VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na sierpień 2006.

Podwójne życie czatowiczki

poniedziałek, 28 sierpnia 2006 01:13

spiętych rozmów rozeznanie
porozumień znikąd garstka
męczyć będziesz uciekaniem
fascynacji to namiastka

drogą wyboistą ciągniesz
granią w wirtualnej skali
lecz ja tym się nie przejmuję
no i rozmawiamy dalej

w chwilach zrozumień ulotnych
słów przewrotnych pochłanianie
sytuacji nagłe zwroty
może coś się jednak stanie

śmiesznie, chcesz się żegnać teraz
północ, mówisz i zmęczenie
sen okazję nam zabiera
zauroczeń dziś nie będzie

Chmurki i ptak

Futbol górski

poniedziałek, 21 sierpnia 2006 21:06

Boisko w okolicach Koniakowa, na którym potrzebne są chyba specjalne umiejętności.

Bardzo krzywe boisko

Kiedyś chyba widziałem podobny obrazek z Austrii z podpisem „dlaczego Austria nie awansowała do finałów MŚ”.

No i dla równowagi kto chce niech bierze tapetkę w stylu Windows. :-)

Tapeta

Notka kondycyjna

niedziela, 20 sierpnia 2006 23:50

Ogólnie wiadomo że po górach lepiej się chodzi z plecakiem 5kg niż 20kg. I okazjonalni turyści patrzą z podziwem na tych objuczonych całym dobytkiem. Tyle, że ja mając plecak niewielki tak naprawdę noszę te 20kg – cała reszta w postaci nadwagi. :) Vroo i nadwaga? Znajomi pukają się w głowę, no najwyżej trochę brzuszka. Facet musi mieć trochę ciała, twierdzi sweetex.

Niestety to czuć. Trzy lata temu urządziłem sobie odchudzanie wg metody Montinaca, w parę miesięcy dosyć bezstresowo zjechałem z 89 do 74kg. Na rowerze od razu lżej się pedałuje i każdego ranka dodatkowa energia. Było, minęło. Wróciłem do starych nawyków (biały chlebek, bułeczki, słodycze, piwo), no i waga się pięła powoli w górę 80, 85, 91… Teraz pozostaje mi tylko znow „wziąć się za siebie”, aby jednak łaziło się lżej. Poza tym w szafie kilka par spodni, w które nijak się nie mieszczę. :(

Tyle o kondycji fizycznej. Psychicznie nie jest lepiej. Czuję się znużony i przytłoczony przez dziesiątki spraw… (inna sprawa, że system organizacji ostatnio mi się posypał). Klienci z kolei dopisali, a ja nie mam siły odpisywać na zapytania ofertowe… No i mnożą się parodniowe opóźnienia, decyzje, co w tym momencie ważniejsze. Nie chcę zawodzić ludzi, ale z drugiej strony praca wykonana o 3 w nocy nie ma wielkiej wartości. Całe szczęście znam siebie, wiem że to chwilowy kryzys, że w takich wypadkach pomaga bardziej zorganizowanie i przyciśnięcie, a nie szukanie na siłę odpoczynku.

„Z Archiwum X” nadal w modzie

środa, 16 sierpnia 2006 08:52

Plakat: Nie pożyczaj od obcych!

Taki oto plakat napotkałem na przydrożnym drzewie w jednej z beskidzkich wiosek.

Właściwie kredyty to 90% ogłoszeń, które można tam spotkać. Jednak mieszkańcy umieją robić z nich użytek, co chwilę napotykamy jakąś budowę. Dowodem będzie też ogromny jak na małą wioskę kościół:

Ogromny kościół

Inna ciekawostka to kolejny plakat, tym razem o festynie parafialnym. Popatrzcie na główną nagrodę. To musi być najbogatsza parafia w Polsce.

Plakat: Festyn parafialny z nagrodą: Mercedes klasy C

Cztery kościoły w Krakowie

wtorek, 8 sierpnia 2006 00:49

Kraków to miasto kościołów. Zwiedzając Stare Miasto i przyległości co chwilę na jakiś trafiamy. Większość czynna, na co wskazują godziny nabożeństw. Niektóre bronią się przed zalewem turystów, otwierając dla nich tylko część wnętrza – inne stoją tak jakoś na uboczu, że turyści do nich nie zachodzą.

Jeśli jesteś w Krakowie, nie miej nawet nadziei, że odwiedzisz wszystkie; to plan zakrojony na lata. Na pewno warto spokojnym krokiem zajść do tych, które akurat przykują naszą uwagę. Lub odwrotnie, do tych niepozornych, zdałoby się przycupniętych gdzieś na boku. Można tylko dla siebie dokonać odkryć, które pewnie już dawno zostały opisane, co jednak nie zmniejsza ich wartości dla nas samych.

Kościół pierwszy: Franciszkanów przy placu Dominikańskim. Wszedłem w niefortunnym momencie – właśnie zaczynało się nabożeństwo, a ja nie mogłem zostać, spieszyłem się bowiem na klubowe scrabble. Już miałem wychodzić, gdy uderzyły mnie dwie rzeczy. Najpierw – przeczyste Ave Maria wykonywane przez solistkę. Śpiew z gatunku tych, które dobijają się do dna duszy i każą zapominać o wszystkim, co gnębi. A potem – uniosłem głowę i stanąłem w miejscu, urzeczony. Bo mój wzrok zatrzymał się na słynnym witrażu Wyspiańskiego: „Bóg Ojciec – stań się”. Akurat wtedy, na krótko przez 17, światło przedostało się prosto przez ten witraż na główną nawę kościoła. Stałem dobrą minutę w tym świetle pełen trwogi (!) przed majestatem Stwórcy, który w ten sposób się ukazał: nierealny, ogromny, poruszający się. Dopiero początek Mszy świętej wygonił mnie na zewnątrz.

Zastanawiam się, a może powinienem był zostać? Może to był znak, który miał zwiastować jakąś przemianę? Przecież nie wyglądało na to, aby te zjawiska świetlno-muzyczne kogoś jeszcze z ludzi będących w środku tak poruszyły.

Słuchaj Boga - plakat

Może rzeczywiście warto słuchać? Drugiej okazji nie będzie.

Kościół drugi: świętej Katarzyny na Kazimierzu. Godzinę wcześniej byłem w katedrze wawelskiej. Rozczarowała mnie. Tłumy turystów, mieszające się języki przewodników, nawoływania wycieczek, krzyk dzieci, tupoty butów o posadzkę, błyski fleszy, choć niby nie wolno. I kaplice, które miały być perłami renesansu i baroku, a są zaciemnionymi klitkami, do których nie można nawet wejść.

I jaka ulga! Kilkaset metrów od Wawelu jest kościół, w którym można odetchnąć. Gdzie się podziały tłumy? Więcej ludzi było u Paulinów na Skałce, więcej w kazimierskich synagogach i lokalach. Świętą Katarzynę jakoś pomijali, choć budynek to dosyć spory, wzorowany zresztą na kościele Mariackim.

Oświetlone sklepienie

Kolejna ulga. Jasno! W tym kościele króluje światło. Przedostaje się przez wąskie okna, odbija od sklepienia, zaczarowuje złotymi promieniami barokowy ołtarz i prezbiterium… Siedziałem parę minut i kontemplowałem samo światło, które robiło wrażenie, że jest tam chyba od zawsze.

Krużganki

Do kościoła przylegają krużganki klasztoru Augustianów. Tutaj już krakowska magia przenosi o kilkaset lat wstecz. Poczuć się można jak braciszek augustianin, który właśnie niespiesznym krokiem zmierza na kompletę… Chyba najbardziej współczesnym elementem były doniczki z kwiatami. :)

Kościół trzeci: św Marcin, przy Grodzkiej. Przyciągnął mnie dźwięk organów. W środku może 3 osoby, po stroju jednej z nich szybko zorientowałem się że to kościół protestancki, o czym świadczył też niezwykle skromny wystój wnętrza. Usiadłem w ławce, zasłuchałem się i czytałem jednocześnie wyłożone broszurki, z których wynika, że ze słynną polską tolerancją nie było tak jak chce mit. Krakowskim ewangelikom wielokrotnie palono kościoły, przez prawie 200 lat musieli się spotykać na wpół konspiracyjnie, dopiero w 1816 roku dostali od władz Rzeczypospolitej Krakowskiej ten akurat kościół, który stał pusty. Smutne te historie.

Kościół czwarty: św. Andrzeja, również przy Grodzkiej. Idzie się Drogą Królewską, mija setki turystów, na jednym z placów deskorolkarze ćwiczą skoki. I ni stąd ni z owąd budynek sprzed 900 lat.

Wejście do kościoła św. Andrzeja

Zbliżając się do drzwi wyłowiłem z ulicznego gwaru jakby cichy, wysoki, kobiecy śpiew. W środku nie był wcale głośniejszy, tylko teraz było słychać, że śpiewających jest ich więcej. Gdzieś w przylegającym do kościoła klasztorze klarysek trwały modlitwy. Monotonnie, niby słabo, a jednak nieustannie.

I ta dziewczyna. Klęczała nieruchomo przed kratą oddzielającą przedsionek od reszty kościoła i klasztoru. Nie podniosła głowy ani na mnie, ani na dwie kobiety, które też przez chwilę siedziały w przedsionku. Nie wiem, czy żarliwie się modliła, czy też zatapiała w dźwięki dobiegające z oddali pomieszczeń klasztornych. Może była siostrą, która opuszcza na zawsze klasztor i po raz ostatni chce posłuchać tego co już do niej nie należy. A może przeciwnie – przyszła tam z powołaniem i rozważała najważniejszą w życiu decyzję? A może po prostu zaszła do św. Andrzeja i dała się ponieść panującej tu atmosferze?

Wygrywają białymi

poniedziałek, 7 sierpnia 2006 11:50

Zakony też idą z duchem czasu i wykorzystują reklamę do promowania powołań. Całkiem spora kolekcja jest na stronie jezuity, Remigiusza Recława:

Plakat reklamujący zakon jezuitów

Plakat reklamujący zakon jezuitów

Plakat reklamujący zakon jezuitów

Stworzyłem już wiele plakatów ewangelizacyjnych i powołaniowych dla zakonu jezuitów. Nigdy jednak nie obiecywałem przyjemności ani wygody. Owszem – reklama proszków, jogurtów itd. proponuje przyjemność i wygodę, ale np. kilka lat temu była reklama wódki Bols, która proponowała wyprawę, ryzyko i przygodę – nie było mowy o wygodzie. Wszystko zależy od tego, co reklamujemy. Dla mnie Ewangelia jest wyzwaniem, Jezus największym skarbem świata, moje powołanie jest wspaniałą przygodą, ewangelizacja – realizacją tego, co mam w sercu. Jeśli tworzyłbym dziś reklamę, to mógłbym obiecać w niej to, czego sam doświadczam, nic więcej. Bo najważniejsze – w reklamie Prawdy musi być prawda.

(fragment wywiadu z autorem)


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: