VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na grudzień 2011.

Bo artysta głodny jest najbardziej płodny

wtorek, 27 grudnia 2011 19:01

Zabawny artykuł „Artysta pyta, jak żyć” opublikowała niedawno Wyborcza.

Artysta to takie stworzenie, które jest owładnięte manią tworzenia. Tworzy, tworzy i nie myśli co tu do garnka wrzucić. I budzi się po 30 latach bez pieniędzy, bez ubezpieczeń i bez emerytury. I powinno być inaczej! Bo przecież bardziej oświecone kraje mają systemy ubezpieczeniowe dla artystów – w Niemczech istnieje Kasa Ubezpieczeniowa Artystów, która dostaje rocznie od państwa 110 milionów euro.

A u nas? Straszny kapitalizm.

Jako główny pokrzywdzony w artykule pojawia się pan Zbigniew Libera, ten który niedawno zbudował obóz koncentracyjny z klocków lego. Ma facet przerąbane, bo nawet jeśli dostanie zlecenie (artystyczne) to nie zarabia.

Mechanizm niezarabiania Libera tłumaczy mi na przykładzie swego plakatu do nowej sztuki Warlikowskiego: – Zamówił go u mnie Teatr Nowy w Warszawie. Honorarium wynosiło 4 tys. zł i było i tak dwa razy większe niż normalnie. Wynająłem sprzęt fotograficzny, zapłaciłem modelom i asystentowi, który jest w jeszcze gorszej sytuacji niż ja, a do tego ma dzieci. Zarobiłem na czysto 100 zł. Prawdopodobnie gdyby wziął papier, farby i zrobił projekt, wyszedłby na tym lepiej. Ale czy lepiej wyszłaby na tym kultura?

Ja bym powiedział, że jeśli się zakłada, że będzie 4 tysiące kosztów, to się nie bierze zlecenia za 4 tysiące. Albo rysuje je kredkami. Ale artyście może wszystko wolno, także nie znać podstaw arytmetyki.

Czy Mozart albo Chopin stworzyli by tyle dzieł, gdyby grzali się uprzejmie w ciepełku grantów i ubezpieczeń? Świat, w którym artysta musiał robić jedną z trzech rzeczy:

  • liczyć na bogatego mecenasa
  • umieć sprzedać swoje dzieła
  • klepać biedę

był może brutalny, ale bardziej prawdziwy. Szczególnie dzisiaj, gdy z efektami swojej pracy można docierać do wielu ludzi, sprzedać coś czy znaleźć mecenasa jest łatwiej niż kiedyś. Jeśli ktoś uważa, że działalność artystów zajmujących się składaniem klocków lego jest ważna dla cywilizacji – niech się do nich dopłaca. Wydatki państwa na tzw. kulturę powinny być zredukowane do informowania o tym co się w kulturze dzieje. Sytuacja, w której urzędnik decyduje o tym, któremu artyście dać pieniądze nie może być normalna. I niech się artyści zaczynają do tego przyzwyczajać. A póki nie chcą jednego z trzech powyższych scenariuszy – niech swoje dzieła tworzą po godzinach.

9 stopni w święta

poniedziałek, 26 grudnia 2011 18:56

9 stopni

Nie wiem jak długo przetrwa jeszcze ten blog (ostatnio nie mam do niego specjalnego nabożeństwa), ale ku pamięci przyszłych pokoleń pozostawiam ten zrzut ekranowy. 9 stopni na plusie w drugi dzień świąt?!

Siedzę i leję łzy rozpaczy, bo od tygodnia siedzę w domu na czymś między grypą a zapaleniem oskrzeli i nie mogę wyjść pobiegać.

Wczoraj zrobiłem wprawdzie prawie 10 kilometrów na stacjonarnym rowerze, ale to nie to.

Vroo biega – część VI: Koniec roku

środa, 21 grudnia 2011 19:15

Medale z biegów w 2011

Cztery medale to ładne podsumowanie tego roku. Bieg Powstania, Bieg Niepodległości, Biegnij Warszawo i Minimaraton Stara Miłosna. Wprawdzie medale dostaje każdy, kto pobiegnie w tych imprezach – ale co najważniejsze, trzeba w nich najpierw wystartować i pobiec te kilometry.

Od ostatniego wpisu startowałem dwa razy.

  • Minimaraton w Starej Miłośnie (7,5km) – chociaż po górach i dołkach Mazowieckiego Parku Krajobrazowego utrzymałem założone tempo, to zająłem zaszczytne miejsce w ostatniej piątce. :-) Ale na wiele więcej nie liczyłem. Co ciekawe – z samej atmosfery biegu zapamiętałem znacznie więcej rok temu, gdy robiłem cały czas zdjęcia. Gdy się biegnie lub czeka na start, zwraca się znacznie mniejszą uwagę na takie rzeczy…
  • Bieg Niepodległości (10km) – tu było dużo obaw, bo jak tu startować przy temperaturze bliskiej zeru? Było jednak cieplej, trasa prosta, akumulatory naładowane, w słuchawkach tym razem starannie dobrane utwory Yes i… był to mój najbardziej udany bieg. Swój rekord z Biegnij Warszawo pobiłem o 4 i pół minuty.

Wczoraj spadł pierwszy śnieg, nie zapowiada się na odtajenie, a że po śniegu nie biegam (a przy okazji boli mnie gardło od paru dni), to… czas na zimową przerwę. Czas też na podsumowanie roku.

Garść statystyk:

  • Biegałem 123 razy.
  • Zrobiłem 713 kilometrów.
  • Najzimniej: -2 stopnie w grudniu
  • Najcieplej: 30 stopni w czerwcu
  • Najkrócej: sprint na 2,5 km
  • Najdłużej: dwie wycieczki po 15 km (z przerwami)

W zasadzie mógłbym uznać ten rok za porażkę, bo jak to – biegać przez 8 miesięcy (zacząłem na początku marca) i nadal być wyprzedzanym przez ludzi robiących to okazjonalnie? No ale tak to jest. Kondycji nadal nie mam za dobrej, wagi nie zrzuciłem, technikę mam dziwną – nie poprawiam się tak jak bym mógł. Ale z drugiej strony w porównaniu z zeszłym rokiem jest ogromny postęp. Zresztą jeszcze w sierpniu miałem kłopoty z biegnięciem przez godzinę – teraz 10 km truchtu z mocniejszymi akcentami na końcu nie stanowią problemu.

Co teraz?

Kusi mnie troszkę półmaraton warszawski pod koniec marca.  Jeśli zima będzie łagodna i szybko wrócę do biegania, to kto wie… Ale to raczej nie w tym roku.

Teraz najgorszy moment odzwyczajania się od przypływu endorfinek co dwa dni. Obiecuję sobie jeździć na rowerze stacjonarnym i przy okazji czytać, na co miałem już rok temu następujący patent:

Może też odwiedzę basen, albo siłownię z bieżnią stacjonarną. Chociaż bieganie w miejscu jakoś mnie nie kręci.

A w przyszłym roku czas na schudnięcie i bicie kolejnych rekordów. :-)

Spacer po Gdyni

wtorek, 13 grudnia 2011 16:42

W połowie października zaproszono mnie na Blog Forum w Gdańsku, gdzie pojechałem oczywiście ze swoim najbardziej wyrośniętym dzieckiem, czyli Światem Czytników.  Po konferencji, która odbywała się w weekend, postanowiłem jeszcze dwa dni zostać i sobie połazić.

Zacząłem oczywiście od Gdyni – Orłowo, gdzie byłem już parę razy. Plaża prawie pusta, więcej ptaków niż ludzi.

No i potem sama Gdynia, która robi jakieś, hmm, niepolskie wrażenie. Czysto, dużo przestrzeni, jakoś dziwnie odświeżająco. A może dlatego, że to nad morzem?

Jakoś tak w 2 tygodnie po powrocie zobaczyłem w sieci ofertę pracy w Gdańsku, niemal idealnie dopasowaną do tego czym się zajmuję. Niby etatu nie szukam, ale… zastanawiałem się, czy się nie zgłosić. Takie spacery w każdy weekend nieszybko by mi się znudziły.

Cały album na Picasie.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: