VrooBlog

VrooBlog

Deadwing

środa, 16 marca 2005 11:11

Fajny ten internet. Mogę się cieszyć nową płytą Porcupine Tree na dwa tygodnie przed światową premierą. Podobnie jak poprzednia wchodzi od razu bez problemu. Wydaje mi się, że znacznie ostrzej, w paru miejscach nagromadzenie dźwięków jakie kojarzyłbym raczej z Mars Volta… A jednocześnie jest to jakiś powrót do progrocka, utwory po 9 i 12 minut. Choć taki „Shallow” jest bardzo chwytliwy, mógłby być przebojem (a może jest, nie słucham radia).

Chyba pojadę do Krakowa na ich koncert w kwietniu. Do tej pory byłem na dwóch. W 2000 przed Dream Theater połowę spędziłem … w szatni, bo organizatorzy za późno zaczęli wpuszczać ludzi – koncert w Bydgoszczy w potwornie obskurnej hali Astoria, hali… właściwie sali gimnastycznej :). Drugi raz to chyba 2001 i studio Trójki, gdzie nagrali też płytę koncertową „Warszawa”. Najbardziej zapamiętałem panienki piszczące przy „She’s moved on” i wpatrzone w Wilsona, który dla mnie wyglądał jak reinkarnacja Kurta C. :) No i bar z kibicami Legii, do którego niebacznie zaszliśmy z kolegą przed koncertem. Duchowych przeżyć za bardzo nie było, bo wtedy nie znałem właściwie tego zespołu (bodaj tylko „Up The Downstair”). Ze sceny leciało coś co brzmiało dla mnie jak brit-rockowa miazga i reagowałem sceptycznie. :)

Teraz będzie już inaczej, bo wprawdzie PT nie należy do mojej czołówki, ale zawsze bardzo chętnie wracam do tego zespołu. Momentów gdy zaakceptowałem PT było kilka.

Najpierw składanka „Stars Die” z lat 1991-97. Tam cała esencja ich nowoczesnej psychodelii (bez wygłupów, które mnie drażniły na regularnych płytach), w pigułce ewolucja ku formom krótszym i bardziej przebojowym.

Potem – jak do jeża – pierwsze przesłuchania „Lightbulb Sun”, płyty, która miała być ostateczną zdradą prog rocka. I odkrycie, że można to znieść. :)

Wreszcie pewien poranek w lutym 2004, powrót z obrzydliwego klubu Le Madame i w słuchawkach „Phase One” ze „The Sky Moves Sideways”. Odzyskałem równowagę po całej nocy nudnego łomotu i patrzeniu na zamuloną Warszafkę. (Pewną rolę w nabieraniu oddechu odegrał też Marek Grechuta).

Całkiem niedawno – dzięki dla musa – wiolonczela w już całkiem nowym nagraniu „Buying New Soul” z płyty „Recordings”. I bardzo krzepiący refren.

Na razie dla kontrastu słucham sobie bootlegów Yes z trasy Tormato. :) To już koniec lat 70 i jest sporo nagrań bardzo dobrej jakości. Niestety pod każdym względem współczesne wykonania odbiegają od tamtych.

Komentarze

Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS

  1. mós

    Mnie refren Buying New Soul dołuje :) Polecam jesze Even Less. Też ma dołujący refern, więc ci się powinno spodobać.

  2. Vroobelek -> sóm

    Even Less też mnie napełnia energią, ale najbardziej lubie krótszą wersję, nie tą z Recordings, ale otwierającą koncert Warszawa :)

Zostaw komentarz

W komentarzu można (choć nie trzeba) używać podstawowych znaczników XHTML.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: