VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na marzec 2005.

Zapominalskie drzewko

niedziela, 27 marca 2005 21:33

Zapominalskie drzewko

A przecież jesień już dawno minęła…? :-)

27 marca 2005 11:25

czterolistna koniczynka
i pachnący bez
nadzieja na jutro
to wszystko czym jestem.

Koffani znalazłem blogaska!

środa, 23 marca 2005 08:05

Wczoraj koleżanka podesłała mi adres:
http://alorka.blog.onet.pl/

Od razu wydało mi się oczywiste, że jest to twórczość osoby starszej, która podrabia pięknie pustotę dzisiejszych nastolatek. Przy czym niewykluczone, że autorka jeszcze dobrze pamięta te czasy. Czytam to więc jak polskie wydanie „Bridget Jones 17 lat wcześniej” i obśmiewam się jak norka. Coś podobnego w zamyśle do cheerleaderki, o której pisałem kiedyś.

Okazuje się jednak, że moje poczucie humoru jest specyficzne. Parę osób płci przeciwnej oburza się na sam fakt czytania, bo przecież to żenujące i z czego tu się śmiać.

Dzis do szkoly przyjechal jakis facet i dawal glupi wyklad (nie wiem o co mu chodzilo, bo bylam zajeta czym innym). Mielismy wszyscy isc na sale gimnastyczna. Gdy juz tam poszlam, zauwazylam ze ON siedzi zaraz za mna! Serce me zaczelo bic szybciej, narzady staly sie lepiej ukrwione, zad oddech nienaturalnie szybki. Fajfus! Fajfus siedzial za mna! Nie moglam sie skupic i caly czas myslalam tylko o Nim. Nagle poczulam smrod. Smierdzialo jak zgnily ser i zwloki razem wziete. Zorientowalam sie, ze Fajfus trzymal stopy pod moim krzeslem. Zrozumialam, iz ten smrod wydzielaja jego wlasnie stopy. I teraz nie wiem, co zrobic buuu Nie potrafie pokochac chlopaka, ktory ma smierdzace stopy

[…]

Wczoraj spakowalam do plecaka stanik mamy i kilka par skarpetek, troche wczesniej wyszlam do szkoly i tam w lazience (gdzie znow jakies gowniary z 5 klasy poszly na papieroska) zrobilam sobie piekny biust. Aha, podebralam jeszcze mamie czerwona szminke (sama uzywam blyszczyka, gdyz w Bravo napisali, ze to jest bardziej sexy) i sie pieknie umalowalam. Wygladalam jak goraca 18-latka! Wszyscy jakos dziwnie na mnie patrzyli, musialam wygladac naprawde odjechanie! Na drugiej przerwie ujrzalam Fajfusa, zas moj nowy piekny wyglad dal mi tyle odwagi, ze udalo mi sie przejsc obok niego, a nawet usmiechnac! SPOJRZAL NA MNIE!!!!!!! Myslalam, ze zaraz orgazmu dostane! I to spojrzal tak dziwnie, na pewno mnie kocha! Kocha mnie, tylko wstydzi sie powiedziec!

[…]

Roman poprosil mnie do tanca! Z wrazenia nie wiedzialam co powiedziec, wiec tylko skinelam glowa. Caly czas trzymalam glowe na jego ramieniu, zeby nie zobaczyl moich pryszczy. Myslalam, ze mnie na koniec pocaluje, a on tylko cmoknal mnie w policzek. Dlaczego? Czyzby mnie nie kochal?

[…]

Ja juz sobie wyobrazalam nasz slub, nasz wspolny dom, wymyslilam nawet imiona dla naszych dzieci! (chcialabym miec dziewczynke i chlopca – Nicole i Eryczka)… A on mi wczoraj powiedzial, ze przeprasza za to, ze mnie probowal pocalowac, ale byl pijany i chce, zebysmy zostali przyjaciolmi.

[…]

Ada mowi, ze wyczytala kiedys w Dziewczynie, ze „zostanmy przyjaciolmi” tak naprawde oznacza „nie masz u mnie szans, brzydulo”. Coz, przynajmniej jest szczery.

I co o tym myślicie? :)

Z życia internetowych rycerzy

23 marca 2005 07:10

(Historia zasłyszana)

Błędny rycerz zabłądził na swej długiej wędrówce w posępnym, mrocznym lesie. Nadzieja już go opuścić miała, gdy usłyszał przecudne granie, jakoby pienia anielskie, a tak cudowna łagodność i błogość z tych pień biła, że serce rycerza napełniło się odwagą i postanowił sprawdzić, skąd też te niebiańskie dźwięki harfy dobiegać mogą. Dotarł też wkrótce do leśnej polany, na której w promieniach słońca siedziała przecudna dziewica w białej szacie, i swymi białymi palcy muskała struny harfy, dobywając z nich boskich tonów.
– Och, powiedz mi, piękna pani, co robisz tu, w tym mrocznym i posępnym lesie?! – zawołał zachwycony rycerz.
– A… tak se k… z nudów brzdąkam.

Argument duży za panem X.

poniedziałek, 21 marca 2005 22:46

(Pan X z jednej z poprzednich notek.)

Samochodem godzinę, półtorej, do Kogoś, kto może mnie teraz potrzebować. Bilet kwartalny mnie tam nie dowiezie.

Piosenka o końcu świata

sobota, 19 marca 2005 19:35

Od dzisiaj co tydzień opowiem o jednej piosence, którą też zaprezentuję w formie mp3.

Zacznę oczywiście od Yes. Gdybym miał się pozbyć wszelkiej innej muzyki, to te kilkadziesiąt płyt Yes i Jona Andersona utrzymałoby mnie przy życiu.

„Circus of Heaven” (z płyty „Tormato”) to jeden z moich ulubionych tekstów Yes.

The day the Circus of Heaven came to town
Local folks lined the streets in a Midwestern town
Waiting anxiously for the parade to begin all around
On the very last day
[…]

Cudownie kiczowata i barwna piosenka o końcu świata. O tym jak wszystkie magiczne sceny z mitów stają się rzeczywistością. Bogowie schodzą z nieba. Wielkie zwierzęta, greckie galeony, Fantazja pełną gębą.

Niewiele tam się dzieje muzycznie – jasna i jednostajna melodia, w drugiej części klawiszowy kontrast. W wykonaniu koncertowym cudowny współudział innych muzyków, trochę w tym momencie bezrobotnych.

Czy tylko fantazja? Na końcu Anderson zachwycony tym wszystkim pyta swojego syna, czyż nie było to przepiękne? Ale wtedy z taśmy głos 6-letniego Damiana.

„Oh! It was OK!! But there were no clowns, no tigers, lions or bears, cand-floss, toffee apples, no clowns.”

Będąc dziećmi mamy prawo do oczekiwań, świat jest jaki jest.

Albo ujmując to za noblistą:

Innego końca świata nie będzie.
Innego końca świata nie będzie.

:-)

(MP3: nagranie z koncertu w Quebec, kwiecień 1979, 5MB)

Yes live 1979 (c) Troy Martin

Przypadki dziwne ludzi niezwykłych

piątek, 18 marca 2005 08:14

Te historie powtarzają się z zadziwiającą regularnością. Dowiaduję się o ludziach, którym „się w życiu udało”. Których podziwiam, którym zazdroszczę, od których chciałbym się czegoś nauczyć. Że nie zawsze mieli tak dobrze. Że życie rzucało im pod nogi wiele kłód. Utrata rodziców. Nieudane małżeństwa. Bankructwa firm. Śmierć najbliższych. Choroba, która drąży od wielu lat. Kompleksy niższości wobec lepiej wykształconych znajomych. Nieśmiałość w wystąpieniach publicznych. Problemy z wyglądem. Głupota zrobiona w młodości.

Mimo to działają. I są diabelnie skuteczni.

An average person who develops the habit of setting clear priorities and getting important tasks completed quickly will run circles around a genius who talks a lot and makes wonderful plans but gets very little done.(Brian Tracy)

Tymczasem ci, którzy wystartowali z lepszej pozycji (albo sami ją osiągnęli) często przysypiają, przymykają oczy. Pełni samozadowolenia, że jest jak jest. Albo – wręcz odwrotnie – lamentują z powodu jednej porażki, przeszkody, na którą zaprawiony życiowo weteran nawet nie spojrzy.

Co by się stało, gdyby Mickiewicz całe życie narzekał na to, że odmówiono mu panny (i dobrze że mu odmówiono). Gdyby Wałęsa myślał wciąż o swoim niskim wzroście? Gdyby Lutosławski nie mógł zapomnieć, że komuniści wymordowali mu pół rodziny? Gdyby jeden z najbardziej poważanych radiowców w Polsce użalał nad swoją chorobą, która jest wyrokiem z nieznanym czasem wykonania. Gdyby tysiące studentów martwiły się czy uda im się przeżyć do kolejnej wypłaty stypendium? Gdyby strata, błąd lub niesprawiedliwość życiowa determinowały wciąż sposób myślenia?

W Warszawie sukcesy osiągają najczęściej przyjezdni, emigranci z małych białostockich wiosek. Mieszczańskie społeczeństwo USA podtrzymują na topie emigranci z całego świata, przyciągnięci przez American Dream. Rzucenie na głęboką wodę działa magicznie.

Gdy przypominam sobie rozmaite swoje „dylematy” z czasów podstawówki i liceum – śmiech. Że ktoś obniżył mi ocenę? Że jakaś koleżanka nie odwzajemniała moich afektów? Że pewien idiota chciał mnie wyrzucić ze szkoły? Who cares? Oceny i tak nie miały znaczenia, koleżanek jest wiele, podobnie jak szkół. Moment, w którym uświadamiamy sobie co jest tak naprawdę dla nas ważne przychodzi czasami bardzo późno. Jednak póki żyjemy, można coś z tym zrobić.

Ulubione piosenki roku 2004

środa, 16 marca 2005 12:39

Niedawno z opóźnieniem wypaliłem sobie składankę ulubionych piosenek wydanych w 2004. Mimo łatwego dostępu do płyt, nie poznałem zbyt wielu nowych z tego roku. Bo i jaka różnica, czy „dobra muzyka” jest sprzed roku czy sprzed 20 lat?

Nie poszukuję więc jakoś świadomie nowych rzeczy. Dominują więc:
– płyty wykonawców, których już znałem (Asia, Kazik, R.E.M., Minimum Vital)
– rzeczy modne w tym roku (Sidney Polak, Sistars)
– płyty polecone przez znajomych, albo recenzje (Iron&Wine, Modest Mouse, Archive)
– płyty, na które trafiłem przypadkiem (Bukartyk)

Zgodnie ze znanym powiedzeniem pisać o muzyce to jak tańczyć o architekturze, więc nie spodziewajcie się za głębokich analiz, po prostu piszę o tym, co mi się podoba, może ktoś też zwróci na te piosenki uwagę?

1. Modest Mouse – Horn Intro
2. Modest Mouse – The World At Large (CD Good News For People Who Love Bad News)

Czasami warto posłuchać „wroga”. :) Jest taki serwis Porcys.com, jego redaktorzy lubią znęcać się nad wykonawcami, których kocham, a jednocześnie prezentują bezgraniczną arogancję wobec nieprawilnych gatunków. Znalazłem tam ranking najlepszych płyt roku 2004. I postanowiłem poszukać paru pozycji z tej listy. Modest Mouse nie znałem wcześniej, ale „World At Large” mnie połoźyła. Ta piosenka jest po prostu piękna :) Wiem, że piękno to bardzo subiektywna sprawa. Chyba chodzi tu o ciągłą linię melodyczną, taki od niechcenia śpiew zgodny z tą linią, cudowne 'pa pa pa pa pa’ w chórkach.

3. Asia – What About Love (CD Silent Nation)

Kurcze, oni jeszcze istnieją. I nowa płyta brzmi znacznie mniej kiczowato niż wiele poprzednich. Zajeżdżanie starej marki? Emerytura? Może. Ale słucha się tego bardzo przyjemnie. Jedna z tych piosenek, po których chcesz wyjść na ulicę i czynić dobro. :)

4. Kazik – Na lewo most, na prawo most (CD 41)

Nadal mam problemy z tą płytą. Jest świetna, o ile bierze się pod uwagę warstwę muzyczną. Bo tam się dzieje bardzo dużo, inwencji nie brakuje. Taki np. „Stalingrad” rozwija się z impetem walca, i wytrzyma porównanie do „Larks’ Tongues in Aspic”. Niestety jako autor tekstów Kazik po prostu nie ma wiele do powiedzenia, o czym świadczą też jego cotygodniowe felietony w GW. Zaledwie parę piosenek z płyty nadaje się do sublimacji także w sferze tekstowej. I bardzo rzadko wraca do mojej ulubionej formy – opowiadania historii. Ten zjadliwy opis „układu warszawskiego” lubię najbardziej.

5. Sidney Polak – Przemijamy (CD Sidney Polak)

Z pewną taką nieśmiałością mówię o tej płycie, bo jest to dobra rzecz zaledwie w połowie. Prawie natychmiast skasowałem sobie „skity”, pościelówy o otwieraniu wina, warszawce i inne zapełniacze (w końcu płyta musi się sprzedać). Reszta pozostaje i świetnie się przy niej bawię od pół roku. To nie jest ambitne dzieło. Nawet w swojej kategorii, daleko od pierwszego Kazika i Kalibra 44. Z drugiej strony Polak to weteran polskiej sceny rockowej (T.Love, Incrowd) i skoro zabrał się za stylistykę hiphopową, to nie będzie śpiewał o ziomalach z bloku. Różni goście zapewnili odpowiednią oprawę muzyczną, to rap, to reggae, nawet bangra. Buja i nie wywołuje odruchów zwrotnych.

6. Bukartyk i sekcja – Pomiędzy mną a mną (CD Ideały)

Facet w polskim światku muzycznym jest chyba z 15 lat. 40 na karku, sukcesów nie widać. Piotr Bukartyk porusza się w obrębie tzw. „piosenki poetyckiej”, ale nie uśmiecha się mu stanie na scenie z gitarą i smęcenie w stylu klasyków gatunku. Kaczmarski nudził mnie potwornie: rozumiem, ze tekst jest ważny, ale jak można śpiewać przez 2 godziny bez przerwy dokładnie takim samym tonem? Świat zna wielu rockowych poetów. Dylana, Hammilla, Kaspela, Iana Andersona można słuchać bez tekstu, można analizować ich z różnych punktów. Czemu tak mało ich w Polsce?

Bukartyk poszukiwal więc. Nie znam wszystkich jego płyt. Wiem, że w połowie lat 90 spróbował nawet rapu, na zdjęciach prasowych wyglądał jak sobowtór Liroya, ale chyba nie przyniosło mu to sławy. Ironią losu jest, że taki weteran trafił na składankę Minimax Piotra Kaczkowskiego, gdzie dominowali „młodzi i nieznani”.

Gatunek? Polskie country? Mocniej i rockowo? (na basie Bruno Chrzanowski) A może flirt z nowoczesną piosenką poetycką spod znaku Turnaua? Do tego dużo elektroniki. Bardzo to odświeżające i przywracające wiarę w polską muzykę. Z drugiej strony zastanawiam się, ilu takich nieznanych prawie wykonawców co roku wydaje płyty. Bo przecież to coraz tańsze, coraz bardziej dostępne. A drożeje tylko promocja – choć i nawet wielcy wydawcy nie mogą sobie poradzić z mafią stacji radiowych i mitem „przeciętnego słuchacza”.

7. Minimum Vital – Volubilis (CD Atlas)

Sympatyczni progrockowcy z Francji, którzy od 10 lat wydają płyty radosne, roztańczone, nawiązujące do muzyki dawnej, no i z tekstami w dziwnym języku – ni to francuski, ni to łacina.

8. Iron & Wine – Teeth In The Grass (CD Our Endless Numbered Days)

Coraz więcej takich wykonawców? Damian Rice, Carissas Wierd, Songs:Ohia, guru Will Oldham. Facet z gitarą. Hipnotyzujący. Każdy dźwięk wyrywa coś z serca. Czasem boli, ale słucham dalej. Iron & Wine to moja płyta roku. Tak dziś mogliby grać Simon & Garfunkel. Nie potrafię pisać o tych nagraniach.

(przeserdeczne podziękowania dla hh, dzięki której znałem tę płytę na 2 miesiące przed światową premierą :-)

9. Myslovitz – Życie to surfing (CD Skalary, mieczyki, neonki – improwizacje)

Nie spodziewałem się tego po nich. Ulubieńcy nastolatek, zespół, który grał „ładne piosenki” z twazią meriliiin monlooouuu nie miał prawa nagrać takiej płyty. W sumie to jej nie nagrali. Ot z sesji nagraniowych poprzedniego albumu wyjęto różne improwizacje, zmontowano, no i mamy. Może to wtórne, może nie ma tam wielu pomysłów. Ale – jak ktoś skomentowął na znajomej liście dyskusyjnej – fani starych Floydów uśmiechną się od ucha do ucha.

10. Sistars – Nie Przestawaj… (CD Siła Sióstr)

Ludzie, co wy chcecie od tego zespołu? Że dziewczyny mają głupie teksty i głupoty gadają w wywiadach? Młode są :) A płyta autentyczna i bardzo zabawna.

11. Iron & Wine – Woman King (EP Woman King)

I znowu EP’ka która wyszła w lutym, a zasłuchiwałem się przez cały grudzień. Jeśli kolejne nagrania pana Sama Beam’a będą tak cudowne, chyba zmonopolizują składanki z 2005 i 2006 :)

12. Archive – Pulse (CD Noise)

Zespół, do którego wciąż się przekonuję. Podobnie jak do całego gatunku (post rock). Dziwne dźwięki, ciągnący się wokal. Utwór wybrany przypadkowo.

13. Lizard – Psychopuls # 002 part2 (CD Psychopuls)

Byli kiedyś wielką nadzieją polskiej sceny progresywnej. Pamiętam noce w 1996 gdy nagrywałem od Kosińskiego utwory z ich pierwszej płyty „W galerii czasu”. Inspiracje King Crimson i U.K. wyraźne – ale po polsku, ale z poruszającymi tekstami, które układały się w concept-album. Udane występy za granicą. I … potem milczenie. Płyta koncertowa wydana dzięki wsparciu ze strony przyjaciół. I następna studyjna … po 8 latach. Tym razem inspiracje sięgają nowego KC, z okresu „Power To Believe”. I tylko dwa utwory z tekstem. Muzykę rozumiem, doceniam sprawność warsztatową… ale nie uznam jej za swoją. Trudno.

14. Jason Molina – Song Of The Road (CD Pyramid Electric)

Lider zespołu Songs:Ohia, najsmutniejszy pieśniarz świata nagrywa co roku nową płytę, tym razem solowo. Nie jestem jakoś wyjątkowo zachwycony, ale ta akurat chwyta za serce.

15. IRA – Ty to się masz (CD Ogień)

Możecie się śmiać, ale zawsze patrzyłem na nich z sympatią. Mimo, że nagrywali wiele kiczu, piosenek dla dorastających panienek (z których się potem tłumaczyli, że to tylko zgrywa, taaa). Mieli też jednak sporo ważnych tekstów, może i wydumanych. Ale mieli dla mnie w latach 90 pozycję podobną do Perfectu dekadę wcześniej. Na tej płycie też jest trochę pościelów, piosenek napisanych nie wiem po co i dla kogo, bo popularni od dawna nie są. Jest też jednak sporo rasowego rockowego grania, z niebanalnymi tekstami.

16. R.E.M. – The Outsiders (CD Around The Sun)

R.E.M. nagrał płytę dziwną. Elementy układanki, które do siebie trochę nie pasują. Jak zwykle sporo nadziei i zadumy, czasami jednak bez przekonania. Jednak ten kawałek z gościnnym udziałem rapera udał się wyjątkowo, wzlatujemy wysoko, wysoko… a pomaga w tym hipnotyzujący dźwięk perkusji.

17. O-Zone – Fiesta de la noche

Letnia klasyka kiczu. Gorączka sobotniej nocy 20 lat później?

Zapomniałem o paru płytach. Np. Rush „Feedback”. O ile ostatnia studyjna płyta Rush „Vapor Trails” bardzo mnie rozczarowała, tu niespodzianka! Świeże, ostre, mam nadzieję, że płyta będzie zapowiedzią kolejnej odnowy Rush. To tylko EP, może kiedys zabiorą się za covery późniejszych wykonawców? Chciałbym usłyszeć „Yours Is No Disgrace” w wersji Rush :)

Albo akustyczna EP-ka Yes. Paru znajomych zdziwiło się mocno słysząc bluesowe wersje piosenek z „Fragile”. Cieszyłem się, że Yes ponownie odświeża formę, niepokoiłem lekko, że jednak nie ma nowej treści. I raczej nie będzie. Nie zanosi się na nową płytę. Czy wspaniała „Magnification” z 2001 będzie końcem tego zespołu? Wciąż mam nadzieję, że jeszcze nie.

Deadwing

16 marca 2005 11:11

Fajny ten internet. Mogę się cieszyć nową płytą Porcupine Tree na dwa tygodnie przed światową premierą. Podobnie jak poprzednia wchodzi od razu bez problemu. Wydaje mi się, że znacznie ostrzej, w paru miejscach nagromadzenie dźwięków jakie kojarzyłbym raczej z Mars Volta… A jednocześnie jest to jakiś powrót do progrocka, utwory po 9 i 12 minut. Choć taki „Shallow” jest bardzo chwytliwy, mógłby być przebojem (a może jest, nie słucham radia).

Chyba pojadę do Krakowa na ich koncert w kwietniu. Do tej pory byłem na dwóch. W 2000 przed Dream Theater połowę spędziłem … w szatni, bo organizatorzy za późno zaczęli wpuszczać ludzi – koncert w Bydgoszczy w potwornie obskurnej hali Astoria, hali… właściwie sali gimnastycznej :). Drugi raz to chyba 2001 i studio Trójki, gdzie nagrali też płytę koncertową „Warszawa”. Najbardziej zapamiętałem panienki piszczące przy „She’s moved on” i wpatrzone w Wilsona, który dla mnie wyglądał jak reinkarnacja Kurta C. :) No i bar z kibicami Legii, do którego niebacznie zaszliśmy z kolegą przed koncertem. Duchowych przeżyć za bardzo nie było, bo wtedy nie znałem właściwie tego zespołu (bodaj tylko „Up The Downstair”). Ze sceny leciało coś co brzmiało dla mnie jak brit-rockowa miazga i reagowałem sceptycznie. :)

Teraz będzie już inaczej, bo wprawdzie PT nie należy do mojej czołówki, ale zawsze bardzo chętnie wracam do tego zespołu. Momentów gdy zaakceptowałem PT było kilka.

Najpierw składanka „Stars Die” z lat 1991-97. Tam cała esencja ich nowoczesnej psychodelii (bez wygłupów, które mnie drażniły na regularnych płytach), w pigułce ewolucja ku formom krótszym i bardziej przebojowym.

Potem – jak do jeża – pierwsze przesłuchania „Lightbulb Sun”, płyty, która miała być ostateczną zdradą prog rocka. I odkrycie, że można to znieść. :)

Wreszcie pewien poranek w lutym 2004, powrót z obrzydliwego klubu Le Madame i w słuchawkach „Phase One” ze „The Sky Moves Sideways”. Odzyskałem równowagę po całej nocy nudnego łomotu i patrzeniu na zamuloną Warszafkę. (Pewną rolę w nabieraniu oddechu odegrał też Marek Grechuta).

Całkiem niedawno – dzięki dla musa – wiolonczela w już całkiem nowym nagraniu „Buying New Soul” z płyty „Recordings”. I bardzo krzepiący refren.

Na razie dla kontrastu słucham sobie bootlegów Yes z trasy Tormato. :) To już koniec lat 70 i jest sporo nagrań bardzo dobrej jakości. Niestety pod każdym względem współczesne wykonania odbiegają od tamtych.

Kategorie: Muzyka
2 komentarze

Notka abstrakcyjna o dylematach kariery zawodowej

poniedziałek, 14 marca 2005 00:48

„Uparte robienie tego co nie działa – nie działa.” (Nathaniel Branden)

Kiedy wypada powiedzieć sobie: dość? Przyznać się do porażki i pójść inną drogą?

Różne rzeczy, które tak sobie ładnie wizualizowałem wciąż są daleko. Działam w ich kierunku, jednak wciąż nie widzę namacalnych rezultatów. Czy zmienię swoje plany dopiero wtedy, gdy stanie się coś złego? A może po prostu histeryzuję – dochodzi do głosu moja perfekcyjność i zapominam, że lepiej coś robić niż narzekać, że jest tyle do zrobienia.

Ten rok obijania się dał mi jednak dużo. Rozpoznaję już dzisiaj łatwo naiwność pewnych założeń, z którymi zaczynałem. Wiem już jak różne sprawy załatwić szybciej i bardziej bezboleśnie. Tracę jednak powoli ten ogień, który był w pierwszych miesiącach. A teraz będę go potrzebował najwięcej. Niedawno obiecałem sobie, że co tydzień będę kończył jeden, choćby mały etap, żeby nakręcać się tym zbliżaniem się do końca. Ale jak na razie, nie mam energii nawet do takiego rozruchu… A katastrofa się zbliża.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: