VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na listopad 2009.

Bądź taki jak Vroo, zostań technikiem informatykiem

środa, 25 listopada 2009 22:35

Z jednej strony to miło, gdy cytują cię w Gazecie Prawnej.

Z drugiej – niezbyt, jeśli określają cię jako „informatyka” i jeszcze wyświetlają tak wspaniale dopasowaną kontekstowo reklamę… :]

Określono mnie jako informatyk, a samo słowo reklamuje kursy na technika informatyka...

Ciekawe jest też to, że dziennikarz zmienił stylistycznie moje wypowiedzi (bo że skrócił to normalne), no ale pewnie taki jest zwyczaj. :-)

Berlin i Jüdisches Museum

niedziela, 22 listopada 2009 01:28

Ostatni długi weekend spędziłem z koleżanką w Berlinie, gdzie między innymi chodziliśmy po muzeach i innych tego typu miejscach.

Po przyjeździe na dworcu kupiliśmy za jedyne (?) 19 euro kartę SchauLUST-MuseenBERLIN, która pozwala zwiedzać dowolne muzea przez 3 dni. Opłaca się, bo wejściówki tanie nie są. W praktyce okazuje się jednak, że karta jest tylko na muzea państwowe (nie wejdzie się np. do prywatnego DDR-Museum czy … Muzeum Erotyki), a także tylko na wystawy stałe. Raz się wkurzyliśmy, wchodząc do Neue Nationalgalerie, wymienionej na ulotce dołączonej do karty, gdzie … jak nas poinformowano uprzejmie ekspozycji stałych chwilowo nie ma – są same czasowe. Ale muszę przyznać, że na stronie poświęconej karcie uprzedzili o tym.

Muzea w Berlinie to jednak inna klasa niż nasze. Prawie wszędzie opisy dwujęzyczne. Obsługa niemal standardowo anglojęzyczna, ponieważ jakoś nie wyglądaliśmy na Niemców, najczęściej od razu zaczynali po angielsku. No i – co najbardziej odczułem jako różnicę – wszędzie można wejść z aparatem i robić zdjęcia. U nas straszą znaczki z przekreślonym aparatem, ewentualnie można zdjęcia robić, jak się wykupi pozwolenie. A na takim Wawelu podobno zupełnie nie wolno, co dopiekło niektórym Wikipedystom i co swego czasu opisał Vagla.

Najnowocześniejszym obiektem, do którego trafiliśmy było bezsprzecznie Jüdisches Museum. Powstało kilka lat temu, a jego architektem był Daniel Libeskind, który odcisnął zdecydowanie swoje piętno. Samego budynku trudno nie zauważyć.

Dwa budynki muzeum

Wchodzi się jednak przez ten po lewej – aby zostać zaskoczonym niezwykle drobiazgową kontrolą – jak na lotnisku. Zapiszczała moja komórka, zostałem więc dodatkowo obszukany. Ewa miała w kieszeni jakieś drobniaki i też musiała je wyciągnąć. :-)

Wewnątrz, nie da się ukryć że architekt miał pomysł. Chciał na przykład pokazać atmosferę strachu i wyizolowania towarzyszącą Żydom, który trafili do niemieckiej machiny wojennej. Tu np. „Aleja Holocaustu”.

Ściana z nazwami obozów koncentracyjnych

Albo „ogród wypędzonych”, złożony z kilkudziesięciu kolumn, tworzących alejki kończące się zawsze ścianą.

Korytarz wśród pojedynczych kolumn

Po tej wstępnej ekspozycji jest ekspozycja stała pokazująca setki lat wspólnego życia Niemców i Żydów.

Tabliczki z nazwami ulic takimi jak Judenstrasse

Jako przerywnik – zachwycające zdjęcia jazzmanów z kolekcji Blue Note Records.

Ściana ze zdjęciami

Naprawdę warto, będąc w Berlinie wybrać się do tego muzeum. Mnóstwo elementów interaktywnych, gdzie można czegoś posłuchać, poczytać, zagrać w grę, obejrzeć film (była nawet jakaś polska ekspresjonistyczna produkcja z lat 20. nagrana wyłącznie w jidisz). W zasadzie wszystkiego da się spróbować, na przykład usiąść przy szkolnym pulpicie i posłuchać historii uczniów, którzy przy nim kiedyś mogli siedzieć.

Pulpit z rozłożoną książką i słuchawką

Co mi się nie spodobało? Niemal całkowite zignorowanie elementu religijności Żydów. W zasadzie były może dwa eksponaty Tory i Talmudu, no i … gra pozwalająca zrozumieć na czym polegają przepisy o czystości rytualnej. Nie było wiele na temat świąt i o samym judaizmie, który przecież wyróżniał Żydów przez setki lat – i najczęściej był też przyczyną religijnych prześladowań. Wkroczyła tutaj polityczna poprawność (a może bardziej programowa bezideowość?), która tematy religii sprowadza do jednego z elementów kultury, a nie jej podstawy jak w przypadku religii żydowskiej. Jeśli zwyczaje religijne pokazuje się po prostu jako zwyczaje, odziera się je z ich podstawowego sensu.

Zapraszam do galerii wszystkich zdjęć z muzeum.

6 powodów dla których lepiej czekać na autobus niż stać w korku

czwartek, 19 listopada 2009 20:15

Kolejny post z cyklu Wybieram komunikację publiczną! :-)

Powód #1

Na przystanku: Jak Ci ścierpną nogi, możesz przejść 10 metrów dalej.

W korku: Tyłek boli, możesz co najwyżej się podrapać.

Powód #2

Na przystanku: Jak Ci się znudzi czekanie na autobus, możesz zawsze ruszyć z buta, choć parę przystanków.

W korku: Jak Ci się znudzi stanie w korku, możesz wejść pod samochód i zaszczekać. Nie zostawisz go przecież i nie pójdziesz sobie.

Powód #3

Na przystanku: Słuchasz sobie ulubionej płyty z ipoda.

W korku: W końcu włączysz radio, a tam codzienna litania, które ulice stoją i stać będą.

Powód #4

Na przystanku: Widzisz ładną dziewczynę, możesz pogadać o autobusach i komunikacji miejskiej.

W korku: „Kto tej #**&$#! dał prawo jazdy?!!!”

Powód #5

Na przystanku: Czekanie na autobus to świetna okazja do praktykowania medytacji.

W korku: Musisz ciągle uważać, bo mimo korków ten debil na sąsiednim pasie chce dojechać szybciej i będzie się wpychał.

Powód #6

Na przystanku: Z pobłażliwością patrzysz na sfrustrowanych kierowców. Bilet kwartalny starczy jeszcze na 40 dni.

W korku: Jak to właściwie jest? Masz maszynę wyciągającą 180km/h poruszasz się z szybkością 10km/h. Za parę dni następna rata za samochód i OC. Może lepiej było kupić parę płyt?

Dzieci, nie zbierajcie truskawek!

poniedziałek, 2 listopada 2009 23:45

Przykład, jak media i tzw. obrońcy praw człowieka potrafią jednoznacznie zinterpretować niejednoznaczną rzecz. Dzisiejszy Onet donosi: Największy detalista wykorzystywał 5-latki!. Chodzi o amerykański Walmart i jednego z jego dostawców, który dostarczał jagody. Mrożące krew w żyłach szczegóły:

Na jednym z gospodarstw firmy Adkin urzędnicy przeprowadzający w lipcu niezapowiedzianą kontrolę odkryli czworo dzieci zatrudnionych do zbierania jagód. Najmłodsze z nich, 5-letnia Suli, pracowała przy zbiorach razem z braćmi i rodzicami. Czwarte dziecko, 11-letni chłopiec powiedział, że zbiera owoce już od 3 lat.

No i oczywiście oburzenie, dementi, wycofywanie się:

Po ujawnieniu skandalu Walmart oraz dwie inne sieci supermarketów, Kroger i Meijer zawiesiły współpracę z firmą Adkin. – Walmart nie kupi niczego od firmy Adkin do czasu wyjaśnienia sprawy przez naszą komisję ds. etycznych – powiedział przedstawiciel firmy.

Ale zaraz. Ktoś z czytelników Vroobloga urodził się na wsi, albo ma tam rodzinę? Bo ja tak. Jak miałem 6-7 lat, jeździłem z rodzicami na wieś i jeśli akurat było zbieranie truskawek, pomagaliśmy im. Wiadomo, że taki gnojek jak ja mało co uzbierał, ale dla mnie coś takiego to była w sumie frajda. Pamiętam też zatrudnianie ok. 12-13 letnich dzieciaków, które nie miały u siebie zbiorów, a chciały po prostu zarobić sobie na kieszonkowe – wiadomo że nie wszędzie się przelewa. Płacono im tyle co dorosłym. Czy to było wykorzystywanie?

Jest i było normalną rzeczą na wsi, że przy pracach gospodarczych zawsze pomagała cała rodzina. Wszyscy pracowali razem, przebywali razem. Dzieci uczyły się pracy, uczyły się, że praca nie jest jakimś balastem, a trwałym elementem życia.

Tak było od zawsze.

Dopiero XIX wiek i epoka industrialna przyniosły czarny mit dziecka pracującego za głodowe stawki w kopalni, bo korytarze były tak wąskie, że dorośli nie mogli się dostać. Fakt, dobrze im nie było, ale czy dziś nie jest to bardziej już anegdotyczne?

Oczywiście pamiętam swoją babcię, która co roku opowiadała historię o tym, że ukończyła tylko 5 klas, bo ojciec nie chciał jej wysłać do szkół i wolał żeby pracowała. Ale teraz w erze powszechnej edukacji, nie ma już takiego zagrożenia. Dlaczego dzieci nie mogą pomagać swoim rodzinom, w tym czym te rodziny się zajmują? Prawo powinno wyłącznie interweniować w przypadku patologii.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: