VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na wrzesień 2010.

Świat Kindle :-)

wtorek, 28 września 2010 09:45

Rzadko uruchamiam coś nowego w sieci, ale jeśli już to robię, warto się pochwalić.

Dwa tygodnie temu premierę miał mój nowy serwis: Świat Kindle.

Nagłówek Świata Kindle

Ze  Świata Kindle dowiecie się m.in. którą wersję Kindle wybrać, jak korzystać z Kindle, albo skąd brać książki i jak odnaleźć się w różnych formatach e-booków?

Po co to zrobiłem? Ostatnie obniżki cen (Kindle 3 WIFI już za około 500 zł z przesyłką) sprawiły, że ludzie się interesują czytnikami, a w polskiej sieci nic na temat akurat Kindle nie ma. Parę godzin, trochę pisania i troszkę kodowania i gotowe. :)

A czytnikiem jestem zachwycony. Od zakupu 3 miesiące temu przeczytałem na nim już kilka powieści, trochę książek zawodowych, jestem w trakcie kilku następnych. Co ważniejsze: zacząłem czytać np. te książki zawodowe, które wcześniej np. leżały na półce. Teraz mam je załadowane na Kindle, noszę wszędzie ze sobą i co jakiś czas okazja się pojawia.

Zapraszam więc do Świata Kindle a jeśli ktoś ma na temat tego urządzenia pytania, chętnie odpowiem.


Mała zmiana – w lutym 2011 musiałem zmienić nazwę i adres serwisu na Świat Czytników.

Upiory wyłażące z szuflad

wtorek, 21 września 2010 20:05

Skoro minimalizm, to minimalizm. Zabrałem się za sprzątanie. Wypisałem ponad 20 lokalizacji do przejrzenia i codziennie przeglądam jedną.

To już w sumie drugi taki przegląd. 4 lata temu pisałem:

Zabawne skojarzenie. Pierwsze od 9 lat kompletne wyładowanie zawartości regałów jest dla mnie prawie otwarciem puszki Pandory. :) Różne papiery z czasów studiów, archiwa notatek z różnych projektów programistycznych, „Brief”, „Marketing w praktyce” i „Dot Com” sprzed 3-5 lat, które sobie wtedy zostawiłem „do przeczytania”. Teraz selekcjonuję to dosyć brutalnie, do kosza wyleci pewnie z 70% tych papierów. Jakim genialnym wynalazkiem jest pamięć optyczna. Jeden mały krążek DVD zmieści to wszystko co zawiera jeden wielki regał. A może i więcej. Że też nie ma łatwej metody wrzucania wszystko w format elektroniczny. :)

Ale wtedy nie przejrzałem wszystkiego. Zostały m.in. trzy szuflady, które ułożone są w sposób niemal archeologiczny. Na samym dnie papiery (i inne rzeczy, pocztówki, bilety) z liceum. Nieco wyżej – ze studiów. Najwyżej troszkę rzeczy „współczesnych”, ale mało, bo szuflady były już dostatecznie obciążone.

Czego tam nie ma! Zupełnie mnie rozwaliły klasówki z matematyki z III klasy liceum oraz kilkanaście arkuszy papieru z rozwiązaniami zadań, też z tego czasu. Po pierwsze – po co to w ogóle trzymałem? Czyżby wysiłek włożony niegdyś w przygotowanie tego miał uzasadniać przyszłą przydatność? No, dzieciom raczej tego nie dam. Po drugie – taka refleksja, że większość tych zadań (akurat była analiza przebiegu funkcji) jest dla mnie dzisiaj czarną magią. I po cholerę ja to liceum i studia kończyłem? :-) Choć fakt, że pewnie gdybym się musiał nauczyć tego dzisiaj ponownie, to nie zajęłoby mi kilku lat, a parę dni.

Jestem jeszcze bardziej selektywny – wylatuje 90%. Niewielką część, którą chcę zapamiętać, ale nie chcę jej trzymać, wrzucam na skaner.

Oto kalendarz z roku 1996. Nie mam pojęcia co to był za kurs o 15.15 i 15.30, o tym kim była Ania K. mam nawet mgliste wspomnienie, ale o żadnych urodzinach nie pamiętam. :-)

Dwie strony z kalendarza 1996 z paroma wpisami nt. kartkówek, wypracowań, kursu i urodzin Ani K.

Minimalizm – nie dla mnie / dla mnie?

poniedziałek, 20 września 2010 10:12

Ostatnio wśród ludzi zainteresowanych samorozwojem popularna jest koncepcja minimalizmu. Im mniej – tym lepiej. Mniej rzeczy na głowie. Mniej rzeczy do zrobienia. Spokojniejsze, mniej stresujące życie. Dla zachęty, dwa polskie blogi o minimaliźmie: Minimalistka, Prosta Droga.

Istnieją „minimaliści”, którzy to wyzwanie traktują bardzo poważnie. Istnieje na przykład postulat, aby mieć jedynie 100 osobistych rzeczy. Oto pan Everett Bogue, który posiada … zaledwie 57 rzeczy, wliczając w to sprzęty i ubrania.

Minimaliści nie pracują dla posiadania, pracują dla bycia i przeżywania. Ale jak można żyć bez tylu rzeczy? Nie umiałbym tak.  Jestem typowym zbieraczem – jak coś już do mnie trafi, ciężko mi się z tym rozstać.

Weźmy książki – zwykle się hamuję z kupowaniem nowych (nie kupuję np. beletrystyki i rzeczy na jedno przeczytanie), ale jeśli coś mnie interesuje (weźmy: usability, przekłady Biblii, psychologia), to czasami kupuję seriami. I tak to leży, nie zaglądam, ale ani nie sprzedam (za dużo roboty), ani nie oddam (kto to weźmie), ani nie wyrzucę.

W pokoju w którym śpię oczy moje spoglądają na niedawno kupiony regał z książkami historycznymi: 3 uginające się półki – w dużej mierze efekt moich zainteresowań sprzed 10-15 lat. Dzisiaj czasami do niektórych książek wracam, ale innych wiem że już pewnie długo nie ruszę. Czy więc nie powinienem się ich pozbyć? W końcu jeśli złapie mnie znowu zainteresowanie np. polityką zagraniczną II RP, to czy odpowiednich pozycji nie znajdę w bibliotece, na Allegro, albo w księgarni?

Czytam jednak ostatnio na swoim Kindle taką książkę „The Joy of Less”, którego autorka (Francine Jay) zmienia trochę moje podejście do minimalizmu. Bo to nie chodzi o ekstremum, aby przeżyć z laptopem i trzema parami gaci. Chodzi o taki poziom „nasycenia rzeczami”, który zapewni nam odpowiednią higienę psychiczną i codzienny spokój. I w zasadzie tyle. Więc mogę mieć dużo książek, ale muszę sobie poradzić z tymi, które zajmują mi miejsce dla tych, które są faktycznie ważne.

Pani Jay pokazuje sposób na przejrzenie różnych lokalizacji, w których mogą się gromadzić rzeczy do wyrzucenia, oddania albo zachowania (Trash, Transfer or Treasure). No i listę takich lokalizacji sobie zrobiłem. Jest ich dwadzieścia. Między innymi trzy szuflady, które wypełniałem różnymi drobiazgami, a to bilety, a to notatki, foldery z odwiedzanych muzeów. Albo artykuł o proroctwach Nostradamusa, które się miały spełnić w 1999 i 2001 roku (nie spełniły się). Na początku studiów – 10 lat temu! – szuflady były już pełne i … do tej pory się to nie zmieniło. Czas na porządne sprzątanie. :-)

Nie warto jechać z tłumem

wtorek, 7 września 2010 16:24

Jak jechać pociągiem PKP Intercity:

a) tanio

b) aby czerpać z tego maksymalną satysfakcję?

Odpowiedź jest bardzo prosta: nie jechać z tłumem. Wakacyjne wyjazdy i powroty to często wspomnienia zapchanych dróg i pociągów. Słynna pierwsza sobota wakacji, gdy „każdy wyjeżdża” i ostatnia niedziela, gdy „każdy wraca”. To samo działa w cyklu tygodniowym. Piątek i niedziela wieczorem są zawsze obłożone.

Gdy tymczasem jechałem na ostatnie wakacje, w wagonie bezprzedziałowym były poza mną 3 osoby, tak samo jak wracałem. Cisza, spokój, można rozłożyć się na dwóch siedzeniach i zamawiać jedzenie z Warsa (przynoszą).

Jedzenie w Intercity

W jaki sposób? Jadąc na wakacje wybrałem pociąg Warszawa-Wrocław w niedzielę rano. Wracając dwa tygodnie później, pociąg Wrocław-Warszawa, w sobotę wieczorem.

Ktoś powie, no ale ty tak możesz, bo masz firmę i w ogóle elastyczne godziny pracy. To oczywiście prawda, zresztą ostatnią sobotę przed wyjazdem miałem mocno zapracowaną. Ale jeśli wyjeżdżamy na dwa tygodnie, tak istotne jest czy jedziemy na 14 czy na 12 dni? Lepiej wyjechać nietypowo, niż mieć wakacje popsute przez korki.

Tak sielankowo wygląda wagon bezprzedziałowy:

Pusty wagon Intercity

Gdy zdarzyło mi się kiedyś nie dostać biletów na powrotny piątkowy pociąg z Wrocławia, albo gdy kiedyś z Poznania musiałem wracać w pierwszej klasie TLK z palaczami (bo tylko takie bilety zostały), zacząłem się zastanawiać czy naprawdę muszę? Czy muszę wracać wieczorem, zamiast np. przespać się w jakimś tanim hotelu i wrócić rano? Lubię jeździć pociągami. Dlatego tak planuję wyjazdy, aby jechać najbardziej komfortowo.

Wspomniałem: „tanio”. Ano, warto śledzić stronę Intercity, w szczególności dział „Oferty specjalne” w komunikacji krajowej i zagranicznej.

Do grudnia 2010 obowiązuje np. oferta „Super Bilet”, która pozwala kupić odpowiednio wcześniej bilety (z miejscówką) na każdy pociąg za 50 złotych. Oferta mało znana, mało promowana, a dostępna wyłącznie w kasach,  tylko wtedy gdy specjalnie poprosisz o Super Bilet. Ludzie często podróżujący o niej wiedzą i wykupują bilety odpowiednio wcześniej. Ale na mniej popularne trasy bilety dostaniesz na 5-7 dni przed wyjazdem. Mi się przynajmniej zawsze dotąd udawało. Przy obecnych cenach (II klasa Wrocław-Warszawa 118zł) zdecydowanie się opłaca. Ryzyka nie ma, bo bilet nawet na godzinę przed można zwrócić z potrąceniem 10%.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: