VrooBlog
Pendolino czyli #wszystkoźle
Przyzwyczaiłem się do tego, że czegokolwiek w Polsce się nie zrobi, to hejt przekroczy wszelkie oczekiwania. Zawsze jest źle, zawsze mogłoby być lepiej, zawsze usłyszymy, że kradną i zawsze będą narzekania.
Ale w przypadku Pendolino to mamy wręcz kumulację.
Projekt krytykują bardzo różne grupy:
- Ci, którzy jeżdżą samochodami, bo uważają, że komunikacja zbiorowa jest dla plebsu, a sami do pociągu nie wsiedli od 10 lat.
- Ci, którzy jeżdzą Polskim Busem, a i taczką by jeździli, jakby było taniej.
- Ci, którzy wykorzystają każdą okazję, aby przywalić aktualnej władzy (tak jakby podczas rządów PiS i pana Warsewicza w Intercity kolej rozkwitała).
- Ci, którzy lubią przeklejać różne złośliwe memy, o tym zaraz.
Oczywiście, to nie jest tak, że oto mamy rewolucję i należy przed PKP chylić czoła. O nie. To jest zaledwie dokończenie tego co mogło być już 20 lat temu – bo przecież PKP już raz na początku lat 90. Pendolino zamówiła i wycofała się z przetargu.
Psucie polskiej kolei trwa od kilkunastu lat, te spółki, spółeczki, rozbita odpowiedzialność, rozbuchane związki zawodowe i słynne „wygaszanie popytu”, bo po co obsługiwać pasażera, jeśli można tego nie robić. Z wpisu o Zamościu:
Jak sprawić, aby się nie opłacało? Dawać coraz mniej pociągów, ustalać nie pasujące nikomu rozkłady, do samych rozkładów dodawać rezerwy czasowe, które sprawiają że pociąg jedzie o godzinę dłużej niż by mógł (biorąc nawet pod uwagę stan torów). Taka polityka stałego zniechęcania ludzi do kolei sprawia, że nie mają wyjścia i jeżdżą czym innym.
Pendolino jest tylko potwierdzeniem tego, że PKP inwestuje w kilka głównych linii między wielkimi miastami. Koleje regionalne radzą sobie nadal słabo.
Ale to wcale nie oznacza, że pomysł jest do bani.
Przechodzimy do memów.
Wkleja się na przykład rozkład jazdy z początku lat 90. kiedy to ekspres z Warszawy do Krakowa jechał 2:35, niewiele wolniej niż teraz Pendolino. Pamiętam, sam tyle jeździłem. Po co więc kupować nowy pociąg? Po to, że to naprawdę tylko początek. 2:30 jest do uzyskania taborem na 160 km/h, ale więcej się nie wyciągnie. Docelowe 220-230 km/h na dużej części Centralnej Magistrali Kolejowej zrobi już różnicę.
Same remonty torów, które dały powrót do „starych czasów” trzeba było zrobić tak czy inaczej. Jasne – Polska jest na tyle małym krajem, że szybkości rzędu 160 km/h na większości tras dadzą bez problemu konkurencję dla transportu samochodowego. Mamy jednak trzy linie, gdzie można tę prędkość przekroczyć (CMK, trasa do Gdańska, W-wa – Poznań) i trzeba z tego korzystać.
Dla mnie największą wygraną tej zmiany jest trasa Warszawa-Wrocław.
Uważni czytelnicy tego bloga wiedzą, że swego czasu do Wrocławia często jeździłem. Nawet najszybsza opcja czyli EIC oznaczała ponad 5 godzin w podróży. Pół dnia wyjęte z życiorysu. Autentycznie współczułem znajomym z branży, którzy jadąc na spotkania do Warszawy wsiadali w pociąg o godzinie 4.00 rano (!!!), żeby zdążyć na 10.00 (o czym zresztą pisałem).
Teraz mamy rozkładowe 3:40. Nie dzięki Pendolino, tylko przez to, że PKP wyremontowała tzw. protezę koniecpolską, która pozwoli znacznie skrócić jazdę przez Częstochowę i Opole – za moich czasów TLK pokonywał tę trasę w ponad 6 godzin. Trzy i pół godziny z kawałkiem, to naprawdę rewolucja komunikacyjna, bo rzeczywiście zbliży do siebie dwa miasta. Jasne, podobnie wyjdzie pojechać do Modlina, wsiąść w samolot i przejechać do centrum Wrocławia. Ale pociąg, gdzie przez cały czas można się skupić np. na czytaniu czy pracy jest zdecydowanie wygodniejszy.
Albo weźmy to pieprzenie o kolei w IIRP, która była rzekomo wzorem, łącznie z legendarną Luxtorpedą.
Serio? Luxtorpeda w środku wyglądała tak.
Wypisz-wymaluj, jak budżetowe składy InterRegio, złożone ze składów podmiejskich o siedzeniach obitych skajem. Wagony motorowe jeździły w PKP do lat 70. na trasach pospiesznych i ludzie bardzo na nie narzekali – głośno, trzęsło i śmierdziało.
A ile trzeba było za te luksusy w IIRP płacić? Oto tabelka taryfowa z roku 1939.
Przejazd pociągiem pospiesznym na 360 km kosztował w najniższej, III klasie 21,20 zł.
Z artykułu historycznego w Newsweeku: „W 1939 r. wykwalifikowany robotnik zarabiał miesięcznie 95 złotych, czyli równowartość około 20 ówczesnych dolarów” i „W II RP za naprawdę solidną pensję uważano pobory rzędu 250 złotych.”
21,20 zł to około 1/4 pensji robotnika i 1/10 tej solidnej. Jeśli przyjmiemy że dzisiaj robotnik wykwalifikowany zarabia 2000 zł, a porządna pensja to 5000 zł – wychodzi 500 zł za bilet. Ktoś miałby ochotę tyle zapłacić za pociąg?
Komentarze
Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS
Ja bym jeszcze dodał jedno
Niby pendolino ale oszukane, bo bez pudła wychylnego: Mniej więcej połowa kupowanych (przez koleje z różnych krajów, w większości zachodnich) pociągów pod tą marką jest produkowanych bez wychylnego pudła. No i u nas, gdzie tereny są raczej nizinne, a ograniczeniem prędkości jest głównie jakość torów i systemów wspomagających a nie szerokość łuków z wahadełka nie byłoby dużego zysku czasowego.
W 1986 roku jechałem Expresem Tatry 160 km/h po CMK. W przedziale grała muzyczka, czysto i wygodnie. Niestety kilka lat później ktoś wpadł na pomysł aby na tory skierować pociągu towarowe. Efekt był łatwy do przewidzenia. Po wielu latach wracamy do normalności.
a ja niedawno miałam swoją pierwszą przygodę z polskim busem,
i było naprawdę miło i sympatycznie.
pociągi są dla mnie ostatecznością, nie ze względu na czas, ale niestety na zapach, którym przesiąka wszystko.