VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na listopad 2014.

Vroo biega – część IX – biegowy rok 2014

niedziela, 23 listopada 2014 00:02

fotomaraton-rd

Paskudna pogoda za oknem skłania bardziej do podsumowań niż nowych planów, dlatego napiszę o kolejnym roku mojego biegania.

Ten rok naznaczył się w moim życiu przeprowadzką do Olsztyna i to też odbiło się na bieganiu. Musiałem znaleźć nowe trasy i przyzwyczaić się do rozmaitych rzeczy.

Trasa biegowa to najczęściej pętla wokół osiedla Jaroty. Zwykle duża (7,5 km), czasami mała (6,5 km), albo wielka (ponad 9 km). Ktoś kto obserwuje mapy moich biegów na Endomondo mógłby pomyśleć, że to strasznie monotonne biegać tak w kółko. Ale ja potrzebuję jakiejś rutyny, żeby nie myśleć o tym gdzie skręcić, a skupić się na samym biegu, słuchanym audiobooku czy swoich myślach.

Same biegi są inne – niestety co kilometr czy dwa trzeba poczekać na światłach, przez co każdy bieg staje się czymś w rodzaju interwałów – wymuszone przerwy sprawiają, że odpoczywam i mogę biec szybciej. Druga sprawa to coś, czego się po Olsztynie nie spodziewałem, czyli różnice wysokości – co chwilę biegnie się albo pod górę, albo w dół. Co też można wykorzystać treningowo. O dziwo nie przyzwyczaiłem się do biegania po tutejszych lasach. Jakoś nie wciągnęły mnie jak Mazowiecki Park Krajobrazowy. Wydają mi się ciemne, piaszczyste i nieciekawe. Choć dotyczy to tylko lasów w mojej okolicy – akurat las miejski po drugiej stronie miasta jest bardzo fajny – dotąd jednak tylko tam chodziłem i jeździłem na rowerze. Z dwoma wyjątkami: zawody City Trail w biegach przełajowych na 5 km, gdzie pobiegłem w marcu i w październiku. Przepiękna trasa wokół Jeziora Długiego, w całości w lesie.

Zawodów w roku 2014 łącznie było sześć: poza wspomnianymi przełajami już same warszawskie: bieg Orlenu w kwietniu, Bieg Powstania w lipcu, Bieg na piątkę we wrześniu i Bieg Niepodległości w listopadzie. Przyjeżdżałem na nie do Warszawy zakładając, że to ma być mój trwały związek ze stolicą, nawet jeśli wyprowadzę się na stałe. Tym razem odpuściłem sobie Biegnij Warszawo – a to z racji słabej organizacji rok temu, gdy nie umieli po prostu zapanować nad tłumem.

W połowie roku zaczęło u mnie narastać pewne zniechęcenie – może nie do biegania, ale do stawiania sobie jakichś celów i udziału w zawodach. Lubię startować – to jest adrenalina i frajda nieporównywalna z samotnym bieganiem. Ale z drugiej strony zaczęły mnie frustrować moje wyniki. Jasne – nie startuje się dla wyników, ale to naprawdę dziwi, że biegam cztery lata i nie robię postępów. Że byle koleś z ulicy po paru treningach mnie przegoni. A przecież przez ten czas poprawiła mi się kondycja, to widzę, puls przy szybkich biegach nie szybuje już od razu do 180, ale dostojnie wznosi się koło 160 – również szybciej opada przy odpoczynku. A wyniki jakie były, takie są.

To się zmieniło dopiero niedawno. W ostatnich tygodniach pobiłem swoje rekordy na 5 i 10 kilometrów. Dlaczego? Nie zacząłem inaczej biegać czy trenować. Po prostu… schudłem. Zacząłem na początku września od wagi 92 kg, teraz jestem między 84-85 kg i to jest połowa drogi, bo właściwą wagą dla mnie jest ok. 76-80 kg i do tego dążę. Wystarczyło pozbyć się ośmiu kilogramów, aby zacząć biegać szybciej! Początkowo nie mogłem w to uwierzyć, że przepis jest taki prosty. Bieganie stało się dla mnie najlepszą motywacją do odchudzania.

Wreszcie na zawodach zszedłem poniżej 30 minut na 5 km i godziny na 10 km. Wreszcie – jak to pisze Jerzy Skarżyński – awansowałem do biegowej „podstawówki”, która jest oczywista dla wielu osób, ale dla mnie była czymś niewyobrażalnym. Dwa lata temu na Biegu Niepodległości ubrałem się za ciepło, męczyłem strasznie i dobiegłem w 1:08:21 z wielkim wysiłkiem. Teraz 11 listopada mimo chłodu ubrałem się jedynie w krótkie spodenki i koszulkę, trochę zmarzłem czekając w tłumie na start ponad pół godziny, ale dobiegłem w… 58:26, pod koniec czując, że jeszcze były jakieś rezerwy.

To jest nadal wynik gorszy od 8 tysięcy osób. Ale i taki, z którego wreszcie jestem zadowolony. Dziś mogę biegać nie przejmując się tym, że jakiś dystans do 15 km jest dla mnie wyzwaniem – ot, chcę to pobiegnę sobie na Kortowo, a potem na Pieczewo i może będę zmęczony, ale nie padnę. To takie zmęczenie, które wyzwala tylko endorfiny… Mogę wyjść w nawet tak paskudną pogodę jak teraz i biec, omijając zziębniętych i wyraźnie zazdroszczących mi przechodniów. Sam tak kiedyś zazdrościłem – a i niedawno, gdy schodząc w straszliwym deszczu z Kasprowego widziałem biegaczy zbiegających po skalnych schodkach… To akurat poziom dla mnie niedostępny.

Teraz sobie mówię, że jeśli dalsza część odchudzania mi wyjdzie, to w przyszłym roku zaczynam poważniej trenować – to znaczy – najpierw się porządnie zbadam, bo jednak okazjonalne EKG czy morfologia nie muszą wystarczać, a następnie wybiorę jakiś plan treningowy i konkretny cel. Może półmaraton? Przebiegłbym go już dzisiaj, ale chciałbym mieć przyzwoity czas. O maratonie jeszcze nawet nie marzę, ale kto wie, może kiedyś.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: