VrooBlog
Archiwum bloga na maj 2011.
Sześć obliczy ety
Ponad rok temu pisałem o swoich początkach z greką koine i narzekałem na polskie podręczniki, jak się okazało, nie do końca słusznie. Przez ten czas dużo się zmieniło. Zapisałem się bowiem na roczny kurs w Bobolanum i właśnie zbliża się on ku końcowi. Jeszcze tylko dwie lekcje.
Ponieważ tempo bywa bardzo duże, zaprzągłem do roboty SuperMemo, gdzie wrzucam różne słówka i formy odmiany do zapamiętania.
Jeśli się pewnych rzeczy nie zbierze, to czasami trudno się połapać. Jest na przykład taka grecka litera eta. Długie e. No i w zależności od tego jak ją zapiszemy, może mieć wiele znaczeń. Ja zebrałem na razie sześć:
Wyrazy różnią się tylko dodatkowymi znaczkami: rodzajem akcentu oraz przydechem. Pierwsze trzy wymawiamy jako „e”, pozostałe trzy jako „he”.
Najlepsze jest to, że w najstarszych manuskryptach Nowego Testamentu tych znaczków… nie było. Była sama litera η! Nie jestem tego do końca pewien, ale chyba dopiero w późniejszych wiekach, gdy manuskrypty przepisywano, przepisywacze dochodzili, o które słowo tak naprawdę chodzi i dodawali akcenty.
Wrocław – Warszawa – refleksja pociągowa
Mieszkaniec Wrocławia, jeśli chce załatwić sprawę przez cały dzień w Warszawie, wsiada do pociągu o godzinie 4:13, jest w stolicy przed 10:00 i ma osiem i pół godziny, bo ostatni pociąg do Wrocławia odjeżdża o 18:30.
Mieszkaniec Warszawy najwcześniej we Wrocławiu będzie dopiero w samo południe, a wracać musi już o 17:15. Czyli ma 5 godzin.
Układający rozkład założyli najwyraźniej:
- że warszawiacy załatwiają wszystko szybciej
- albo – że nie chce im się wstawać rano
- albo – że są na tyle bogaci, że stać ich na wynajęcie hotelu
- :-)
Testy, testy
Testy polubiłem na studiach – byłem chyba pierwszym pokoleniem, które dostało tzw. totolotka – arkusz z polami do zakreślenia. 4 odpowiedzi możliwe, za prawidłową +1 punkt, za nieprawidłową -1 punkt, albo czasami tylko -0,5 punktu. 50% zalicza. Trzeba było podejmować trudne decyzje, a piątki w zasadzie się nie zdarzały. Ale w przypadku takiej matematyki testy były i tak łatwiejsze niż rozwiązywanie zadań. Premiowały umiejętność wyobrażenia sobie jakiejś sytuacji i wyciągnięcia wniosków, bez dokładnego liczenia odpowiedzi. Tak samo przy ekonometrii i paru innych ścisłych przedmiotach.
Teraz „totolotek” trafił do podstawówek, liceów i gimnazjów, tego potworka AWS-owskiej reformy. Gdy podglądam, co GW publikuje każdego roku, widzę że teraz testy pisze się ze wszystkiego. Jeśli jakiś aspekt nie da się sprawdzić testowo, to się go nie sprawdza. W ostatniej Polityce jedna z nauczycielek pisze o egzaminie z polskiego, gdzie znalazły się – teoretycznie – pytania otwarte:
Znów tylko w jednym przypadku trafiła się wypowiedź w miarę spójna, z jakąś myślą przewodnią, poparta argumentami. Reszta to był kompletny bełkot, który każdy polonista powinien przekreślić jednym ruchem długopisu. Problem w tym, że egzaminator tego zrobić nie może. Musi przyznać punkty, gdy bełkot spełnia wymogi formalne i zawiera słowa klucze.
Jest argument – punkt. Argument jest idiotyczny – nie ma to znaczenia.
Jest przykład – punkt. Przykład nie ma sensu – nie ma to znaczenia.
Wymieniono bohaterów – punkt. Bohaterowie są źle przypisani – nie ma to znaczenia.
Pudła z testami, protokoły, pieczątki, atmosfera tajności. Co roku wokół egzaminów odprawia się uroczysty rytuał. Potem porównuje się słupki z punktacją. A nikogo nie obchodzi, że w tych pracach w zasadzie nie ma czego poprawiać, bo uczniowie są po prostu niepiśmienni.
Na swoje życzenie hodujemy pokolenie, które będzie umiało najwyżej pisać teksty pod Google. Bo przecież są tam słowa klucze.