VrooBlog
Czas i pieniądze
Pojawiła się propozycja wspólnego wyjazdu paru osób. Ale koleżanka mówi, że z nami nie pojedzie. Mało zarabia, ma wydatki, zbiera na wyjazd zagraniczny itd. Niewiele się namyślając proponuję jej pożyczkę, zwróci kiedy będzie jej pasowało. I tu kolejne bariery. Opór przed tym, że trzeba oddać? Że będę oczekiwał jakiegoś rewanżu? Że będzie ode mnie uzależniona? Nie chodziło o wielką sumę, może 200 złotych. Więc gotowy byłem nawet nie traktować tego jako dług, ważniejsze, abyśmy po prostu byli tam wszyscy. Jednak nie.
Dlaczego tak często bezczelnie prosimy kogoś o poświęcenie im czasu, ale nigdy nie przyjdzie do głowy, żeby poprosić o pieniądze? Kiedyś na grupie Sens, niejaka WL napisała:
Czasami daje czas w prezencie – ale mam tylko
24 godziny na dobe wiec jest dla mnie OGROMNA
wartosc w kazdej minucie. Nawet jesli stac
mnie na to by nic nie robic albo by troche czasu
po prostu *wydac* – tez pamietam ze jest to wartosc
ktora juz poszla i nigdy nie wroci.
Inny fenomen. Dlaczego tak łatwo przyznajemy się, że brakuje nam czasu, a do braku pieniędzy to tylko w szczególnych sytuacjach. I zgadujmyż czy ty dziewczyno zamawiasz soczek bo lubisz, czy dlatego że o połowę tańszy niż piwo?
Komentarze
Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS
Sądzę, że to kwestia wychowania… Pamietam czasy, kiedy niektórym ludziom było wstyd się przyznać do swojego ubóstwa finansowego. To pokolenie wolało udawać przed innymi ludżmi, że wszystko jest w porządku, niż przyznac się do braku pieniędzy. Brak pieniędzy, w ich pojmowaniu mozna było odczytać jako: wstyd, ponizenie, hańbę. Być może w owych czasach, status majątkowy miał zaświadczyć o ich małej wartości, braku umiejętności zapracowania na siebie i rodzinę. W dzisiejszych czasach łatwiej, niz kiedyś przyznajemy się do naszych porażek i do braku pieniedzy, ale gdzieś tam wewnątrz nas tkwią schematy, które włozyli nam do głów rodzice i starsze pokolenie.
W moim przypadku, tak, kiedyś trudno było mi się przyznać, że jednak inni mieli lepsze komputery, ubrania, mieszkali w willach, już w połowie liceum zajeżdzali pod szkołę samochodami. Po jakimiś czasie zaakceptowałem to, że przecież każdy startuje z innego poziomu. Gdy ja będę zarabiał na mieszkanie, to kolega będzie stawiał drugi dom – tyle, że pierwszy postawili mu rodzice. Ale pozostaje mi satysfakcja, że biurko przy którym siedzę, komputer na którym piszę, słuchawki Sennheiser z których słucham Talking Heads – to wszystko jest efektem mojej pracy. I śmiało, bez krygowania powiem że, jednak na te restauracje mnie nie stać.
Zaakceptowanie tego, że się różnimy materialnie wyleczyło mnie też ze ściśle „materialnych” celów w życiu. Jeśli za cel postawię sobie posiadanie X, to automatycznie określam się jako gorszy od tego, który dostał od tatusia 3X. Dopiero gdy ten X będzie służył do osiągnięcia innego celu to mam prawo mówić, że X uczyni mnie szczęśliwym…