VrooBlog
Solidarność branżowa i jej skutki
Znane jest w Polsce powiedzenie, że „zły to ptak, co własne gniazdo kala”, co słownik tłumaczy „nie należy działać na niekorzyść społeczności, której jest się członkiem”. Zależnie, jak je rozumiemy, może być ono ilustracją rozsądku, albo hipokryzji.
Rozsądku, bo w momencie, gdy napotkamy na jakiś problem w społeczności, nie warto od razu zabierać się za publiczną krytykę, ale spróbować rozwiązania problemu, zanim uczyni on więcej szkód. Ale częściej chodzi o hipokryzję. W wielu przypadkach unikać się będzie jakichkolwiek dyskusji o problemach. Tego czego nie widzimy się nie zauważa.
Problem pojawia się w niemal każdej grupie zawodowej.
Taksówkarze, protestujący przeciwko Uberowi. Ja się nawet z nimi zgadzam. Ciężko jest konkurować uczciwie z firmą, która unika płacenia podatków, większość obciążeń (np. ubezpieczenia) przenosi na swoich „partnerów”, a zamiast ekonomii dzielenia się i ludzi dorabiających sobie po godzinach mamy Ukraińców jeżdżących po 15 godzin na dobę.
Problem w tym, że sukces Ubera bierze się z generalnie złej opinii, jaką wiele osób ma o taksówkarzach. Niemal każdy się kiedyś naciął, zapłacił za dużo, spotkał z nieuprzejmą czy chamską obsługą. Dlatego Uber z jasną obietnicą – mam aplikację, wiem ile płacę, mogę ocenić kierowcę – wygrał większą przewidywalnością, a nie tylko ceną. A co robi środowisko taksówkarskie, aby poprawić opinię o swoim zawodzie? Chyba niedużo. Naprawdę nie mają sposobu na oszustów, albo tego, by skargi prowadziły skutecznie do odebrania licencji? Jeśli protestowali przeciwko „czarnym owcom”, to głównie w kontekście miejsc postojowych pod lotniskami czy dworcami, które zajmowali „mafiozi”.
Po Olsztynie jeździłem od trzech lat z jedną korporacją – przekonali mnie tym, że mają aplikację, wiem kiedy przyjecie kierowca, no i generalnie są przewidywalni. W Warszawie też korzystam z dwóch aplikacji. Widzę kiedy kierowca przyjedzie i zwykle przyjeżdża. Odbierając niedawno kogoś z Dworca Zachodniego i czekając na taksówkę widziałem tylko panów taksówkarzy w 30-letnich mercedesach, łypiących czy przypadkiem nie wzywam Ubera.
Lekarze czy prawnicy – to środowiska tradycyjnie zamknięte i stojące murem za swoimi członkami, nawet jeśli ci robią rzeczy błędne czy niegodziwe.
To przecież sędziowie, a nie kosmici przez kilkanaście lat ustanawiali bez mrugnięcia okiem kuratorów dla 120-letnich właścicieli kamienic i umożliwiali ich przejmowanie. Były wyjątki, gdy prawniczy autorytet zwracał na to uwagę – przez lata mówiła o tym prof. Ewa Łętowska. Ale co robiły samorządy prawnicze? Jeśli teraz światli ludzie załamują ręce, dlaczego „suweren” ma gdzieś przejęcie przez PiS Trybunału Konstytucyjnego i ataki na zrzeszenia sędziowskie – tu jest odpowiedź. Polscy sędziowie – owszem, przepracowani i przygnieceni przez absurdalne prawo – nie potrafili zidentyfikować, ani pozbyć się patologii ze swojego środowiska.
PiS lubi powtarzać, że wśród sędziów są wciąż komunistyczne złogi, bo nie dokonano tam lustracji. To oczywiście argument pod publiczkę, bo PRL był 30 lat temu i jeśli ktoś orzekał w stanie wojennym, to jest już zwykle na emeryturze. Ale sam problem, którym jest brak zwyczajów weryfikacyjnych pozostaje. Słuchałem niedawno wypowiedzi szefa Krajowej Rady Sądownictwa, który zwracał uwagę na to, że niezależność KRS pozwalała na unikanie nacisków politycznych. Słusznie. Ale nie zauważyłem, aby powoływał się na przypadki ochrony obywateli przed nadużyciami ze strony sędziów. Takie przypadki były, jak czytamy w sprawozdaniu za rok 2016:
W 2016 roku Sądy Dyscyplinarne I instancji wydały 47 nieprawomocnych wyroków. Krajowa Rada Sądownictwa na posiedzeniach plenarnych w 2016 r. poddała analizie 50 nieprawomocnych wyroków sądów apelacyjnych – sądów dyscyplinarnych, które wpłynęły do Rady w 2016 r. W przedmiocie wniesienia odwołań od wyroków sądów apelacyjnych – sądów dyscyplinarnych Rada podjęła 8 uchwał – w tym 1 na korzyść sędziego i 7 na niekorzyść obwinionych sędziów.
Ale czy przeciętny człowiek wie o tym, że zarówno sądy dyscyplinarne, jak i KRS mogą bronić jego interesów? I że bronią?
Kościoły – no to też jest mocna historia ukrywania różnych grzeszków, a każdy kto ma wątpliwości to pewnie wróg. Dopiero ostatnie kilkadziesiąt lat przynoszą rachunek sumienia Kościoła Katolickiego i przyznanie – na najwyższym szczeblu, że w wielu przypadkach popełniono błędy. Ale lokalne grzeszki trzymają się mocno. W takiej sprawie abp Paetza nic by się pewnie nie wydarzyło, gdyby nie to, że parę osób miało dojścia w Watykanie. A informacje, że jakiś ksiądz był np. agentem bezpieki wychodzą zwykle już po jego śmierci.
Nie wiem czy to jest taki polski zwyczaj, czy raczej ogólny – wynikający z ekskluzywności danej grupy zawodowej. Bo to jest prosta mafijna obietnica – wspierasz nas, będziemy wspierali ciebie. Tylko, że dziś taka zmowa milczenia przestaje po prostu działać. Niektórym grupom zawodowym udaje się oczywiście korumpować media, ale są też środowiska, które na ujawnieniu jakiejś afery chętnie zrobią pieniądze. I nie będą niuansować, dowiemy się znowu o lekarskiej, prawniczej czy kościelnej mafii.
Dlatego jeśli te grupy się nie ogarną i nie przyznają, że mają problemy ze źle rozumianą solidarnością – bądą tracić na tym wszyscy. Bo przecież nikt, poza zaślepionymi fanatykami nie powie, że każdy taksówkarz, prawnik czy ksiądz to świnia. Ale niepewność będzie – i każdy kto wsiada do pierwszej taksówki na postoju lub idzie do prawnika z ogłoszenia, będzie się zastanawiał, czy nie zostanie oszukany.
Autor zdjęcia: Wordsmith, CC BY-SA 3.0
Komentarz - jeden samotny
Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS
A teraz właśnie wpada kolejna cegiełka – policyjne związki domagają się ukarania dziennikarza, który ujawnił nagranie z „przesłuchania” Igora Stachowiaka.