazywał, że już w 2006 kolej w Zamościu dogorywała. Zaledwie kilka połączeń, którymi można się było stąd wydostać.

Tablica odjazdów w Zamościu - 2006

Nie zaskoczyła mnie za bardzo informacja, że od września 2009 do Zamościa nie jeździ już żaden pociąg. Spółki PKP (niezależnie od bieżących nazw) biorą ogromne dotacje od państwa, a i tak uruchamiają tylko te połączenia, które się opłacają. A tam gdzie ma się nie opłacać, to się nie będzie opłacało.

Jak sprawić, aby się nie opłacało? Dawać coraz mniej pociągów, ustalać nie pasujące nikomu rozkłady, do samych rozkładów dodawać rezerwy czasowe, które sprawiają że pociąg jedzie o godzinę dłużej niż by mógł (biorąc nawet pod uwagę stan torów). Taka polityka stałego zniechęcania ludzi do kolei sprawia, że nie mają wyjścia i jeżdżą czym innym.

Polska cofa się do poziomu krajów trzeciego świata, gdzie albo się ma swój samochód, albo wynajmuje, albo jeździ zdezelowanymi busami, które kursują jak chcą.  Nie ma więc komunikacji publicznej, a jest prywatna – co się komu uda.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: