VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na listopad 2015.

Uwagi powyborcze 2015

czwartek, 19 listopada 2015 20:22

skup-zlomu

Stało się coś, czego nie spodziewali się najstarsi górale. Oto Prawo i Sprawiedliwość, partia kojarzona z kosmicznym pomysłami i będąca przez lata synonimem obciachu (acz w tej kategorii nigdy nie przegoniła PSL) – teraz wygrywa wybory. Podwójnie. Najpierw prezydent, teraz Sejm.

Można powiedzieć, że PO przegrała na własne życzenie. Co tylko patrzyłem na wystąpienia Ewy Kopacz, to chciałem dać jej chusteczkę, bo miałem wrażenie, że zaraz puszczą jej nerwy i się rozpłacze. Rola premiera i głównego lidera partii rządzącej (bo inni politycy poszli w odstawkę) wyraźnie ją przerosła. Dodatkowo powtórzono błędy z kampanii Komorowskiego. Ludzie byli już zmęczeni rządami tych samych ludzi, widzieli jakie problemy ma nasze państwo, a jednocześnie sprzedawano im grubo ciosaną propagandę sukcesu. Że fundusze unijne, że nowe budowle, że Pendolino. Co pokazuje pewną bezradność – gdyby rządził PiS, albo SLD, to by nie było tych samych funduszy czy inwestycji? Nie było w propozycjach PO wizji tego co chcą zrobić przez najbliższe cztery lata, bo czego nie zrobili przez poprzednie osiem – to wyraźnie widać.

W pewnym jednak momencie sądziłem, że im się uda. Gdy ogłosili swój pakiet reform, choćby z tak bardzo potrzebnym kontraktem na zatrudnienie. Zaorać kodeks pracy, wziąć najlepsze pomysły z kodeksu cywilnego i zrobić nową „domyślną” formę zatrudnienia na nowe czasy – to jest genialne. Tak samo pomysł, żeby zrezygnować z fikcji, którą jest osobne pobieranie podatku na ZUS i wszystko włączyć do jednego podatku. Niestety, w szczegółach wszystko już kulało. Podatek 10% okazywał się mieć 40%, a terminy były z gatunku „jak nas wybierzecie, to zobaczymy”. Widać było, że koncepcje zmian – acz niezłe, były wymyślane na bieżąco, że to nie jest element jakiejś długotrwałej strategii.

Gdy upada wielki polityczny organizm, zlatują się sępy – no i takim była Nowoczesna – projekt medialny znanego ekonomisty, przez wiele lat radzącego sobie dobrze w państwie PO. Teraz poczuł krew, zaatakował – i udało się. Bo w Polsce można wprowadzić do Sejmu partię mając tylko jednego znanego jej przedstawiciela. Podobnie zresztą z Kukizem. Gdyby wprowadzono te jego wymarzone JOW-y – wszedłby chyba tylko on, no, może jeszcze senior Morawiecki.

No, a PiS miał genialną kampanię. Nie dziwię się, że Paweł Szefenaker, szef działań w internecie został teraz sekretarzem stanu. Bo przecież wydawało mi się, że nigdy nie będzie to partia lemingów i „zwykłych obywateli”, nie da się jej sprzedać nigdy jako partii postępu. Oni muszą walczyć, rozliczać się, ujawniać prawdę, a że niewiele z tego wynika, to aż nadto widoczne. Ale udało się. Schowali skrzętnie Macierewicza, przykręcili buzię Pawłowicz, pokazali to nowe, piękne, wymuskane oblicze PiS, które kazało wierzyć, że jest to realna alternatywa dla skostniałych rządów Platformy. Powtórzę, co pisałem przy Dudzie – majstersztykiem było uzyskanie takiego efektu, że dziś głosowanie na PO jest obciachem.

PiS wygrywa i… okazuje się, że mając świetny plan na kampanię, nie wiedzą nagle co dalej. Zauważalna była ta walka przez długie dni o to, jakie oblicze partia ma pokazać.

Oni przegrywali przez osiem lat wszystko co się da. Co się stało, gdy wygrają? Wtedy ławka kadrowa będzie się składać z trzech rodzajów ludzi:

  • Pierwsi – mali, bierni ale wierni, ci którzy wytrzymali fanaberie Prezesa.
  • Drudzy – fundamentaliści wszelkiej maści, którzy dostaną wreszcie zapałki, żeby sobie zrobić parę wybuchów.
  • Trzeci – takie typowe polityczne kanalie, które popierają tego, który akurat ma władzę.

Gdy patrzę na skład rządu Beaty Szydło, widzę wyraźnie dwie grupy.

Trzon „administracyjny” – to są właśnie starzy politycy PiS, którzy wytrzymali lata porażek i wracają (niektórzy skruszeni), teraz zamierzają dokończyć to, czego nie udało się zrobić w latach 2005-2007. Macierewicz, Ziobro, Kamiński – główni fighterzy, którzy mają ostatecznie zniszczyć ów mityczny Układ. Są też ludzie kojarzeni z lobby branżowymi, nie mniejszymi niż PSL – taki np. minister Jurgiel jest gwarancją, że na wsi, tak jak nic się nie zmieniło w czasach PO/PSL, tak samo nie zmieni się dzisiaj. Reforma KRUS – zapomnijmy.

Jest jednak też trzon „gospodarczy”, który mógł się wydawać zaskoczeniem, choć jeśli ktoś pamięta rok 2005 – niekoniecznie. Wtedy przecież mówiący o „solidaryzmie” PiS bierze na ministra finansów liberalną Zytę Gilowską, po raz pierwszy od dawna obniża składki ZUS. Teraz też powstanie Ministerstwo Rozwoju – a na jego czele szef jednego z większych polskich banków. To wyraźny sygnał do sfer gospodarczych, że nie będzie radykalnej zmiany polityki.

Można to interpretować na dwa sposoby. Nastawienie na rozwój, wzrost inwestycji, również finansowanych przez państwo, tak aby Polska konkurowała wreszcie na rynku międzynarodowym nie tylko niskimi kosztami pracy. Ale i pewnego rodzaju transakcja wiązana.

Bo PiS wygrał wybory proponując cały pakiet zmian socjalnych. I całkiem uzasadnionych. Bo wstydem jest dla naszego kraju, że opodatkowuje dochody niższe niż minimum egzystencji. To nie tylko podłe, ale i nielogiczne, obciążenie najniższych zarobków sprawia, że pracownik ma niewiele, a pracodawca nawet w przypadku płacy minimalnej ponosi wysokie koszty. No a krytycy „500 złotych na dziecko” to chyba nie widzieli budżetu polskiej rodziny która ma się utrzymać z pierwszego kwartyla zarobków. To będzie miało znaczenie, choć jak czytam o „urzędniczej” koncepcji na realizację tego – potwierdzenia, zaświadczenia, papierkowa robota – to się może wszystko wywrócić.

Tak czy inaczej – zwycięska partia tym razem ma zamiar obietnice zrealizować, po to aby wygrać kolejne wybory. Tyle, że to oczywiście kosztuje. I do tego jest potrzebne dogadanie się z każdym, kto im pomoże znaleźć w budżecie środki na te reformy. Tak więc liberalni ekonomiści dostają teraz wolne światło – róbta co chceta, pod warunkiem, że państwo nie zbankrutuje. Gdy słyszę o zmniejszeniu podatku CIT „dla małych firm” [dla jasności: małe, jednoosobowe firmy rozliczają się przez PIT – to jest rozwiązanie dla spółek kapitałowych] – to już przed oczami pokazują mi się te setki małych spółeczek, w których nasz wielki biznes będzie optymalizował podatki. Dobre i to, że nie będą musieli eksportować działalności na Cypr.

Acz wyjaśnienie może być prostsze – polska prawica miała od zawsze problem z ekonomią – była tam masa prawników, politologów, a na gospodarce mało kto się znał. I od czasów Mazowieckiego zatrudnia się zawodowych ekonomistów, dla których państwo będzie poletkiem do sprawdzenia swoich teorii, albo realizacji własnych interesów. Bo to, że ekonomista interesów nie ma jest równie prawdziwe, jak wiara w to, że wolny rynek jest racjonalny i zawsze działa prawidłowo.

Co wiemy po pierwszych dniach rządów PiS?

Ano to, że nie zamierzają się zatrzymywać. PO próbowało przycwaniaczyć i zabezpieczyć dla siebie stanowiska w Trybunale Konstytucyjnym. To zostało z łatwością podważone i teraz to PiS będzie miał TK po swojej stronie. Albo ułaskawienie Kamińskiego jeszcze przed wyrokiem. To ruch w stylu Wałęsy, który szukał skutecznych sposobów na ominięcie ograniczeń stawianych przez prawo – i mu się to udawało.

Co dalej? Obrońcy „starego porządku” są przerażeni. W Gazecie Wyborczej widzę średnio 6-8 artykułów dziennie o tym jak zły jest PiS. Co nie ma za bardzo sensu, bo oni dostali teraz rządy na cztery lata i na pewno tego nie zmarnują. Platforma wikła się w spory frakcyjne, SLD umarło i niech mu ziemia lekką nie będzie, PSL myśli jakby tu jednak wejść w jakąś lokalną koalicyjkę, Razem wróciło do memetyki stosowanej.

Brak w tym momencie wizji, którą można pokazać jako konkurencyjną dla państwa PiS, a ciągłe straszenie Kaczyńskim niewiele zmieni. Bo jeśli za cztery lata okaże się, że każda rodzina dostaje te 500 złotych, podatki obniżono, a budżet jednak nie upadł – to wtedy niezależnie od tego co Wyborcza napisze, PiS będzie miał zwycięstwo w kieszeni. Tego powinni się bać dzisiejsi opozycyjni politycy. Oczywiście może się też nie udać, budżet się nie zepnie, Unia zacznie nam podkładać kłody, stopy procentowe pójdą w górę, będzie dodruk pieniądza, zawita do nas inflacja. I wtedy to PO (czy też raczej ich następcy) będą mogli ogłosić hasło #polskawruinie i wrócić triumfalnie. Zobaczymy.

PS. Zdjęcie wykonane w Olsztynie, na końcowym odcinku czerwonego szlaku, który pięknie wyprowadza z doliny Łyny prosto do Starego Miasta.

Wiedźmin 3 – łatwo, pięknie i z rozmachem

piątek, 6 listopada 2015 21:31

wiedzmin-serca

Wiedźmin 3 jest chyba najlepszą grą z tej serii, choć nostalgicznie wciąż najlepiej będę wspominał „jedynkę”.

Pierwszą część Wiedźmina przeszedłem chyba cztery razy. Drugą kupiłem w edycji kolekcjonerskiej i potem przeszedłem trzy razy. Pisałem też o niej na blogu w 2011. Zawiodła mnie pod paroma względami, na trójkę postanowiłem więc poczekać i nie kupować jej od razu.

Gdy na początku roku przeczytałem jakie ma wymagania sprzętowe – zapłakałem głośno. Wprawdzie mój procesor czyli Intel 2500k łapał się akurat na minimum, ale karta graficzna GTX 560 była duuużo poniżej wymogów wydawcy. No i stwierdziłem, że przepraszam bardzo, nie będę kupował karty za 1200 zł, aby pograć w grę za 120 złotych. Tym bardziej, że na inne gry, które możliwości tej karty wykorzystają nie mam zwyczajnie chęci i czasu.

Ale po premierze znalazłem w sieci relacje ludzi, którzy mają właśnie GTX 560 – poszło! A skoro poszło, to się pogra na ustawieniach minimalnych. Tak też zrobiłem i na początku czerwca Wiedźmina już miałem. Żadnych kompromisów nie było tylko w dziedzinie rozdzielczości – i gra chodzi zaskakująco płynnie, zwolnienia zdarzają się rzadko i nie przeszkadzają. A i tak gra nie wyglądała gorzej niż, jak miałem to okazję zaobserwować na PS4. Odnoszę wrażenie, że minimalne wymagania zostały po prostu zawyżone, bo wydawca miał deal z producentami kart. Co by potwierdzał fakt, że płacąc przed premierą te 1200 zł za wybrane karty Nvidii, dostawało się kod na grę.

Wiedźmin III wygląda naprawdę pięknie. Nie mam tu wrażenia „cyfrowości” jakie było cały czas w dwójce. Ekran nie jest przeładowany, przekolorowany, przesadzony. Naprawdę czasami warto wsiąść na konia, jeździć sobie po świecie i podziwiać krajobrazy

Grę robiłem na poziomie drugim, normalnym i chyba była najłatwiejsza ze wszystkich trzech. Chyba tylko kilku przeciwników okazało się na tyle mocnych, że powtarzał się schemat – śmierć, wgranie z save i kolejna próba. Na tych, którzy mogli zrobić mi krzywdę jednym ciosem, zwykle taktyką był znak Quen (ochronny), przyskakiwanie, parę ciosów, odskakiwanie i powtórzenie Quen.

W porównaniu z dwójką:

  • Lokacje są naprawdę ogromne – ale bardzo dobrze zorganizowano poruszanie się po nich, można na piechotę, można koniem, no i są drogowskazy z teleportami. Fajną rzeczą dla leniwych (odkryłem to dopiero przy Skellige) jest możliwość kupna u handlarzy map regionu, co odblokowuje część drogowskazów. Nie przekonałem się tylko do pływania łodzią – nudne to i nużące.
  • Otwarcie świata – świetnie połączono to, że możemy wejść wszędzie, ale jednocześnie musimy uważać, bo zapuścimy się w rejony zbyt niebezpieczne dla nas na obecnym poziomie.
  • Widać, że przyłożono się do scenariusza – nie miałem wrażenia jak w drugiej części, że jestem tylko pacynką miotaną przez scenarzystów bez ładu i składu. Sama historia jest i prostsza niż w dwójce – no i bardziej wciągająca, są wreszcie postaci Ciri i Yennefer, których tak wtedy brakowało.
  • Gra jest bardzo długa – mi jej przejście zajęło koło 60 godzin, według statystyk GOG, a w czasie rzeczywistym ze 3 miesiące, bo komputer na którym pójdzie mam tylko w Warszawie, a tu bywam rzadko. A i tak nie robiłem wielu zadań pobocznych.
  • Ponownie: rewelacyjne teksty mijanych postaci. Mój ulubiony: „Ludzie, pomóżcie, jestem chory na bidę”.
  • Uproszono alchemię i całe szczęście – uwielbiam automatycznie uzupełniane eliksiry, nie trzeba się zastanawiać, skąd wziąć składniki do Jaskółki (eliksiru przywracającego zdrowie). Z drugiej strony nadal noszę setki składników, których nie wykorzystam.
  • Eliksirami trzeba zarządzać sensownie w trakcie walki, bo jedna Jaskółka już nie wystarczy na całe starcie, ba – często nie wystarcza pięć, a organizm się zatruwa…
  • Zbroje i bronie – tak jak w drugiej części, mnóstwo się tego wala po jaskiniach i zamkach, nie ma sensu za bardzo robić specjalnych questów, bo u handlarzy można kupić równie dobry, albo lepszy sprzęt, a w drugiej części gry nie ma już problemów z pieniędzmi.
  • Zarządzanie ekwipunkiem – niewiele tutaj poprawiono – ciężko coś znaleźć mimo różnych opcji sortowania. Brakuje mi zwykłej listy tekstowej tego co mamy.
  • Bardzo mi się spodobała możliwość porównania elementów ekwipunku z tymi, które akurat założyliśmy – od razu wiadomo, czy warto założyć nowy miecz czy zbroję.
  • Schemat zarządzania talentami – całkiem przemyślany, trzeba myśleć i decydować, które umiejętności przydadzą się w danej chwili. Ale to prowadzi do tego, że niektórych nigdy nie będziemy używali – no i czy przed każdą walką będzie się chciało wybierać te właściwe? Może na najwyższym poziomie trudności.
  • Nowe gry – na szczęście nieobowiązkowe. Stwierdziłem że na gwinta to jestem za głupi i nie mam czasu, dlatego kompletnie pominąłem zadania z nim związane. Chociaż może w pewnym momencie po przejściu gry to nadrobię…

Parę tygodni przed kupnem W3 odpaliłem ponownie pierwszą część. Rety, jak się ta grafika zestarzała, choć przecież kiedyś mi to wcale nie przeszkadzało. Pograłem trochę w pierwszym akcie, odpaliłem sobie z zapisów kilka innych – no, to jest jednak inny klimat. Walka, która nie polegała na tłuczeniu mieczem, tylko trzeba się było wstrzeliwać. Psy, które w pierwszym akcie mogły zabić. Wsie niczym wyjęte z młodopolskich obrazów. Sądzę, że pierwsza część zostanie jeszcze kiedyś wydana ponownie, bo tego potencjału szkoda by było nie wykorzystać.

Jeśli ktoś mnie jednak zapyta o to, która część jest lepsza – to jednak trójka. Tu się po prostu dzieje więcej, można grę toczyć po swojemu, nie ma głupich ograniczeń. Z jednej strony można chodzić po całym świecie, wciąż odkrywać nowe okolice i zaliczać „znaki zapytania” – z drugiej, dostosowywać zadania i poziom przeciwników do własnych umiejętności.

Niedawno już w przedsprzedaży kupiłem dodatek Serca z kamienia – bo nie mam wątpliwości, że gwarantuje mi sporo godzin dalszej zabawy.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: