VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na lipiec 2006.

Kolejna z rozlicznych zalet wstawania o 5:30

środa, 26 lipca 2006 06:05

Wystawiam głowę za okno i… jest chłodno! 17 stopni to temperatura, której dawno nie widziałem. ;-)

Szansa dla Trujki?

wtorek, 25 lipca 2006 00:11

Media szeroko ostatnio mówią o konflikcie wokół Polskiego Radia Bis. Niewiele się nim przejmuję, radia przestałem słuchać tak ze 3 lata temu. To jednak przypomina mi inną aferę – związaną z „zatruciem” radiowej Trójki.

Cztery lata temu brałem udział chyba w jedynej demonstracji w swoim życiu: w „pogrzebie Trójki”. Niewiele, może ze sto osób przeszło z trumną od budynku Programu Trzeciego na Łazienkowskiej, przez aleje Jerozolimskie, Marszałkowską, aż do Niepodległości i siedziby Polskiego Radia na Woronicza.

Kondukt pogrzebowy

Było przyjaźnie i spokojnie.

Kondukt pogrzebowy

Jak widać na zdjęciu, które wygrzebałem na archiwalnej płytce, policja dzielnie nas eskortowała. :)

Kondukt pogrzebowy

Zapamiętałem pana Laskowskiego, dyrektora Trójki. Otoczony przez ochronę obserwował demonstrację i palił nerwowo papierosa. Nie był pewien, czy nie zastosujemy jakiejś metody Samoobrony i nie wywieziemy go na taczce. Ale szczególnie zapamiętałem jego wzrok. Zimny, pełny pogardy. Bo my, słuchacze, ośmieliliśmy się krytykować jego wizje.

Laskowski pod Trójką

Upadek Trójki zaczął się bodaj w roku 2000. Wtedy ze stanowiska dyrektora usunięty został legendarny Piotr Kaczkowski, a zastąpił go Michał Olszański, dziennikarz specjalizujący się w sporcie. Zaczął się iście sportowy wyścig do wzrostu słuchalności. Wybrano drogę naśladownictwa stacji komercyjnych. Dziś wiemy, że nie była to tylko marketingowa głupota – istniały bowiem plany prywatyzacji i sprzedaży Trójki.

Gdzieś na drugim roku studiów napisaliśmy w grupie pracę semestralną na temat strategii marketingowej PR3. Mieliśmy dostęp do danych o rynku stacji radiowych z jednej z agencji badań rynku. Na ich podstawie udowodniliśmy bez wielkiego trudu, że profil psychograficzny słuchaczy ówczesnej Trójki jest zupełnie inny niż ogółu słuchaczy. Wśród Trójkowiczów dominowali tzw. „Poszukujący” i „Spełnieni”, do nich też można było skierować unikalną ofertę, która miała szansę na 30% rynku. Niestety rzucono się w ten największy kawałek ciasta, w który się wszyscy rzucają.

Rzeczpospolita z ostatniego piątku donosi:

Na początku lipca, po prawie pięciu latach zarządzania Trójką przez Witolda Laskowskiego, dyrektorem stacji został Krzysztof Skowroński. Stało się to dokładnie cztery lata po tym, jak Laskowski wyrzucił Skowrońskiego z Programu 3. Po ostatniej zmianie natychmiast odżyły nadzieje słuchaczy, pamiętających Trójkę sprzed lat, na odwrót od koncepcji radia publicznego usilnie naśladującego stacje komercyjne.

Kategorie: Muzyka
3 komentarze

Refleksja podatnika

poniedziałek, 24 lipca 2006 11:28

Od niedawna podatek VAT płacę w cyklu kwartalnym, a nie miesięcznym. Oznacza to konieczność zapłacenia VAT naliczonego ze wszystkich faktur w ciągu trzech miesięcy. Z wielkim żalem dokonuję przelewu i tak sobie myślę, że przecież za te pieniądze oddawane fiskusowi mógłbym sobie kupić bilety do Stanów, polecieć i nie wrócić, a i na utrzymanie przez chwilę by starczyło. Zaleganie z podatkami nie jest chyba powodem do ekstradycji?

I naprawdę jestem ciekaw, ile osób tak robi. :-)

Press o Kaczyńskim i Giertych o Dmowskim

wtorek, 18 lipca 2006 11:34

Dwa nowe artykuły.

Premiera wizerunku, artykuł z Press o Jarosławie Kaczyńskim.

Jak nowy premier traktuje dziennikarzy?

Nie jest tajemnicą, że Jarosław Kaczyński za mediami nie przepada, a co gorsza, nie potrafi sobie z nimi radzić. – Jest osobą z innej epoki. Jego organizm mediów nie przyswaja. Udział w medialnym show to dla niego przymus tolerowany w czasie kampanii wyborczej – mówi Wojciech Załuska, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, który jakiś czas temu bezskutecznie próbował uzyskać wypowiedź od Kaczyńskiego jako prezesa PiS-u.
[…]
Do legendy przeszły ucieczki Kaczyńskiego przed dziennikarzami tylnymi schodami w sejmie. Nauczeni doświadczeniem reporterzy, polując na Kaczyńskiego, obstawiali kilka wejść.
[…]
Dobry kontakt z mediami nie musi być zresztą gwarancją politycznego sukcesu. Gerald Abramczyk, doradca i trener w zakresie komunikacji, który brał udział w przygotowaniu kampanii wyborczych amerykańskich prezydentów Geralda Forda i Ronalda Reagana, zaznacza, że prezydenci Reagan i Bush bardzo rzadko organizowali konferencje prasowe, a ich kontakty z dziennikarzami nie były najlepsze. Mimo to potrafili komunikować się ze społeczeństwem.
[…]
Potrafi skonstruować sprawną wypowiedź, którą łatwo wykorzystać w tekście. Używa twardych sformułowań, które przebijają się w mediach. W ubiegłej kadencji Sejmu nazwał na przykład SLD organizacją przestępczą i to dosadne określenie było szeroko cytowane. Jeśli już Kaczyński zgadza się rozmawiać, można wyciągnąć z niego ciekawe informacje.

No i trochę ciekawostek:

Osoba z bliskiego otoczenia (chce pozostać anonimowa) zdradza, że współpracownicy, przygotowując kampanię wyborczą, z dużym trudem namówili go do zakupu kompletu garniturów. W marcu media z satysfakcją pokazywały zdjęcia jego brudnych i podniszczonych butów. „Może zrobić zrzutkę na buty dla Prezesa i komisyjnie je wręczyć” – naigrawał się z lidera PiS-u jeden z internautów.
[…]
W artykule zamieszczonym w „Przekroju” z okazji Dnia Matki Kaczyński przyznał się, że do dziś oddaje matce swoje pieniądze, a kiedy wraca późno do domu, ma już pościelone przez nią łóżko. – Zapewne chciał ciepło wypowiedzieć się o matce, ale jego wizerunek wyszedł na tym fatalnie.
[…]
Drugim dnem tej sprawy są przypisywane mu od lat skłonności homoseksualne. Nigdy ich nie potwierdzono, ale wlecze się to za Jarosławem Kaczyńskim co najmniej od czasu, kiedy Lech Wałęsa podczas kampanii prezydenckiej w 1991 roku zaprosił na debatę „Lecha Kaczyńskiego z żoną i Jarosława z mężem”. Zapewne dlatego pytanie Mikołaja Kunicy o to, czy minister Jasiński chodził z prezesem PiS-u „na piwko i koleżanki”, zostało tak źle odebrane przez lidera tej partii. Dociekania na temat ewentualnej orientacji homoseksualnej Kaczyńskiego powróciły także ostatnio przy okazji ujawnienia jego teczki. Jak napisał Piotr Lisiewicz w „Gazecie Polskiej”, w znalezionych tam materiałach pojawiły się dyrektywy funkcjonariuszy SB, którzy mieli sprawdzić, czy miał on narzeczoną i jakiej jest orientacji seksualnej.

Dmowskiego do Ligi bym nie przyjął, rozmowa na temat polskiej historii z Romanem Giertychem.

Przypomniał, że Dmowski był jednym z pierwszych profesjonalnych politków.

Czego, Pana zdaniem, Dmowski nauczył Polaków?

Roman Giertych: Myślenia politycznego. Trzeźwej oceny warunków zewnętrznych i wewnętrznych, kalkulacji zysków i strat, poczucia interesu narodowego. W wielu krajach sztuka polityczna była dziedziczona z pokolenia na pokolenie. U nas ta tradycja myślenia politycznego została przerwana gdzieś chyba w XVIII w. Czas niewoli – wiek XIX – to okres marzycielstwa i mesjanizmu. Dmowski z tym zerwał. Nauczył nas Realpolitik.

[…]

Co nowatorskiego było w propozycji Dmowskiego?

– Porzucenie marzycielstwa, wiary, że racje moralne stanowią przesłankę działania politycznego. W XIX-wiecznym myśleniu politycznym dominujące znaczenie miał mit powstania aktu zbrojnego, który wyzwoli Ojczyznę. Polska była Mesjaszem, Chrystusem narodów. Istniało przekonanie: my Polacy mamy rację, nasza sprawa jest słuszna i sprawiedliwa, a zatem Europa musi nas poprzeć, bo powinna popierać sprawy słuszne i sprawiedliwe. Powstania kończyły się bezsensownym rozlewem krwi i nasileniem represji. A Europa współczuła nam, ale nas nie popierała.

Potwierdził też plotki, jakoby rywalizacja Dmowskiego i Piłsudskiego wynikała z miłości do tej samej kobiety.

Mówi Pan o rywalizacji politycznej, ta jednak zaczęła się od osobistej. Chodzi o Marię z Koplewskich Juszkiewiczową, która dała kosza Dmowskiemu, a została żoną Piłsudskiego.

– Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Dmowski rzeczywiście był głęboko zakochany w Marii Juszkiewiczowej. Proszę pamiętać, że on się nigdy nie ożenił. To była inteligentna, piękna kobieta, nazywano ją zresztą „Piękna pani”. Otóż według mojej wiedzy prawda o tym związku wyglądała inaczej niż piszą historycy. Dmowski miał romans z tą kobietą.

Ale wszystkie biografie Dmowskiego piszą, że była dla niego oschła i wyniosła.

– Tę informację przekazał mi mój dziadek Jędrzej. Dmowski niemal na łożu śmierci powiedział mu oraz Tadeuszowi Bieleckiemu i Janowi Matłachowskiemu, że miał romans z Marią Juszkiewiczową. Mówię o tym pierwszy raz. To była tajemnica rodzinna, ale wszystkie osoby, które były w to zaangażowane, już nie żyją, więc chyba nikomu nie robię krzywdy.

I na końcu zgrabnie odpowiedział na tytułowe pytanie:

Przyjąłby Pan Dmowskiego do Ligi Polskich Rodzin?

– Prowokacyjne pytanie. To trochę tak, jakby dziennikarze zapytali George’a Busha, czy chciałby mieć w Partii Republikańskiej George’a Washingtona. Bush odpowiedziałby: oczywiście. A dziennikarze na to: to znaczy, że prezydent Bush popiera niewolnictwo, bo Washington miał niewolników.

Podobnie jest z Dmowskim. Ja oczywiście nigdy nie przyjąłbym do Ligi Polskich Rodzin polityka z tak otwarcie antysemickimi poglądami. Gdyby jednak Dmowski żył dzisiaj, czy byłby antysemitą? Wątpię.

Podobni, a jednak różni

18 lipca 2006 09:59

Niewielu z nas zdaje sobie zapewne sprawę, ze poza kościołem rzymskokatolickim w Polsce istnieją także inne odmiany katolicyzmu.

Przede wszystkim tzw. kościoły starokatolickie. Wbrew nazwie, która może sugerować zacofanie, te odłamy katolicyzmu były w wielu przypadkach bardziej reformatorskie od głównego nurtu. W większości powstały ponad 100 lat temu jako reakcja na dogmat o nieomylności papieża.

Co je różni od kościoła rzymskokatolickiego?

  • stosowanie języka polskiego w liturgii – jeszcze przed czasami Soboru Watykańskiego II,
  • brak celibatu wśród księży.
  • wszystkie „usługi” w kościele są bezpłatne, zgodnie z zaleceniem „Darmoście wzięli, darmo dawajcie” (Mt 10,8),
  • nieuznawanie katolickich dogmatów maryjnych (np. o wniebowzięciu),
  • brak spowiedzi osobistej (albo np. tylko do 18 roku życia), zamiast tego spowiedź powszechna,
  • nieuznawanie władzy i nieomylności papieża.

Jednocześnie kościoły kontynuują katolickie tradycje, jak choćby nabożeństwa Gorzkich Żali.

Powstawały też odmiany bardziej radykalne. Kupiłem sobie wczoraj książkę Tomasza Terlikowskiego, „Szaleńcy, szarlatani i święci”. W niej artykuł „Reformy słowiańskiego papieża”, o kościele Mariawitów, który powstał na początku ubiegłego stulecia.

Otóż w latach 20-ych ówczesny zwierzchnik kościoła bp. Jan Michał Kowalski zezwolił na … „mistyczne małżeństwa” księży i zakonnic (z czego szybko sam skorzystał), a także wprowadził kapłaństwo kobiet. Ponieważ swoją żonę (?) szybko wyświęcił na arcybiskupkę, wierni mieli już go serdecznie dość i doszło do rozłamu w kościele. Ci bardziej tradycyjni założyli Kościół Starokatolicki Mariawitów, do którego przyznaje się obecnie 25 tysięcy osób.

arcykapłanka kościoła Mariawitów

Za pomysłowym biskupem poszedł Kościół Katolicki Mariawitów. Nadal działa, jego głową jest biskupka Maria Beatrycze Szulgowicz. Kościół jest malutki, skupia 4 tysiące wiernych i liczy sobie 20 parafii. Nie bierze udziału w pracach ekumenicznych, jedyne porozumienie z kościołem rzymskokatolickim dotyczy wzajemnego uznawania chrztów. Niedaleko mnie są dwie parafie – na Gocławiu i w Długiej Kościelnej. Chyba się tam wybiorę kiedyś na mszę. :-)

Czy Wy nas macie za idiotów?

niedziela, 16 lipca 2006 14:28

Dwa porównania cenowe z ostatnich dni.

1. Ostatnia płyta Red Hotów: „Stadium Arcadium”.
Amazon: $11.88 (38 PLN).
Merlin: 85 PLN.

2. Podwójne DVD Pink Floyd „Pulse”.
Amazon: $15 (47 PLN).
Merlin: 100 PLN.

Koszt przesyłki płyt z Amazona to $4.50 od paczki i $2.50 od każdej pozycji zamówienia. Zatem dla jednej płyty wyniesie $7 (22 PLN). Nawet doliczając przesyłkę zakupy wychodzą o wiele taniej niż w Polsce…

Co może właśnie w Amazonie zaskakiwać: tam promocjom cenowym podlegają bestsellery! Bo jak łatwiej zachęcić przypadkowego odwiedzającego, jak nie niską ceną, na coś co kojarzy że jest popularne. Tam wszyscy wiedzą, że hity sprzedaży kształtują i rozwijaą rynek, dlatego trzeba sprzedaży pomóc.

U nas bestellery są najdroższe, chyba polega to na założeniu, że miłośnicy popularnych zespołów kupią nową płytę za każdą cenę. A to, że jednocześnie 3 osoby przypadkowe (zachęcone listami sprzedaży) płyty nie kupią nikogo nie obchodzi.

I wcale się nie dziwię, że sprzedaż płyt w Polsce spada na łeb na szyję, i że:

Związek Producentów Audio Video (ZPAV), przyznających nagrody za sprzedaż płyt w Polsce, znacznie obniżył liczbę egzemplarzy, za którą można otrzymać Złotą, Platynową i Diamentową płytę. Od 1 lipca aby uzyskać statut Złotej płyty, polski wykonawca musi sprzedać 15 tysięcy nośników, a zagraniczny – 10 tysięcy.

(interia.pl)

Kategorie: Muzyka
8 komentarzy

Kolejny wieczór na Starówce

16 lipca 2006 00:24

Popularność szkodzi. Na koncerty z cyklu „Jazz na Starówce” ściągają już takie niemożebne tłumy, że trudno w ogóle dostać się na Rynek Starego Miasta, a co dopiero podejść bliżej. Z żalem dałem sobie spokój i zapuściłem w spacer wzdłuż murów. I okazało się to świetnym wyborem, bo niedaleko pomnika Kilińskiego znajduje się wystawa zdjęć National Geographic. Obejrzałem (polecam!) i dla wytchnienia usiadłem na murku.

Moje buty i bruk pod murkiem

Parę minut obserwowałem ludzi.

Pani oglądająca zdjęcia

A co chwilę ktoś za mną po tym murku przechodził…

Para spacerująca po murku

Jakiś czas później wybrałem się – po raz pierwszy w życiu – na taras widokowy w wieży przy kościele św. Anny. Fajnie jest oglądać z góry setki turystów na placu Zamkowym, dowodem następująca pocztóweczka (4 zdjęcia złożone metodą HDR).

Plac zamkowy z góry

A oto domki Mariensztatu.

Mariensztat

I zieleń po przeciwnej stronie Wisły, widac też wejście do Portu Praskiego.

Zieleń po drugiej stronie Wisły

Czyli nawet nieudany koncert może zaowocować udanym spacerem. :-)

Tam gdzie kończy się skala

poniedziałek, 10 lipca 2006 19:20

Temperatura w słońcu: 55 stopni, poza skalą termometru

A w cieniu tylko 36.

Zimą -30, teraz +55. Klimat kontynentalny, kurde.

Orzeszki do piwa sposobem na VAT

piątek, 7 lipca 2006 17:04

A ja naiwnie sądziłem, że orzeszki dodawane do piwa w pubach to miły gest wobec klienta…

Okazuje się jednak, że przy ich wykorzystaniu restauratorzy płacą mniejszy VAT. Nawet o kilka tysięcy miesięcznie.

Sopocka plaża, upał. W restauracji blisko mola zamawiam piwo, które według karty kosztuje tu 6 zł. Kelnerka podaje szklankę z pianką i – nie zamówioną – szczyptę orzeszków.

Przyniesiony na koniec rachunek nie budzi wątpliwości: jedno piwo – należy się sześć złotych. Ale dołączony paragon kasowy mówi co innego: piwo Warka 0,5 litra – 2 zł, przekąska – 4 zł.

(artykuł z gazeta.pl)

Wróbel w sandałach

środa, 5 lipca 2006 09:13

Przyznam się Wam, drodzy czytelnicy, do strasznej gafy, wieśniactwa i naruszenia zasad savoir-vivre. Otóż w miesiącach letnich noszę na nogach nie tylko sandały, ale i skarpety. Już widzę, połowa z Was odwróci się z niesmakiem, bo przecież „jak tak można”.

Na pewnym forum przeczytałem nawet wypowiedzi kobiet, że to główny powód spławiania facetów:

mi by wystarczyło gdyby Polacy ze skarpet do sandałów zrezygnowali, krótkie spodenki bahamki i podciągnięte na łydkę (najlepiej czarne bo się mnie brudzą) skarpeciochy, do tego sandał lub klapek co by nadać lekkości (podobnie mają panie ale to dopiero po 50, 60-tce: klapki do rajstopek)
[…]
Oj zgadzam się!!!! wiele z ciuchowych niuansów to szczegóły, które można dopracować… ale skarpety i sandały – ulubiony zestaw panów w naszym kraju są nie do przyjęcia!

A ja noszę skarpety do sandałów. Dwie przyczyny: po pierwsze gdy tylko próbuję założyć sandały na gołą nogę, po pół godzinie dostaję bolesnych obtarć. Po drugie, nie lubię chodzić z ziarnkami piasku między palcami. Warszawa to nie plaża przecież.

Ale specjaliści od s-v są nieugięci. Cierp, ale dotrzymuj zasad.

Pani Ewa Kosak, socjolog, mówi na łamach Rzeczpospolitej:

W wielu biurach obserwuję z przerażeniem, że pracownicy zmieniają buty na kapcie lub klapki.

Z przerażeniem. Całe szczęście nie wszędzie panuje taka bigoteria. Regularnie odwiedzam na cały dzień biuro jednego z klientów, u którego pierwszą rzeczą jaką robię (oraz wielu jego pracowników) jest zdjęcie butów i założenie wygodnych klapek, które sobie przyniosłem podczas bodajże trzeciej wizyty. :-) Wszyscy rozumieją, że tam się przychodzi pracować, a nie epatować „profesjonalizmem”.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: