VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na listopad 2008.

Co nowego

piątek, 28 listopada 2008 23:13

Trochę tematów do napisania by było, ale większość nie nadaje się na bloga. :)

Kilka decyzji do podjęcia. Cały zestaw w zasadzie, każda niezależna od siebie, ale jednak wszystkie na siebie wpływają. Zawsze byłem kiepski w podejmowaniu decyzji. I może przesadzam uważając je za tak ze sobą związane. Bo wszystko może potoczyć się inaczej. Ważne jest jak JA w tym momencie chcę. A tego pewien nie jestem. Odnoszę wrażenie, że chciałbym mieć ciastko i zjeść ciastko. A nie mogę wiecznie czekać, bo nikt tego za mnie nie rozstrzygnie. A czas działa na moją niekorzyść.

2 tygodnie bez bloga, wciąga mnie blip – i chyba zupełnie niepotrzebnie, bo ile tam osób to czyta. 20? 30? Co jednak poradzę, że np. zdjęcia łatwiej wrzuca się na blipa niż wordpressa. :-)

Coraz bardziej lubię DSH. Dziś na przykład wybrałem się tam na projekcję filmu „Skowronki na uwięzi” Jirziego Menzla, tego samego co zrobił „Pociągi pod specjalnym nadzorem” czy „Obsługiwałem angielskiego króla”. Skowronki przez 20 lat leżały na półkach, bo zablokowała je czeska cenzura. Nie dziwię się. Piękna opowieść o tym jak ludzie szykanowani w czasach stalinizmu potrafili zachować swoją godność i niezależność. Dawni profesorowie, przedsiębiorcy, muzycy, zredukowani do roli robotników na złomowisku, obok nich kobiety odbywające karę więzienia za próbę ucieczki. Rzecz ważna, a jednocześnie jak to u Menzla podana w tonie właściwie komediowym.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu zamówiłem sobie trochę płyt. Z Allegro przyszły po paru dniach. Sklep Rockserwis mnie wkurzył, bo najpierw przez 2 tygodnie nie było odzewu. Gdy zwróciłem im mailowo uwagę, podzielili zamówienie i 4 płyty już do mnie doszły. Między innym pierwszy Abraxas w wersji zremasterowanej. Sztandarowa płyta polskiego prog-rocka. Byleby te teksty nie były tak idiotyczne… Potem się zepsuli, co chyba było związane z megalomanią wokalisty.

Kupiłem też – i to od autora „Polski rock progresywny – przewodnik”. Zdecydowanie warto. Omówione prawie wszystkie płyty w historii tego gatunku w Polsce, a nawet zespoły, które płyt nie wydały. Kilka odkryć już dzięki temu przewodnikowi dokonałem. Niektóre były zabawne, np. zamówiłem polecaną mocno płytę ANKH „Expect Unexpected”, przyszła, słucham, hmmm. jakbym kojarzył. Co się okazało? Miałem mp3 na dysku. :-) Żeby było ciekawiej, o autorze tego przewodnika pisałem trzy lata temu, to był ów „niewiekowy redaktor”. Dziś już pełnoletni i mam nadzieję, że jeszcze wiele fajnych rzeczy napisze.

To jeszcze nie ten etap, jak u znajomych, którzy zamawiali płytę, a jak przyszła to w domu odkrywali drugą taką samą. Nierozpakowaną. :-)

Słuchawki zamknięte świetnie się spisują w biurze. Odkryłem niedawno, że mogę tam nawet słuchać – z reguły cichej – muzyki klasycznej, bo przecież rewelacyjnie tłumią dźwięki tła. I oto od dwóch tygodni pracuję przy Prokofiewie.

Przyszedł mróz, dlatego do swojego ipoda nabyłem skarpetki. :-)

Spotkania naprawdę tak złe?

wtorek, 11 listopada 2008 23:44

W literaturze poświęconej produktywności i zarządzaniu czasem przewija się standardowa lista rzeczy, których w pracy należy unikać aby efektywnie realizować swoje cele. Na czele tej listy będą spotkania. Nie spotykać się, bo traci się na spotkania czas. Typowa argumentacja znalazła się np. w dzisiejszym wpisie na blogu Zen Habits:

5. Ditch meetings and other things that don’t matter.

Meetings are usually unproductive and a waste of time for everyone. They’re usually irrelevant to most of the people involved. The objective of most meeting can usually be handled with a simple email or phone call. If the meeting doesn’t require high level, strategic decision making, opt out whenever possible.

Czasami trzeba się zgodzić. Ile spotkań, na których zastanawiasz się, po co właściwie tam się znalazłeś, albo które możnaby spokojnie zastąpić paroma e-mailami czy konferencją online (czatem). Fajnie byłoby załatwiać wszystko zdalnie. Swoją drogą jeszcze gorsze są telekonferencję. Siedzisz, patrzysz w tę kamerę i usiłujesz zrozumieć co mówi druga osoba, bo na łączach są nieuniknione zakłócenia, a może po prostu w Gdańsku źle mikrofon postawili.

Czasami nie da się jednak żyć bez spotkań na żywo. Wiele razy plułem sobie w brodę, że z kimś się nie zobaczyłem wcześniej, bo dałoby się wiele rzeczy wyjaśnić. Albo wymyśleć lepsze rozwiązanie niż doszedłem sam. Właśnie – te spotkania na których generuje się pomysły wspominam chyba najlepiej. Najgorzej – te na których coś się zatwierdza czy podsumowuje. Prezentacje raportów z badań na przykład. Raport został wcześniej wysłany. Uczestnicy powinni się zapoznać, a na ewentualnym spotkaniu poruszać tylko niejasności. Ale nie, przecież 2/3 nie zajrzy nawet do streszczenia, co tu mówić o całości. Tak więc przez godzinę autor badania przedstawia jego wyniki, a ci którzy raport przeczytali nudzą się, zapewne za karę. Są też spotkania na które jadę przez całe miasto, aby stwierdzić, że sprawę dało się załatwić telefonicznie. Gorzej mają ci, którzy jeżdżą na tej zasadzie np. z Wrocławia do Warszawy. :-)

Wszystkie autorytety dają też trochę rad jak trafić na te „produktywne” spotkania. Przede wszystkim pytać o agendę. Łatwo pisać. Nawet jeśli organizator spotkania jego plan przygotuje, to spotkanie może się rozwinąć w dziwnych kierunkach, które i tak nie mają nic wspólnego z planami – szczególnie gdy bierze w nich udział ktoś z kierownictwa, komu się z reguły nie przerywa. :-)  Chyba jedyna metoda na trafienie we właściwe spotkania to patrzenie na ludzi, którzy się mają pojawić. Jeśli ludzie są niepewni, to im mniejsze grono, tym lepiej – bo łatwiej da się nad nim zapanować.

Muzeum tylko dla muzealników

niedziela, 9 listopada 2008 21:20

Rozmowa z moją ciotką:

Vroo: może jutro jak będzie pogoda przejadę się do Torunia.

Ciotka: sam?

Vroo: no sam.

Ciotka: to ty jakiś dziwny jesteś. :-)

Ano mam taki dziwny zwyczaj zwiedzania różnych miast, a gdy w takim mieście jestem to zachodzę do muzeów. W Toruniu jeszcze parę muzeów mi do obejrzenia zostało, więc otwieram stronę Muzeum Okręgowego, które ma tam kilka oddziałów, każdy na co najmniej godzinkę. I co widzę? Jutro jest poniedziałek, a jak wiadomo w poniedziałki muzea są nieczynne. Nieważne, że to środek długiego weekendu i ludzie akurat wtedy chcieliby pochodzić po takich miejscach. A we wtorek? No oczywiście, święto narodowe, dzień wolny. Nieważne, że właśnie z okazji święta narodowego może warto zachęcać do zapoznawania się z narodową historią i kulturą.

Ale panie muzealniczki i panowie muzealnicy muszą mieć wolne.

Archetypiczny jest już obraz pani siedzącej na krześle i krzyczącej żeby nie dotykać eksponatów. Spartańsko i nudnie zaaranżowane sale, każda podobna do następnej. Opisy eksponatów pisane żargonem, lub ich brak. Traumy, które wynoszą szkolne dzieci z obowiązkowych wizyt w muzeach.

Albo godziny otwarcia muzeów, oczywiście pasujące tym, którzy w nich pracują. Dlaczego warszawiak po pracy może pójść sobie do kina czy teatru, a nie może do Muzeum Narodowego, które zamykane jest o 16-ej? Wyobraźmy sobie teatr, gdzie przedstawienia byłyby o 14-ej, bo aktorzy czy szatniarki też muszą odpocząć po południu. W teatrach większą niż w muzeach rolę pełnią wpływy z biletów, no i nie utrzyma się raczej kierownictwo teatru do którego nikt nie przychodzi. A muzea? Im mniej przychodzi tym lepiej, mniej roboty, a dotacja taka sama.

Pamiętam Muzeum Śląskie w Katowicach, gdzie w piękną grudniową niedzielę byłem jedynym zwiedzającym, panie przede mną i za mną gasiły światło, a niektóre robiły to z takimi minami, jakbym im zrobił krzywdę i przeszkodził w najważniejszym fragmencie czytanej powieści.

Jest na szczęście trochę jaskółek, które pokazują że to podejście się zmienia.

Jak wystawy czasowe w Muzeum Narodowym w Krakowie, które są zwykle ciekawe i wciągające. Jak wspomniany kilka notek niżej Dom Spotkań z Historią. Ostatnio metamorfozę przechodzi warszawskie Muzeum Etnograficzne. Są wreszcie muzea prywatne – jak np. pałac w Kozłówce. Można więc opowiadać o historii i sztuce tak, że ludzie będą chodzili tam dobrowolnie.

Pociąg do historii

wtorek, 4 listopada 2008 22:54

Kolejna warta uwagi wystawa w Warszawie. Niestety tylko do najbliższego czwartku (6 listopada).

Pociąg do historii” to wystawa w … sześciu wagonach pociągu towarowego stojącego na Dworcu Gdańskim. Możemy na niej obejrzeć losy „Ziem odzyskanych” od 1939 do czasów współczesnych. Przesiedlenia, relacje z Niemcami, geopolityka i zwykłe życie. Mnóstwo zdjęć, trochę przedmiotów codziennego użytku. Również kilka filmów – obejrzałem sobie kilka, np. o wrocławskim biskupie Kominku, tym który wymyślił słynne „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, albo o amatorskim filmowcu który w latach 80. zarejestrował rozjechanie demonstranta przez ciężarówkę ZOMO.

Parę aranżacji robi wrażenie, jak np. ten pokój przesłuchań:

Pokój przesłuchań

Warto poświęcić z godzinkę jutro lub pojutrze na obejrzenie tej wystawy. Bilet wstępu … złotówka, a za pięć złotych kupimy bardzo ładny przewodnik, w zasadzie minialbum (118 stron) zawierający sporo zdjęć i wspomnień

Jedyne mankamenty – czasami wystawa opowiada bardziej o historii Polski niż ziem zachodnich, no i jak przyznała pani na kasie – przygotowana raczej była pod światło dzienne, więc wygląda trochę ponuro. :-)

Fotorelacja z wystawy na Picasie. Zdjęć jednak niewiele, bo robiłem bez lampy, więc większość wyszła poruszonych.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: