VrooBlog

VrooBlog

Vroo biega – część V: Biegnij Warszawo

środa, 5 października 2011 09:29

Od czwartej części mojej biegowej epopei, gdy wystartowałem w Biegu Powstania Warszawskiego minęły dwa miesiące, przyszedł czas na zrealizowanie tegorocznych planów, mianowicie startu na 10 kilometrów.

Zgłosiłem się do Biegnij Warszawo – imprezy, która gromadzi prawie 10 tysięcy biegaczy. Po jednym na metr. Będzie tłok, ale będzie też parę osób na moim poziomie, bo biegając w tempie 7:00 na kilometr nie mam przecież szans na ściaganie się z bardziej doświadczonymi, niektórzy biegają przecież 2x szybciej ode mnie.

Mało brakowało, abym nie wystartował. We wrześniu pojawiły się problemy z nogą – najpierw ból śródstopia, a gdy przeszedł, to po długim, 10km „sprawdzianie” zaczyna boleć Achilles. No ładnie, zapłaciłem za start, a tu zapalenie Achillesa mnie wyłączy z gry, a kto wie czy nie zmusi do pójścia do lekarza. Ale po paru dniach przeszło. Jeśli jednak wróci, to trzeba będzie przełamać tę moją niechęć do opieki zdrowotnej.

Na tym nie koniec przeszkód – na 5 dni przed startem… przeziębiłem się. Weź tu biegaj, gdy gardło boli i leci z nosa. Ale pomny na nauki, że póki boli tylko powyżej szyi to można biegać – biegałem, w międzyczasie faszerowałem się czosnkiem, witaminami i grypostopem. I o dziwo, na dzień wcześniej przeszło.

Nie czułem jednak się za dobrze i stawiałem sobie wielkich celów. Ważne, żeby dobiec. Jakbym zszedł poniżej tych 7 minut na kilometr to będzie dobrze.

Atmosfera – chyba gorzej niż na Biegu Powstania. Za pakiet startowy zapłaciliśmy aż 60 złotych, ale na koszulce musi być z 8 reklam, w tym wielkie logo facebooka, które mijanym biegaczom będzie zasłaniało tyłek. Czuć było wszechobecną komercję i tak naprawdę ważniejsze były … namioty sponsorów i scena z występami „artystów”, niż sami biegacze. Przebieralnie męska i damska okazały się małymi namiotami, do których zmieścili się nieliczni – reszta przebierała się w toaletach. Ale depozyt już dobrze zorganizowany.

W końcu start. Ustawiliśmy się gdzieś w 3/4 stawki i doczłapanie do linii startu zajęło nam… ponad 5 minut. W końcu ruszamy, kolega puszcza się do przodu, ja biegnę swoim tempem, chociaż… szybciej. Po 2 kilometrach wyprzedzam swój plan o prawie 200 metrów. To się zemściło. Po 4 kilometrze był porządny podbieg pod Belwederską i nagle stwierdzam, że nie jestem w stanie utrzymać tempa. Przewaga nad planem topnieje do 100, 50, w końcu 20 metrów. Koło 5 kilometra zaczyna się kryzys, zaczynam człapać, choć mówię sobie, NIE, nie będę szedł. Ale gdy stwierdzam, że biegnę niewiele szybciej niż niektórzy idą, to na kilkanaście metrów się poddaję. Gdzie jest woda? Miała być woda. Jest na 6 kilometrze. Tłok do stolików, za którymi przestraszone 10-letnie dzieci nalewają każdemu po kubeczku. Plastikowe kubeczki porozrzucane wszędzie – w końcu już parę tysięcy osób tędy przebiegło. Trzeba uważać, bo ślisko. Dostaję i swój, robię sobie pół minuty przerwy i … wracają siły. A biegniemy już wtedy jedną nitką Marszałkowskiej – od placu Unii Lubelskiej do Rotundy, potem skręcamy w Aleje. Niesamowita sprawa, wreszcie te ulice dla nas, a nie dla samochodów. Wzdłuż ulic ustawili się ludzie, klaszczą, kibicują, krzyczą, że jeszcze parę kilometrów. Nie, żeby to były tłumy, ale jest to motywujące. Ja już sobie odpuściłem bicie rekordów, endorfiny działają, w uszach muzyka Yes (tym razem wziąłem mojego shuffle), więc przez drugą część biegu bez przerwy się uśmiecham, jak wariat. W końcu ostatnie dwa kilometry i kalkulacja – a może jednak spróbować podgonić? Ale nie uwierzyłem w siebie. Aż do ostatniego kilometra, gdy trasa zaczęła opadać, a ja widzę, dlaczego ci ludzie biegną tak wolno? No to przyspieszenie. Ostatnie kilkaset metrów w tempie 4:00, ale do osiągnięcia zamierzonego czasu zabrakło mi 50 sekund.

Przed metą wyglądałem już na lekko zmęczonego. :-)

Vroo przed metą, zdj. fotomaraton
(zdjęcie: datasport.pl)

10 km zaliczone. Super. Chociaż miejsce 7700… na 8500 biegaczy. Większość znajomych mnie wyprzedziła. :-)

Po ponad roku biegania i łącznie 800 kilometrach dalej ważę 90 kg. Program podpowiada usłużnie, że jeśli schudnę do 80 kg, sam ten fakt pozwoli mi biegać o pół minuty na kilometr szybciej. A co dopiero, jeśli dobiję do tych 74 kg zgodnych z BMI… Tym jednak bardziej podziwiam tych, którzy mając większy balast i mniej kilometrów w nogach pobiegli lepiej.  Muszę się też nauczyć dobrej techniki biegu, bo biegam … dziwnie. Jak popatrzyłem na zdjęciach i video, jakoś bardzo uginam nogi i przechylam się na wszystkie strony. :) Choć na trasie widywałem bardzo różne techniki…

Co dalej z moim bieganiem? Wczoraj wyszedłem na kolejne, łagodne tym razem 6 km po lesie, jutro może jakieś przebieżki. W zasadzie od ubiegłego roku biegałem już bez planu, starając się urozmaicać swoje bieganie – albo 6 km na puls (w granicach 150-170), albo na tempo, albo co 3 minuty minuta szybciej. Ale nie przekładało się to na jakąś wielką poprawę w wydajności. Owszem – po tym lipcowym Biegu Powstania poczułem, że coś się zmieniło. Wreszcie przy swoich długich biegach jestem w stanie zachować puls poniżej 170, co mi się wcześniej nie udawało, również płuca i nogi lepiej reagują na przyspieszenia. Biegam tak samo szybko niż rok temu, ale wtedy robiłem to na ostatnim oddechu i pulsie powyżej 180, a teraz jest znacznie wygodniej.  Ale czy to znaczy, że mam stawiać sobie dalsze cele, w rodzaju 60, 50 minut na 10km, potem półmaraton i może kiedyś – maraton? Czy po prostu biegać jak dotąd, co 2 dni, ciesząc się z endorfinek? Z drugiej strony znam siebie, wiem, że każda aktywność bez wyznaczonego celu będzie się u mnie rozmywać. Dlatego cel warto mieć, choć nie warto się do niego przywiązywać. W końcu to „tylko” zdrowe spędzanie czasu wolnego.

Komentarze

Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS

  1. dominik

    Lubię takie relacje, lubię czytać o bieganiu :-) To jakbym czytał sequel „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” Murakiamiego. Po tej książce miałem taki ambitny plan… Dobrze, że chociaż staram się uprawiać bardziej-marsze-niż-marszo-biegi. Trzymaj się!

  2. salmon

    Jesteś pewny, że bieganie przy takiej wadze to dobry pomysł? Twoje kolana mogą tego nie wytrzymać.

    Może lepiej najpierw zrzucić te 10-15kg i wtedy zacząć biegać. Ja dzięki samej diecie od lutego zrzuciłem 17kg i ważę 86kg, ale za bieganie jeszcze się nie biorę.

    Co do kolan to mówię z własnego doświadczenia, oba już były operowane :/

  3. Vroo

    Staram się, żeby ich nie przeciążać. Kolana mi się odezwały przy pierwszych próbach: http://vroobelek.iq.pl/2010/vroo-biega-czesc-i/ – ale przez ostatni rok nie miałem problemów (akurat z kolanami).

  4. VrooBlog » Vroo biega – część VI: Koniec roku

    […] ostatniego wpisu startowałem dwa […]

Zostaw komentarz

W komentarzu można (choć nie trzeba) używać podstawowych znaczników XHTML.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: