VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga w kategorii Historia:

Przemyślenia historyczne

Vroo-futurologia: pokój?

niedziela, 18 maja 2008 10:06

Lubimy mieć świadomość stałości. Jeśli coś działało przez ostatnie 10 lat, to podziała i przez lat trzydzieści.

Ludzie biorą kredyty na te 30 lat zakładając że w 2038 (swoją drogą, rok bomby uniksowej) wszystko będzie tak samo.

  1. W Polsce będzie panował pokój, ich mieszkanie czy dom pozostanie tam gdzie było.
  2. Gospodarka kraju będzie rozwijała się na tyle, że będą mieli pracę, będą mogli się utrzymać, a kredyt będzie miał wciąż tak przyjazną kilkuprocentową cenę.
  3. System emerytalny będzie nadal istniał, a ze składek, które potrącał ZUS i OFE uzbiera się jakaś emerytura, na którą przejdą zaraz po spłaceniu kredytu.

Pokój.

Odchodzi już pokolenie pamiętające działania wojenne na ziemiach polskich. Jeszcze 10-20 lat, a wojnę będziemy znali tylko z serwisów informacyjnych pokazujących ludzi zabijających się gdzie indziej. Może co jakiś czas reportaż o tym, jak ciężko jest żyć np. w Sri Lance. Ale to nas, jako mieszkańców kulturowego Zachodu nie dotyczy. My sobie żyjemy spokojnie, nie obawiając się, że nagle przyjdą okupacje, rozstrzeliwania czy obozy pracy.

Czy na pewno tak będzie już zawsze? W przypadku „tradycyjnej” wojny, pewnie tak. Dotąd wojny toczyły się o przestrzeń życiową, czy prawo do samostanowienia, ewentualnie były zakrojoną na skalę państw próbą rabunku. Przestrzeń można sobie teraz kształtować dowolnie – Polacy właśnie podbijają Wyspy. Samostanowienie mało już kogo w Europie obchodzi i choć istnieją małe narody, które domagają się swoich praw – to kultura masowa robi swoje. Nowe pokolenia coraz mniej chętnie krzyczą patriotyczne hasła, a chętniej korzystają z życia. Co do rabunku – skuteczniejsze są działania gospodarcze prowadzone na poziomie koncernów międzynarodowych.

Nawet Rosja, której można się obawiać najbardziej, nie zdecyduje się już nigdy na działania militarne w Europie środkowej. Strefa kaliningradzka ma być pomostem gospodarczej współpracy z Niemcami i na pewno tego narażać nie będą chcieli. Może zdarzyć się, że jeśli w Rosji upadnie gospodarka (z dowolnego powodu), to niezadowolenia społecznego będzie się szukało we wrogu zewnętrznym, ale raczej to będzie skierowane przeciwko narodom kaukaskim. Jak się to okazywało od dawna – jest to skuteczne (Rosjanie nie lubią „czarnych”), a przy tym bezkarne – protesty przeciwko inwazji Czeczenii były głównie papierowe (poza jak zwykle romantycznymi Polakami, którzy nie mogą przepuścić okazji aby nie wbić Ruskim szpilki), a i sami Czeczeńcy do roli białych owieczek niezbyt pasowali.

Nie grożą nam więc regularne armie. Co nam grozi? Że nas zabiją na ulicy? Jak najbardziej.

W ciągu najbliższych kilkunastu lat czeka nas znaczny wzrost przestępczości, spowodowany czterema czynnikami:

  1. Światowa recesja i pogorszenie sytuacji gospodarczej. To bardzo prawdopodobny scenariusz. Kryzys kredytowy w Stanach, spadek kursów na giełdach i mamy recesję załatwioną. Konsekwencją kryzysu będzie powrót 20% bezrobocia i powrót do kraju emigrantów. Gettyzacja różnych dzielnic w polskich miastach (obecnie zahamowana) ruszy do przodu.
  2. Beznadziejny i pogarszający się system edukacji w Polsce, który nie daje praktycznej wiedzy a wzmacnia patologie (bezsensowne gimnazja i egzaminy podstawówkowe i gimnazjalne, konieczność zmiany środowiska przez dzieci w trudnym wieku, żadna opieka wychowawcza szkoły, słabo opłaceni i zmotywowani nauczyciele, wciąż duża rola komunistycznego betonu z ZNP). Do tego dojdzie za parę lat upadek prywatnych uczelni wyższych, które dla młodzieży męskiej nie będą już przechowalniami przed wojskiem, a co by złego o nich nie mówić, to jednak cywilizowały trochę tych, którzy o pokolenie wcześniej zatrzymaliby się na zawodówce.
  3. Nowe „niechciane” pokolenie. Mija 15 lat od zmiany ustawy dopuszczającej przerywania ciąży „ze względu na trudne warunki życiowe”. Oznacza to, że niedługo w wiek dorosły wejdzie pierwsze pokolenie niechcianych dzieci, które przed rokiem 1993 by się nie urodziły – a potem urodzić się musiały. Według statystyk ze Stanów Zjednoczonych (polecam książkę „Freakonomics”) legalizacja aborcji w latach 70. spowodowała spadek przestępczości w latach 90., bo wielu tych, którzy wywodząc się ze środowisk biednych i patologicznych mogli popełniać przestępstwa po prostu się nie urodziło. U nas nastąpi proces odwrotny.
  4. Coraz więcej imigrantów. Całe szczęście Polska to nie Francja, gdzie całe pokolenia nierobów żyją na państwowym wikcie, a jak im się ogranicza prawa, to podpalają miasta. Większość przybyszów ze wschodu to ludzie pracowici, którzy chcą po prostu poprawić swój los. Ale będzie ich coraz więcej, a my otwieramy granice przed przybyszami z południa (Rumunia, Bułgaria) u których etos pracy jest troszeczkę inny niż u Wietnamczyków i Ukraińców.

Smutno to wszystko wygląda. W następnym odcinku będzie jeszcze gorzej. :D

Badacze i kreatorzy umysłów

wtorek, 29 kwietnia 2008 23:26

Jednym z zapalników rewolucji obyczajowej w USA był słynny raport Kinseya. Ponad 50 lat temu udowodnił on, że większość Amerykanów jest w sprawach seksu znacznie bardziej swobodna niżby się to wydawało na pierwszy rzut oka. A już zdecydowanie bardziej niżby to sobie to sobie życzyły rozmaite autorytety moralne. Na przykład według Kinseya aż 37% badanych mężczyzn miało w życiu jakieś doświadczenia homoseksualne, a zatem homoseksualizm nawet w ówczesnej purytańskiej Ameryce był zjawiskiem normalnym.

Dopiero później wyszło na jaw, że Kinsey rekrutował swoich badanych z więzień (w tym spośród skazanych za przestępstwa seksualne), albo wynajmował do badania bezrobotnych, którzy wymyślali co się tylko dało, aby „lepiej wypaść” i zgarnąć wynagrodzenie. Tak więc profil jego badanych nie miał nic wspólnego z cechami występującymi w społeczeństwie amerykańskim. Później próbowano wyniki raportu korygować usuwając część ankiet, o których wiedziano że są podejrzane. Ale za późno, przecież takie rzeczy muszą być korygowane od razu, na etapie doboru próby.

Mimo tych wątpliwości efekt był jasny. Kinseyowi udało się zaszokować Amerykę i dać argumenty za liberalizacją w sferze seksualności.

Ostatnio czytałem (sprawę opisuję za artykułem Macieja Dymkowskiego z psychologicznego dodatku do Polityki) o podważeniu jednego z najsłynniejszych eksperymentów psychologicznych XX-wieku, tzw. eksperymentu więziennego Philipa Zimbardo z roku 1971. Sytuacja jest powszechnie znana: zwykli ludzie zaangażowani do badania i podzieleni na dwie grupy: strażników i więźniów tak mocno weszli w swoje role, że o mało się nie pozabijali, a eksperyment należało przerwać. Każdy podręcznik psychologii społecznej wyciągnie z tego wniosek – każdy z nas pod wpływem warunków jest w stanie zmienić się w potwora.

No i co? I bzdura. W maju 2007 na łamach „Personality and Social Psychology Bulettin” dwóch badaczy (Thomas Carnahan i Sam McFarland) zakwestionowało całkowicie wnioski eksperymentu więziennego. Zadali oni następujące pytanie – czy faktycznie ludzie zgłaszający się wtedy do badania byli całkowicie „zwykli”? Tych, którzy uczestniczyli w eksperymencie więziennym nie można było oczywiście teraz zbadać. Postanowiono więc zrobić porównanie – jacy ludzie zgłaszają się jako ochotnicy na „normalne” badania psychologiczne, jacy zaś na „badania psychologiczne nad życiem więziennym”. Zebrano jednych, zebrano drugich i zbadano ich osobowość. Okazało się, że do badań nad życiem więziennym zgłaszali się ludzie o zupełnie innym profilu osobowości! Bardziej skłonni do manipulowania, agresji, dominacji, a mniej do empatii czy altruizmu. Dlatego też, cytując podany artykuł:

… wyniki badań Zimbardo tak naprawdę niewiele mówią o zwyczajnych ludziach. Wskazują, iż specyficzny profil osobowości, który winien sprzyjać zachowaniom agresywnym, manipulatorskim i antyspołecznym, w sytuacjach uwięzienia… właśnie im sprzyja. Ale to żadne odkrycie!

A zatem – Zimbardo udowodnił rzecz oczywistą, ale próbował nam wmówić, że jego wnioski wyciągnięte na podstawie obserwacji jednostek patologicznych można rzutować na wszystkich. Człowiek człowiekowi wilkiem i basta.

Dlaczego podałem te dwa przykłady? Ano, próbuje się nas czasami przekonać, że ludzie są tacy, a tacy, a wynikło to wszystko z badań. Ta wiedza jakoś uzupełnia to co wiemy o świecie, ale i zmienia nasze postawy wobec różnych zjawisk. Skoro jakieś zjawisko jest zgodnie z badaniami powszechne, to może wcale nie jest dewiacją? Albo nie wolno nam oceniać ludzi, którzy reprezentują w zasadzie typowe zachowania dla danej sytuacji? I tu już się zaczyna taki etap, w którym gdyby nie opublikowane badanie, myślelibyśmy zupełnie inaczej, bazując tylko na na naszym własnym doświadczeniu i zasadach. Mamy wtedy ostatnią chwilę na refleksję. JAKA jest gwarancja, że to co KREUJE naszą postawę wobec czegoś jest wiarygodne? Czy bazując na wiarygodności takiego badacza przyjmiemy jakąś opinię za własną?

Najbezpieczniej myśleć samodzielnie, niestety najmniej praktycznie, bo na jakichś informacjach musimy się opierać. Szanse, że sami będziemy w stanie zweryfikować podane wyniki badań są bliskie zeru. Tym bardziej, że uczy się nas od dziecka szacunku dla nauki, metody naukowej i tego, że badania naukowe są obiektywne.

Myślę, że dobrym testem jest zadanie sobie pytania – jaki cel mogą mieć ci, którzy badanie publikują i chcą abyśmy o nim wiedzieli? (Badań w ciągu roku przeprowadza się tysiące, tylko niektóre trafiają do mediów). Czy ten cel badacza może prowadzić do założenia pewnej tezy, którą badanie tylko potwierdza? Czy gdyby wyniki były odmienne, czy zostalibyśmy o nich poinformowani, czy te informacje byłoby godne upublicznienia?

Pełnej odporności na badaczy-kreatorów nie uzyskamy nigdy, ale można się do pewnego stopnia przed nimi obronić.

Z historii Polski XX wieku

poniedziałek, 4 lutego 2008 08:34

Fragmenty z podręcznika z roku 2030, cytuję za europosłem Januszem Wojciechowskim:

1 września 1939 r. – niemiecki okręt szkolny „Schleswig-Holstein”, przebywający z misją pokojową w Gdańsku, został zaatakowany przez żołnierzy nielegalnej polskiej misji wojskowej na półwyspie Westerplatte. Zdarzenie to rozpoczęło Wielką Wojnę Obronną Rzeszy Niemieckiej, trwającą do maja 1945 roku.

27 września 1939 r. – pokojowe oddziały wojskowe Rzeszy Niemieckiej rozpoczynają pełnienie misji stabilizacyjnej w Warszawie.

październik 1940 r. – władze niemieckiej misji stabilizacyjnej w Polsce zdecydowały o utworzeniu w Warszawie tzw. getta, czyli strefy ochronnej dla ludności żydowskiej, w celu uchronienia jej przed mordami i pogromami, urządzanymi przez Polaków.

7 marca 1941 r. – w zamachu terrorystycznym zamordowany został niemiecki aktor Igo Sym. Od tego czasu w Warszawie mają miejsce liczne zamachy terrorystyczne na przedstawicieli administracji niemieckiej oraz na ludność cywilną. Mimo apeli władz niemieckich, terrorystyczne organizacje polskie nasilały terror. a szczególnym jego przejawem było zamordowanie 1 lutego 1944 roku szefa niemieckiej misji pokojowej, generała Franza Kutschery.

10 lipca 1941 r. – Ludność polska z miasteczka Jedwabne wymordowała swoich żydowskich sąsiadów. Według najnowszych badań zamordowano tam jednorazowo 80 tysięcy osób. Niektórzy historycy zarzucają, że władze niemieckie zlekceważyły sygnały o planowanej zbrodni, wskutek tego nie zdołały jej skutecznie zapobiec.

lipiec 1942 r. – Kolejarze polscy z Warszawy rozpoczynają akcję wywożenia ludności polskiej ze strefy ochronnej w Warszawie. Ludność ta została następnie wymordowana w polskim obozie zagłady w Treblince.

grudzień 1942 r. – terrorystyczne, nacjonalistyczne organizacje polskie dokonały pacyfikacji wielu wsi kolonistów niemieckich na Zamojszczyźnie. Wobec brutalnego terroru Polaków, władze niemieckie zmuszone były do przerwania niemieckiej misji osadniczej na Ziemi Zamojskiej.

19 kwietnia 1943 r. – w strefie ochronnej zwanej „gettem” w Warszawie wybucha powstanie ludności żydowskiej, doprowadzonej do rozpaczy z powodu terroru i pogromów ze strony Polaków. Powstanie zostało krwawo stłumione przez Polaków. Niektórzy historycy uważają, że władze niemieckie nie dość energicznie starały się zapobiec zagładzie Żydów w Warszawie i w innych miastach Polski.

1 sierpnia 1944 r. – Polska ludność w Warszawie dopuszcza się licznych ataków terrorystycznych na przedstawicieli administracji niemieckiej, a następnie dla zatarcia śladów podpala miasto, a sama ucieka. Mimo to władze niemieckie organizują dla niej pomoc w schronisku w Pruszkowie.

17 stycznia 1945 r. – Zakończenie niemieckiej misji pokojowej w Warszawie.

luty – maj 1945 r. – agresja Polski na Niemcy, połączona z masowymi zbrodniami na ludności niemieckiej i jej wypędzeniu z prastarych ziem germańskich nad Odrą i Nysą. Według danych opublikowanych przez dyrektora Niemieckiego Muzeum Centrum Wypędzonych w Berlinie – Erikę Steinbach, liczba zamordowanej przez Polaków ludności niemieckiej wynosiła co najmniej 7 milionów osób.

1945-47 Po zakończeniu niemieckiej misji pokojowej, pozbawiona ochrony ludność pada ofiarą masowych mordów i pogromów, których sprawcami są Polacy. Nieliczni Żydzi ocaleli z pogromów zmuszeni są do ucieczki z Polski.

Zdarzenia te udokumentował i opisał pisarz i historyk Jan Tomasz Gross, nagrodzony za swoją twórczość literacka nagrodą Nobla w roku 2018 oraz pokojową nagrodą Nobla w roku 2024.

Vroo historyczny

wtorek, 19 grudnia 2006 00:09

A co tam, pochwalić się warto. Dziś dowiedziałem się, że zająłem 6 miejsce w konkursie historycznym serwisu histmag.org :-)

Konkurs trwał dwa miesiące, dużo (za dużo) etapów, zabrał mnóstwo czasu, ale i sporo odkryć tylko dla siebie.
– wbrew pozorom to wcale nie jest francuski impresjonizm.
– z rodziną pół tygodnia szukaliśmy zdjęcia z takiego oto filmu wojennego.
– vicesregenci mazowieccy śnili się po nocach, jednak Muzie udało się ich dopaść we wrocławskiej bibliotece :-)
– polegliśmy w bitwie, w której pokonanych zostało też 18 tysięcy spadochroniarzy
– znienawidziliśmy ministrów kardynała Richelieu
– nie udało się znaleźć twórców hymnu o powstaniu piwa
– pokłóciłem się z weronką o Konstancję Habsburg, ale to ona miała rację.

Po półfinale prowadziłem :-) niestety punkty się nie sumują, a w tygodniu w którym był finał spadło na mnie sporo spraw zawodowych… 6 miejsce uważam więc za całkiem dobry wynik, tym bardziej że walczyliśmy z mutantami, którzy oddychają kurzem starych ksiąg i sypiają w bibliotekach.

Jeśli ktoś chce sprawdzić trudność pytań finałowych odsyłam na stronę konkursu.

Kapuściński dostanie Nobla?

czwartek, 12 października 2006 08:59

Raczej nie. Pisarze wskazywani przez prasę zwykle nie dostają, a szwedzka Akademia rozdaje te nagrody wg bardzo dziwnego klucza, promując nawet grafomanów takich jak Dario Fo.

Coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę, że Ryszard Kapuściński to reporter unikalny.

Nie interesuje go polityka, jako dziedzina, w której można działać czy na coś wpływać. Jak łatwo jest pisząc o „trzecim świecie” sprawić, że tekst stanie się głosem w dyskusji politycznej. Jednak nie. Kapuścińskiemu daleko od lewicowej agitacji. Pozostaje zawsze obserwatorem. Co najwyżej stara się apelować do sumień zapatrzonych w siebie społeczeństw zachodu.

Jeżeli ktoś zasiada do sutego obiadu i ogląda w tym samym czasie sceny z sahelu, a tam umierających ludzi, to usypia swe sumienie. Przekonałem się, do czego jesteśmy doprowadzeni, kiedy w 1993 roku wraz z panią Ogata z United Nation Commission for Refugees polecieliśmy do uchodźców na granicy Sudanu i Etiopii – do 300 000 umierających młodych ludzi (starcami byli tam trzydziestolatkowie). Ludzi obdartych, nędznych, znajdujących się w straszliwych, malarycznych warunkach. Z tej makabry wyruszyliśmy do Addis Abeby i właściwie tego samego dnia odlecieliśmy do Rzymu. Wieczorem poszedłem na pełen roześmianych ludzi Piazza Navona w Rzymie, a tam – zabawa, restauracje, doskonałe jedzenie, ciepła noc, i wtedy – gdy uświadomiłem sobie ten kontrast – rozpłakałem się, co mi się rzadko zdarza.

Wówczas też właśnie uprzytomniłem sobie, jak bardzo nieprzekazywalne jest moje doświadczenie.

Próbuje zawsze zrozumieć, stawia się w sytuacji drugiej osoby. Szuka wyjaśnienia. Pyta. Co z tą drugą połową świata, co z tymi, którzy mieli mniej szans, którzy nie chcą uczestniczyć w wyścigu szczurów? Kto pomyśli o nich, o wykorzystaniu ich potencjału?

Głos Ameryki podał, że w Stanach wynaleziono szczepionkę przeciw malarii. Na świecie przybędzie nowych zasobów energii, które dotąd pochłaniała malaria. Energii komu potrzebnej?

Skąd ta wrażliwość? Może dlatego, że urodził się też w polskim „trzecim świecie”, czyli w Pińsku na Białorusi. A dzieciństwo przeżył w biedzie radzieckiej okupacji.

Mama całymi dniami stała w oknie. Stała nieruchoma, mogła nie ruszać się godzinami. W domu było jeszcze trochę kaszy i mąki. Czasem jedliśmy kaszę, czasem mama piekła na kuchni placki z mąki. Zauważyłem, że sama nic nie je, a kiedy myśmy jedli, odwracała się, żeby nie patrzeć, albo wychodziła do drugiego pokoju. Mówiła — przynieście trochę chrustu. Chodziliśmy po okolicy wygrzebując spod śniegu suche badyle i patyki. Być może nie miała już siły wychodzić sama, a trzeba było choć trochę palić, bo zamarzaliśmy na sople. Wieczorami siedzieliśmy w ciemnościach trzęsąc się z zimna i ze strachu, czekając na wywózkę.

[…]

Kiedyś powiedział mi, że na ulicy Zawalnej mają sprzedawać cukierki i jeżeli chcę, możemy razem stanąć w kolejce. Był to piękny gest, że mi powiedział o tych cukierkach, bo dawno już o słodyczach przestaliśmy marzyć. Mama zgodziła się i poszliśmy z Orionem na Zawalną. Było ciemno i padał śnieg. Przed sklepem stała już długa kolejka dzieci, ciągnąca się wzdłuż kilku domów. Sklep był zamknięty drewnianymi okiennicami. Dzieci stojące na początku kolejki powiedziały, że sklep będzie otwarty dopiero jutro i że trzeba stać całą noc. Strapieni wróciliśmy na swoje miejsce, na koniec kolejki. Ale nowe dzieci ciągle przybywały, kolejka rosła w nieskończoność.

[…]

Jeszcze ciemnym rankiem przyszły dwie zawinięte w grube chusty kobiety i zaczęły otwierać sklep. W kolejkę wstąpiło życie. Śniliśmy góry cukierków, wspaniałe czekoladowe pałace. Śniliśmy królewny z marcepana i paziów z piernika. Nasza wyobraźnia płonęła, wszystko się w niej iskrzyło, promieniało. W końcu drzwi sklepu otwarły się i kolejka ruszyła. Wszyscy napierali, żeby rozgrzać się i coś kupić. Ale w sklepie nie było ani cukierków, ani czekoladowych pałaców. Kobiety sprzedawały puste puszki po landrynkach. Po jednej dla każdego. Były to okrągłe, duże puszki, które miały na ścianach namalowane kolorowe, buńczuczne koguty i polski napis — E. Wedel.

To, co u Kapuścińskiego wiąże się z jego osobistym doświadczeniem oddziaływuje najmocniej. Media, pisał wielokrotnie w „Lapidariach” i „Autoportrecie reportera” nas usypiają, dają łatwą i prostą odpowiedź na wszystko. Króluje uogólnienie i agencyjna skrótowość. Tymczasem świat nie jest tak prosty, jakbyśmy tego chcieli.

Uczy też tolerancji. Nie takiej jaką rozumie współczesna lewica, że „wszystko wolno bliźniemu twemu, pod warunkiem że należy do mniejszości”. Uczy pochylenia się nad drugim człowiekiem, wsłuchania się w to co ma do powiedzenia. Unika szufladkowania, przypomina, że każdy z nas jest wartościowy i każdemu warto poświęcić chwilę uwagi.

Czy potrafimy do dostrzec? Czy potrafimy się czegoś z książek Kapuścińskiego nauczyć?

Press o Kaczyńskim i Giertych o Dmowskim

wtorek, 18 lipca 2006 11:34

Dwa nowe artykuły.

Premiera wizerunku, artykuł z Press o Jarosławie Kaczyńskim.

Jak nowy premier traktuje dziennikarzy?

Nie jest tajemnicą, że Jarosław Kaczyński za mediami nie przepada, a co gorsza, nie potrafi sobie z nimi radzić. – Jest osobą z innej epoki. Jego organizm mediów nie przyswaja. Udział w medialnym show to dla niego przymus tolerowany w czasie kampanii wyborczej – mówi Wojciech Załuska, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, który jakiś czas temu bezskutecznie próbował uzyskać wypowiedź od Kaczyńskiego jako prezesa PiS-u.
[…]
Do legendy przeszły ucieczki Kaczyńskiego przed dziennikarzami tylnymi schodami w sejmie. Nauczeni doświadczeniem reporterzy, polując na Kaczyńskiego, obstawiali kilka wejść.
[…]
Dobry kontakt z mediami nie musi być zresztą gwarancją politycznego sukcesu. Gerald Abramczyk, doradca i trener w zakresie komunikacji, który brał udział w przygotowaniu kampanii wyborczych amerykańskich prezydentów Geralda Forda i Ronalda Reagana, zaznacza, że prezydenci Reagan i Bush bardzo rzadko organizowali konferencje prasowe, a ich kontakty z dziennikarzami nie były najlepsze. Mimo to potrafili komunikować się ze społeczeństwem.
[…]
Potrafi skonstruować sprawną wypowiedź, którą łatwo wykorzystać w tekście. Używa twardych sformułowań, które przebijają się w mediach. W ubiegłej kadencji Sejmu nazwał na przykład SLD organizacją przestępczą i to dosadne określenie było szeroko cytowane. Jeśli już Kaczyński zgadza się rozmawiać, można wyciągnąć z niego ciekawe informacje.

No i trochę ciekawostek:

Osoba z bliskiego otoczenia (chce pozostać anonimowa) zdradza, że współpracownicy, przygotowując kampanię wyborczą, z dużym trudem namówili go do zakupu kompletu garniturów. W marcu media z satysfakcją pokazywały zdjęcia jego brudnych i podniszczonych butów. „Może zrobić zrzutkę na buty dla Prezesa i komisyjnie je wręczyć” – naigrawał się z lidera PiS-u jeden z internautów.
[…]
W artykule zamieszczonym w „Przekroju” z okazji Dnia Matki Kaczyński przyznał się, że do dziś oddaje matce swoje pieniądze, a kiedy wraca późno do domu, ma już pościelone przez nią łóżko. – Zapewne chciał ciepło wypowiedzieć się o matce, ale jego wizerunek wyszedł na tym fatalnie.
[…]
Drugim dnem tej sprawy są przypisywane mu od lat skłonności homoseksualne. Nigdy ich nie potwierdzono, ale wlecze się to za Jarosławem Kaczyńskim co najmniej od czasu, kiedy Lech Wałęsa podczas kampanii prezydenckiej w 1991 roku zaprosił na debatę „Lecha Kaczyńskiego z żoną i Jarosława z mężem”. Zapewne dlatego pytanie Mikołaja Kunicy o to, czy minister Jasiński chodził z prezesem PiS-u „na piwko i koleżanki”, zostało tak źle odebrane przez lidera tej partii. Dociekania na temat ewentualnej orientacji homoseksualnej Kaczyńskiego powróciły także ostatnio przy okazji ujawnienia jego teczki. Jak napisał Piotr Lisiewicz w „Gazecie Polskiej”, w znalezionych tam materiałach pojawiły się dyrektywy funkcjonariuszy SB, którzy mieli sprawdzić, czy miał on narzeczoną i jakiej jest orientacji seksualnej.

Dmowskiego do Ligi bym nie przyjął, rozmowa na temat polskiej historii z Romanem Giertychem.

Przypomniał, że Dmowski był jednym z pierwszych profesjonalnych politków.

Czego, Pana zdaniem, Dmowski nauczył Polaków?

Roman Giertych: Myślenia politycznego. Trzeźwej oceny warunków zewnętrznych i wewnętrznych, kalkulacji zysków i strat, poczucia interesu narodowego. W wielu krajach sztuka polityczna była dziedziczona z pokolenia na pokolenie. U nas ta tradycja myślenia politycznego została przerwana gdzieś chyba w XVIII w. Czas niewoli – wiek XIX – to okres marzycielstwa i mesjanizmu. Dmowski z tym zerwał. Nauczył nas Realpolitik.

[…]

Co nowatorskiego było w propozycji Dmowskiego?

– Porzucenie marzycielstwa, wiary, że racje moralne stanowią przesłankę działania politycznego. W XIX-wiecznym myśleniu politycznym dominujące znaczenie miał mit powstania aktu zbrojnego, który wyzwoli Ojczyznę. Polska była Mesjaszem, Chrystusem narodów. Istniało przekonanie: my Polacy mamy rację, nasza sprawa jest słuszna i sprawiedliwa, a zatem Europa musi nas poprzeć, bo powinna popierać sprawy słuszne i sprawiedliwe. Powstania kończyły się bezsensownym rozlewem krwi i nasileniem represji. A Europa współczuła nam, ale nas nie popierała.

Potwierdził też plotki, jakoby rywalizacja Dmowskiego i Piłsudskiego wynikała z miłości do tej samej kobiety.

Mówi Pan o rywalizacji politycznej, ta jednak zaczęła się od osobistej. Chodzi o Marię z Koplewskich Juszkiewiczową, która dała kosza Dmowskiemu, a została żoną Piłsudskiego.

– Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Dmowski rzeczywiście był głęboko zakochany w Marii Juszkiewiczowej. Proszę pamiętać, że on się nigdy nie ożenił. To była inteligentna, piękna kobieta, nazywano ją zresztą „Piękna pani”. Otóż według mojej wiedzy prawda o tym związku wyglądała inaczej niż piszą historycy. Dmowski miał romans z tą kobietą.

Ale wszystkie biografie Dmowskiego piszą, że była dla niego oschła i wyniosła.

– Tę informację przekazał mi mój dziadek Jędrzej. Dmowski niemal na łożu śmierci powiedział mu oraz Tadeuszowi Bieleckiemu i Janowi Matłachowskiemu, że miał romans z Marią Juszkiewiczową. Mówię o tym pierwszy raz. To była tajemnica rodzinna, ale wszystkie osoby, które były w to zaangażowane, już nie żyją, więc chyba nikomu nie robię krzywdy.

I na końcu zgrabnie odpowiedział na tytułowe pytanie:

Przyjąłby Pan Dmowskiego do Ligi Polskich Rodzin?

– Prowokacyjne pytanie. To trochę tak, jakby dziennikarze zapytali George’a Busha, czy chciałby mieć w Partii Republikańskiej George’a Washingtona. Bush odpowiedziałby: oczywiście. A dziennikarze na to: to znaczy, że prezydent Bush popiera niewolnictwo, bo Washington miał niewolników.

Podobnie jest z Dmowskim. Ja oczywiście nigdy nie przyjąłbym do Ligi Polskich Rodzin polityka z tak otwarcie antysemickimi poglądami. Gdyby jednak Dmowski żył dzisiaj, czy byłby antysemitą? Wątpię.

Podobni, a jednak różni

18 lipca 2006 09:59

Niewielu z nas zdaje sobie zapewne sprawę, ze poza kościołem rzymskokatolickim w Polsce istnieją także inne odmiany katolicyzmu.

Przede wszystkim tzw. kościoły starokatolickie. Wbrew nazwie, która może sugerować zacofanie, te odłamy katolicyzmu były w wielu przypadkach bardziej reformatorskie od głównego nurtu. W większości powstały ponad 100 lat temu jako reakcja na dogmat o nieomylności papieża.

Co je różni od kościoła rzymskokatolickiego?

  • stosowanie języka polskiego w liturgii – jeszcze przed czasami Soboru Watykańskiego II,
  • brak celibatu wśród księży.
  • wszystkie „usługi” w kościele są bezpłatne, zgodnie z zaleceniem „Darmoście wzięli, darmo dawajcie” (Mt 10,8),
  • nieuznawanie katolickich dogmatów maryjnych (np. o wniebowzięciu),
  • brak spowiedzi osobistej (albo np. tylko do 18 roku życia), zamiast tego spowiedź powszechna,
  • nieuznawanie władzy i nieomylności papieża.

Jednocześnie kościoły kontynuują katolickie tradycje, jak choćby nabożeństwa Gorzkich Żali.

Powstawały też odmiany bardziej radykalne. Kupiłem sobie wczoraj książkę Tomasza Terlikowskiego, „Szaleńcy, szarlatani i święci”. W niej artykuł „Reformy słowiańskiego papieża”, o kościele Mariawitów, który powstał na początku ubiegłego stulecia.

Otóż w latach 20-ych ówczesny zwierzchnik kościoła bp. Jan Michał Kowalski zezwolił na … „mistyczne małżeństwa” księży i zakonnic (z czego szybko sam skorzystał), a także wprowadził kapłaństwo kobiet. Ponieważ swoją żonę (?) szybko wyświęcił na arcybiskupkę, wierni mieli już go serdecznie dość i doszło do rozłamu w kościele. Ci bardziej tradycyjni założyli Kościół Starokatolicki Mariawitów, do którego przyznaje się obecnie 25 tysięcy osób.

arcykapłanka kościoła Mariawitów

Za pomysłowym biskupem poszedł Kościół Katolicki Mariawitów. Nadal działa, jego głową jest biskupka Maria Beatrycze Szulgowicz. Kościół jest malutki, skupia 4 tysiące wiernych i liczy sobie 20 parafii. Nie bierze udziału w pracach ekumenicznych, jedyne porozumienie z kościołem rzymskokatolickim dotyczy wzajemnego uznawania chrztów. Niedaleko mnie są dwie parafie – na Gocławiu i w Długiej Kościelnej. Chyba się tam wybiorę kiedyś na mszę. :-)

11 listopada, czyli triumf sztuki negocjacji

piątek, 11 listopada 2005 01:37

Jakże trudno jest nam to sobie wyobrazić. Lektury, poczynając od szkolnych powieści, poprzez prace historyczne, aż do ówczesnych pamiętników mówią wiele, ale nie dają możliwości poczucia się choć przez chwilę Polakiem w kraju, w którym nazwa Polska jest prawnie zakazana. I obojętnie – czy za mówienie o niepodległości groziła kara śmierci czy łagodne napominania stańczyków, było to marzenie najwyższe, często nawet nie artykułowane – bo nie bruka się ideału. Dlatego wyobrażenia o tym, co działo się będzie PO odzyskaniu niepodległości też pozostawały w sferze marzeń. Stąd tak wiele swarów, przypadkowości, ludzkiej głupoty, już po listopadzie 1918. Ale nawet wtedy zdawano sobie sprawę z tego, że data jest to wyjątkowa w historii Polski, porównywalna może ze zjednoczeniem kraju przez Władysława Łokietka. Znowu jesteśmy! Ale jacy będziemy, o tym decydowały już lata następne.

Mało podkreśla się przy okazji rocznicowych obchodów, że ta radość byłaby znacznie mniejsza, gdyby nie sztuka negocjacji oraz współdziałanie ówczesnych polityków i wojskowych.

Jest taka książka Piotra Łossowskiego „Jak Feniks z popiołów – Oswobodzenie ziem polskich spod okupacji w listopadzie 1918”. Momentami czyta się ją jak thriller polityczny. :)

Bo mało kto pamięta, że dnia 11 listopada 1918 roku w Warszawie i w większości miast wciąż stacjonowały spore oddziały niemieckie. Na naszych Kresach Wschodnich grozę budziła prawie półmilionowa armia Ober-Ostu, która była gotowa siłą przedrzeć się przez teren Polski. Na przykład 16 listopada Niemcy dokonali masakry Międzyrzeca Podlaskiego.

Co gorsza, wycofujący się Niemcy mogli kraj pozbawić wszelkiej infrastruktury: zburzyć mosty, zniszczyć kolej, zabrać tabor kolejowy, wywieźć broń i zapasy z magazynów… W ten sposób nowa, wolna Polska cofnęłaby się do średniowiecza.

Dlatego wszystko trzeba było negocjować. Polacy wykorzystywali animozje między niemieckimi oficerami i żołnierzami, grali na nastrojach rewolucyjnych, obiecywali ile się da, byle Niemcy nie korzystali z drogi siłowej. Polskie wojsko było wtedy w stanie organizacji, właściwie organiczone do sił porządkowych – ale Niemcy nie zawsze o tym wiedzieli. Czasami przydawał się więc blef. Nie zawsze się udawało, ginęłi i Niemcy i Polacy. Ale najczęściej garnizony niemieckie rozbrajane były przez znacznie mniejsze od nich oddziały.

Trzeba o takich udanych powstaniach mówić. W polskiej historii była nie tylko martyrologia, nie tylko dostawaliśmy w dupę, ale i potrafiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce – z sukcesem. Dowodem – listopad 1918.

W ostatnim Ozonie tematem numeru jest tzw. „marketing historyczny”. Coś, co robią inne kraje, narzucając swoją wizję świata. Polskie władze głównie narzekają na antypolonizm, „polskie obozy koncentracyjne”, pomijanie Polski w opracowaniach europejskich na ten temat. Niestety, nawet fascynująca „Historia świata 1917-1990” Paula Johnsona Polsce poświeca dwa czy trzy akapity, parokrotnie mniej niż np. Rumunii, albo jakimś państewkom w Afryce.

Co można zrobić? Ozon podpowiada to, co i mnie się marzy od dawna. Zainwestować w porządne widowiska filmowe, których tłem będzie polska historia. Tłem – bo tym się różni dobra rozrywka od martyrologii. Ozon podaje jako przykład film „Brave Heart”, który światu pokazał odrębność historyczną Szkocji. Chwytliwych tematów jest mnóstwo. Armia Krajowa, Powstanie Warszawskie, rola Polaków w rozwiązaniu tajemnic V2, słynna polska tolerancja religijna – i to w czasach gdy na Zachodzie wypędzano żydów i mordowano protestantów, Sobieski pod Wiedniem, Sierpień 80. Przecież na to są pieniądze. Wystarczy tylko nie wydawać ich na intelektualne dzieła panów Zanussiego i Wajdy.

Pomarańczowo i według planu

wtorek, 31 maja 2005 10:42

„Według oficjalnych dokumentów planowany budżet AK na rok 1944 wyniósł ok. 12.480.000 dolarów” – czytam w książce Janusza Zadwornego na temat Powstania.

Ilu z Was, drodzy absolwenci polskich szkół średnich myślało o historii z takiej perspektywy? Że patriotyzm, walka z wrogiem itd. a z drugiej strony budżet, bilans, regularnie wypłacany żołd? I prawie 100 milionów dolarów, które Sikorski i Mikołajczyk dostali od prezydenta Roosevelta. Kwota to jak na owe czasy ogromna. Zanim nas sprzedał, trochę nas dofinansował. A i tak się opłacało. Stefan Korboński stwierdza, że budżet jego jednostki łączności (radiostacje, lokale, telegrafiści), która przekazywała aliantom bezcenne informacje wynosił połowę pensji woźnego w BBC.

To, że zryw jest spontaniczny, że coś się dzieje „nagle” to tylko symbol, wykreowany na rzecz propagandy. Żadne, nawet najbardziej nieudane polskie powstanie nie wybuchło bez przygotowań. Ale bardzo często tych przygotowań było właśnie za mało, jak gdyby wierzono, że zapał załatwi wszystko.

Obejrzałem niedawno film „Anatomy of a Revolution”, wyprodukowany przez kanadyjską sieć CBC.

Dokument stara się odpowiedzieć na pytanie: jak to się stało, że nagle na Ukrainie wybuchła „Pomarańczowa Rewolucja”? Otóż wcale nie nagle, wcale nie spontanicznie. Kamera towarzyszy zwolennikom Juszczenki już od lata 2004. Nie wzięli się znikąd. Ukraińskich studentów wspomogli ludzie, którzy mieli już za sobą organizację rewolucji w Serbii (2000) i Gruzji (2003).

Taka międzynarodówka rewolucyjna. Jeden z liderów mówi z przekąsem do autorki programu, że już Lenin stwierdził – „rewolucja to organizacja, organizacja i organizacja”. Widzimy materiały z letniego obozu szkoleniowego: jak organizować demonstracje, jak sterować tłumem, jak nie dać się zastraszyć milicji, jak przetrwać aresztowania. Plany bardzo konkretne: jeśli nie uda się utrzymać na ulicach 300 tysięcy osób, przegramy.

No i kasa też była. Od Sorosa i paru amerykańskich fundacji.

Zastanawiam się, czy potrzeba było aż kanadyjskiej telewizji, aby zauważyć takie rzeczy? Bo polskie media plotły banały o przebudzeniu społeczeństwa, drodze ku demokracji itd. Nie wspominali, że ktoś to przecież musiał zaplanować z dużym wyprzedzeniem.

sobota, 2 kwietnia 2005 22:23

Cum mortuis in lingua mortua
Nawet wielcy ochodzą :(
Łk 12,33-34
[’][’][’]
Papież jest już w niebie
Odszedł……..
Wybitni ludzie zawsze szybko odchodzą lecz zostają w naszych sercach

(opisy znajomych z gadu gadu, 20 minut po informacji we wszystkich mediach)


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: