VrooBlog
[52 książki] Bezsenność w Tokio – Marcin Bruczkowski
„Bezsenność w Tokio” to doskonała okazja do wizyty w dalekim kraju i to bez ruszania się z fotela, zbierania na bilet i męczenia się jako cudzoziemiec w kraju, gdzie obcy są zwykle podejrzani.
Japonia zawsze fascynowała jako kraj pełnej egzotyki. Kultura tak odmienna od tego co znamy w Europie i w zasadzie zamknięta do połowy ubiegłego wieku. Dopiero sukcesy japońskich firm i współpraca międzynarodowa sprawiły, że państwo zaczęło się trochę otwierać. Pamiętam książkę z wypisami z „Poznaj Świat”, które czytałem będąc dzieckiem, o tym że w Tokio… nie ma nazw ulic – i dopiero przy okazji Igrzysk Olimpijskich w 1964 roku wprowadzono kilka, żeby przyjezdni się nie zagubili.
Marcin Bruczkowski w wieku 22 lat trafia do Japonii, gdzie przychodzi mu spędzić kolejne 10 lat – najpierw na studiach, potem w pracy. Wyjechał pod koniec lat 90., tak więc widzimy Japonię niby współczesną, ale też taką, której już pewnie tam nie ma. To faktycznie książka pełna zaskoczeń, których ten kraj nie szczędzi nawet doświadczonemu gajdzinowi.
Co potrafiło zaskoczyć?
- Japończycy mieli w swoich mieszkaniach sprzęt elektroniczny najnowszej generacji, który po roku czy dwóch wystawiali po prostu przed dom. Ale coś tak dla nas oczywistego jak łazienki bywały luksusem. Większość korzystała z publicznych łaźni i pralek. Przy czym trzeba pamiętać, aby przed wejściem do wanny koniecznie się umyć, bo wanna do mycia nie służy.
- Same te mieszkania były miniaturowe – w całym rozdziale Bruczkowski opisuje jak wyglądał wynajem. Miarą powierzchni nie były żadne metry kwadratowe, a… liczba mat do spania, która się zmieści w takim mieszkaniu. Jeśli mieszkanie ma 10,5 tatami to oznacza całe 17 metrów – mieszkanie dla rodziny z dzieckiem, albo dwójką dzieci! Aha, prowizja dla agenta przy wynajmie mieszkania to miesiąc czynszu. Kaucja – dwie wysokości czynszu. Co ciekawe, w ogłoszeniu jest podany adres – w Polsce każdy by poszedł bezpośrednio do właściciela, żeby ominąć prowizję, a tam nie idą…
- W japońskich biurach nie ma wysokich szafek, dlatego panuje tam ogromny bałagan, wszędzie zalegają papiery. Dlatego gdy w firmie Bruczkowskiego miała być kontrola skarbowa wezwano specjalną firmę, która… zabrała wszystkie papiery i wywiozła je na jeden dzień.
- Pozdrowienie japońskich korpoludkow: Otsukaresama! Co oznacza: „cieszę się, że jest pan zmęczony!”
- Japońscy lekarze mają taki autorytet, że spytanie ich o to jakie leki przepisują pacjentom byłoby obrazą – po prostu pacjent dostaje niebieskie i czerwone pigułki i ma to jeść. A pytania są zasadne, bo oni na wszystko przepisują antybiotyki, które bierzemy przez jakieś 3 dni – zupełnie inaczej niż uczą nas (i słusznie) polscy lekarze.
- Nie ma co poruszać się po Japonii w oparciu o stereotypy, o czym przekonał się pewien Amerykanin szukając po całym Tokio „hoteli kapsułkowych”, przy czym żaden miejscowy nie wiedział o co mu chodzi, aż w końcu skierowano go do… typowego „hotelu miłości”, które rzeczywiście istnieją :-)
- Próba jazdy po Japonii autostopem była o tyle problematyczna, że miejscowi… nie znają japońskiego słowa oznaczającego „autostop”, zaś samo zjawisko było zupełnie nieznane, ale… zatrzymywano się przy niemal każdym pomachaniu. Gorzej, gdy raz zatrzymał się samochód yakuzy, co skłoniło autora do refleksji, że trzeba patrzeć na co się macha. :-)
- Japońska nieśmiałość wobec obcokrajowców jest wręcz legendarna i przewija się w książce wielokrotnie. Choćby historia konduktora w pociągu, który tak bał się poprosić o bilet Polaka, aż w końcu wezwał policję oskarżając go o jazdę na gapę. :-) Gdy już gajdzin zostanie oswojony, to zaczyna się każdorazowy zachwyt nad tym, że rozumie język i umie korzystać z pałeczek.
- Nawet poruszając się o kulach, nie masz szansy na to, że ktokolwiek ustąpi ci miejsca w tokijskim metrze…
„Bezsenność w Tokio” to niemal idealna książka podróżnicza – wciąga, zachwyca omówieniem egzotycznego kraju i pozwala sobie wyrobić na jego temat opinię. Choć oczywiście na jej podstawie nie wybierzemy się do Japonii – bo Bruczkowski tam mieszkał, a nie przebywał jako turysta. To spora różnica.
Teraz wady – niewielkie. Niektórych razić może straszliwy egocentryzm autora, jak też to, że nie do końca jest pokazany upływ czasu – wprawdzie widzimy, że główny bohater jest najpierw korepetytorem, potem pracuje w firmie, potem na własną rękę, ale to wszystko jakby się zlewa. Z FAQ na stronie autora dowiedziałem się, że wprawdzie wszystkie historie są prawdziwe, ale niekoniecznie przydarzyły się autorowi. Również Sean, irlandzki przyjaciel autora jest też postacią literacką, choć opartą o prawdziwym Irlandczyku. Inna sprawa, że w lekturze mi to nie przeszkadzało.
Przeczytałem kilka lat temu papier, a na początku tego roku ponownie wersję elektroniczną.
E-book do kupienia na Woblinku (link do porównywarki), dzisiaj jest w promocji po 9,90.
Ocena: 9/10.
Komentarz - jeden samotny
Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS
Książki nie czytałem, ale większość obserwacji potwierdzam z autpopsji.
Mnie zaskoczyła trudność asertywnego odmawiania, zwłaszcza w relacjach biznesowych, tzn. głęboko zakorzenione jest u nich przekonanie, że odmawianie wprost jest niegrzeczne. Potrafią zwodzić, zwodzić, wysyłać sprzeczne sygnały, licząc na to, że kontrahent sam się domyśli, że np. nie są zainteresowani współpracą, mimo wcześniejszych zapewnień. To zwodzenie to np. niewywiązywanie się z deklaracji,umawianie się na któreś z rzędu spotkanie w ich siedzibie w Japonii (co gości z zagranicy kosztuje nie tylko czas), po czym na miejscu okazuje się że VIP-owi „nagle coś wypadło” a w zastępstwie podsyłany jest ktoś „niższy w hierarchii” kto nie jest zupelnie wprowadzony w temat, (ma jedynie wypełnić czas, pokazujac jakas prezentacje od czapy) i nie jest osoba decyzyjna.
No i skomplikowana etykieta biznesowa… trzeba wiedzieć jak np. wymieniać się wizytówkami, żeby na dzień dobry nie być spalonym w interesach :)