VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga w kategorii Polityka:

III RP, IV RP, politycy, niebieskie ptaki i boląca głowa

Ciszej nad tą urną

poniedziałek, 7 września 2015 08:30

frekwencja7

Tak umiera demokracja bezpośrednia w Polsce.

Wczoraj wieczorem po zakończeniu referendum żadna ze stacji telewizyjnych nie podała sondaży, bo… ich nie było. W telewizji i internecie nie zachęcano do udziału w głosowaniu, bo to by… łamało ciszę wyborczą. Jeśli ktoś przez parę dni nie śledził mediów, to mógł w ogóle nie pamiętać, że takie referendum się odbywa.

Teraz są pierwsze wyniki podane przez PKW i według nich frekwencja wyniosła ledwie 7,5%.

Ja też nie poszedłem. Referendum zostało ogłoszone naprędce, gdy prezydent Komorowski przeraził się rosnącą armią zwolenników Kukiza i chciał pokazać, że on od dawna był za JOW-ami. Pytania były idiotycznie sformułowane – jakie konkretnie miałyby być te JOW-y, jaki system finansowania partii politycznych, skoro nie dotychczasowy? O trzecim, które sankcjonuje coś, co powinno w oczywisty sposób wynikać z zasad działania prawa nie wspomnę.

Parę dni temu Senat odrzucił drugi projekt referendum, tym razem od prezydenta Dudy. Równie idiotyczny – kto by nie chciał wcześniej iść na emeryturę, albo kto umie wyjaśnić o co chodzi z tymi lasami państwowymi? PiS powinien na tym zyskać – komunikat od dziś będzie jasny: „Platforma odrzuciła *nasze* referendum, a *ich* referendum nie wyszło”. Problem w tym, że ani jedno ani drugie w tej postaci nie powinno nigdy być planowane.

Można oczywiście się cieszyć, że ludzie tą frekwencją pokazali co myślą o takich inicjatywach. Ale własnie taki stan rzeczy wielu się opłaca.

Już raz tak mieliśmy – referenda uwłaszczeniowe i prywatyzacyjne w 1996 roku – nikt nie wiedział o co w nich chodzi, szczególnie w drugim – i czy odpowiedzi na pytania mają jakiś rzeczywisty wpływ. Kolejne rządy prowadziły prywatyzację jak tylko chciały – czy raczej: sprzedawały wszystko jak leci, gdy w skarbie państwa brakowało pieniędzy. Lasy też kiedyś zostaną sprzedane, nie mam co do tego wątpliwości.

Owszem – były referenda ważne dla nas wszystkich czyli to o UE i konstytucji. Ale poza tymi dwoma przypadkami utrwaliło się przekonanie, że pytania referendalne mogą być całkowicie od czapy, a im bardziej są – tym większą swobodę mają partie polityczne, aby sobie układać, co tylko chcą.

Przeciętny Polak nie ma zaufania do państwa. Właśnie dołożono kolejny kamyczek, aby tego zaufania było jeszcze mniej.

#ToSięUda czyli polska polityka – następne pokolenie

poniedziałek, 25 maja 2015 08:39

Duda-536x198

W polskiej polityce wciąż dominują pogrobowcy PRL. Liczy się to, co dany polityk wtedy robił, gdzie działał w 1980, czy wziął udział w Okrągłym Stole – i jakie były jego losy po przełomie 1989. Niepostrzeżenie ludzie, którzy wtedy mieli około 40 lat, teraz przekroczyli sześćdziesiątkę. Ich młodsi, a wpatrzeni w nich koledzy – mają ponad 50 lat.

I zdawało się, że tak już zostanie.

Tymczasem w wyborach prezydenckich wygrywa 43-letni Andrzej Duda. Młodszy od prezydenta Komorowskiego o jedno pokolenie. I jak donoszą sondaże – również wybrany przez najmłodsze pokolenie.

Z zestawienia przygotowanego przez sondażownię Ipsos wynika, że Bronisław Komorowski przewagę nad Dudą zdobył tylko w jednej kategorii wiekowej – osób między 30. a 39. rokiem życia. Wyniosła ona 3,2 proc. […]

Największą przewagę nad Komorowskim Duda osiągnął wśród najmłodszych wyborców – na kandydata PiS wedle late poll zagłosowało 60,8 proc. wyborców, a na jego rywala tylko 39,2.

Jak to się stało? PiS zawsze kojarzony jako partia moherowych babć – organizacja w perwersyjny wręcz sposób zapatrzona w przeszłość, nagle masowo poparta przez dwudziestolatków! Jeszcze wykresik z GW dla utrwalenia.

duda-komorowski-60

Do młodych nie trafiło straszenie Kaczyńskim czy Macierewiczem, albo wspominanie tych „dwóch strasznych latach 2005-2007”. Przecież jak ktoś dziś ma 20 lat, wtedy był w podstawówce. To dla niego historia. A jeszcze większą historią są nawiązania do zasług z lat 90. czy działalności „za komuny”. Podobnie pół wieku temu odbierane mogło być nawiązywanie do czasów „przed wojny”.

Teraz ludzie raczej pytają – ależ droga PO, mieliście 8 lat władzy, w tym 5 absolutnej – co z nią zrobiliście? Młodzi pamiętają tylko kolejne afery, likwidację OFE, pseudoreformy i niedotykanie spraw tak ważnych jak prawo pracy. Ale chyba najbardziej wkurza to samozadowolenie rządzących. Starsi panowie mówią o sukcesach i są coraz bardziej oderwani od rzeczywistości. Przypał, jak to młodzież mówi.

Komorowski wygrał jedynie wśród 30-latków. To moje pokolenie nie ma wielkich oczekiwań od państwa i obietnica ospałej kontynuacji jest w jakiś sposób atrakcyjna. Chcemy po prostu, aby państwo się do naszego życia nie wtrącało. Skoro nie pomagają, niech jeszcze bardziej nie psują.

Ale Komorowski nie wygrał już wśród starszych. To akurat ludzie, którzy PRL pamiętają i pamiętają też, że w obliczu swojego życia rządy Kaczyńskiego, Giertycha i Leppera nie wyróżniały się się jakoś negatywnie. Polska jest i będzie istnieć, niezależnie od pomysłów polityków, dlatego warto ten układ przewietrzyć i paru panom popsuć emeryturę.

Jeszcze coś.

Duda nie został wyjęty z kapelusza prezesa, jak opowiadało wielu komentatorów politycznych. Owszem, nie był politykiem pierwszego szeregu, ale ilu ich w Polsce jest? Tylu ilu etatowo zapraszają telewizje, bo głównie obecność w TV daje u nas rozpoznawalność. Kilku, maksymalnie kilkunastu w jednej partii. A tymczasem Duda jako poseł był dobrze znany, co więcej nawet chwalony, przypomnijmy sobie ranking Polityki z roku 2013:

„Andrzej Duda (PiS) – jeden z najaktywniejszych posłów, jego wypowiedzi na sali obrad plenarnych dotyczą prawie wyłącznie ustaw i stanowionego prawa, nie są zaś oświadczeniami „na każdy temat”, bez ładu i składu. Wiceprzewodniczący Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, rzeczowy i kulturalny, co w tej komisji jest szczególnie ważne. Otwarty na argumenty opozycji, pokazuje, jak można dyskutować, nikogo przy tym nie obrażając. Zamiast uszczypliwości i ataków personalnych – merytoryczne argumenty.”

Laurkę tę – tym bardziej cenną, że przygotowaną przez Janinę Paradowską, która zwolenniczką prawicy nie jest – warto pamiętać, bo dzisiaj opowiada się o Dudzie jako o produkcie marketingowym, co jak widać nie jest prawdą.

Jak pisałem po I turze – daleki jestem od bezkrytycznego popierania Dudy, pamiętając, że jego obietnice są z kosmosu. Ale jego wygrana, to dla mnie sygnał, że w polskiej polityce zaczyna się jakaś zmiana pokoleniowa. Pytanie teraz, po które pokolenie właśnie sięgnie Duda kompletując kancelarię. Bo długi w macierzystej partii trzeba będzie spłacić, a niektórzy czekali tam wiele lat na jakiś stołeczek.

Cel uświęca środki. Since 1990.

wtorek, 19 maja 2015 20:11

Dudek_HistoriapolitycznaPolski_500pcx

Nie milkną echa skandalu w programie Tomasza Lisa, w którym zacytowano wypowiedź rzekomo pochodzącą od córki Andrzeja Dudy. Pochodziła ona z fałszywego konta na Twitterze, co nie było trudne do zauważenia, jednak prowadzący potraktowali rzecz serio. Dopiero teraz przepraszają i twierdzą, że nie wiedzieli. No cóż, dla mnie to dość ordynarna manipulacja, wedle zasady, że lejmy błoto, coś się zawsze przylepi.

Do dziś nie zapomnę debaty Tusk-Kaczyński w 2007 roku, gdy Tusk zdumionemu Lechowi Jarosławowi Kaczyńskiemu zaczął opowiadać, że ten wyjął kiedyś w windzie pistolet i powiedział, „dla mnie ciebie zabić, to jak splunąć”. Jako sierota po PoPiSie zastanawiałem się, jak ludzie, którzy mówią o sobie takie rzeczy, mogli myśleć o stworzeniu koalicji i wspólnego rządu. Wiadomo, nie stworzyli.

Swoją drogą, do tej sztuczki nawiązał w ostatniej debacie Duda, przypominając, że Komorowski chciał ponoć kiedyś zabić milicjanta. Tyle że urzędujący prezydent odciął się najpiękniejszą w tej debacie ripostą – on radykalny już był i z tego radykalizmu się wyspowiadał. Do prawdziwej polityki, panie Andrzeju, to jeszcze paru lat doświadczeń panu brakuje.

Skąd się biorą te wszystkie zagrywki, te cytaty z kosmosu, te oskarżania o kłamstwo, albo ukryte intencje?

Jeśli chodzi o wybory prezydenckie w wolnej Polsce – to wszystko się zaczęło w roku 1990. Drugi wynik w pierwszej turze nieoczekiwanie uzyskał Stanisław Tymiński, człowiek znikąd, pokazujący się jako zbawca w trudnych czasach. Przed drugą turą trzeba było za wszelką cenę uratować Polskę przed kimś takim.

No i cytując Historię Polski 1989-2012 Antoniego Dudka:

Wysiłki Tymińskiego nie zdały się jednak na wiele wobec wymierzonej przeciw niemu zmasowanej kampanii większości środków masowego przekazu. Koncentrowano się w niej na życiorysie kandydata, zarzucając mu  niejasną przeszłość, w tym zwłaszcza tajemnicze pobyty w Libii oraz  nielegalne interesy w Peru. Spory rozgłos nadano wiadomości, że został przed laty zwolniony z odbywania służby wojskowej dzięki opinii przyznaje przez psychiatrę. Po wyborach okazało się, że informacja o pobytach Tymińskiego w Libii była nieprawdziwa, a jej źródłem miała być „pomyłka” komputera MSW, który nie odróżnił Toronto od Trypolisu. […]

4 grudnia kolejny cios zadał Tymińskiemu I program TVP, nadając audycję o prywatnym życiu kandydata w Kanadzie. Wynikało z niej, że głodzi on własne dzieci i bije żonę, Peruwiankę Gracielę, która zresztą brała udział w kampanii wyborczej, stając się przedmiotem niewybrednych drwin i ataków. Po kilku latach Tymiński wygrał z telewizją proces o zniesławienie, ale miało to już wyłącznie moralne znaczenie.

Nie żeby było mi żal Tymińskiego, który był faktycznie podejrzaną postacią. Ale to właśnie wtedy, w obliczu postrzeganego zagrożenia polskiej demokracji, większości ówczesnych mediów puściły hamulce. Uznano, że trzeba powiedzieć cokolwiek, byleby nie został wybrany – a cel uświęca środki. Strategia okazała się skuteczna, bo w II turze na Tymińskiego zagłosowało mniej ludzi niż w I – rzecz raczej niespotykana.

No i tak już zostało. Co tam, najwyżej dzień później umieści się w nieistotnym miejscu sprostowanie.

Krajobraz po I turze

piątek, 15 maja 2015 21:55

wybory-prezydenta2015

Niespecjalnie obchodziły mnie obecne wybory prezydenckie. Nie sądziłem, że coś sprawi, że mnie zaczną obchodzić. Znów pojedynek kandydatów dwóch partii, które dawno straciły kontakt z rzeczywistością. Mogę wymienić wiele wad PO, jednocześnie wskazując na jeszcze większe oderwanie PiS, co jest jednak tematem na inny artykuł. Przekonany byłem, że Bronek zwycięstwo ma w kieszeni, bo nie ma sensownego kontrkandydata.

Ale moje podejście zmieniło się tydzień temu, gdy obejrzałem debatę prezydencką w TVP. Ładnie byłoby powiedzieć, że coś we mnie pękło – ale to nie tak. Bo złudzeń co do klasy politycznej nigdy nie miałem.

Prezydent w Polsce niewiele może. Były oczywiście postaci, które wykraczały poza skrojone ramy i próbowały bojem poszerzać swoje kompetencje – jak Wałęsa i Kaczyński, były też prezydentury spolegliwe i spokojne – Kwaśniewski i Komorowski. Tak czy inaczej – prezydent jest liderem państwa i musi być w stanie swoją osobowością wpłynąć na bieg zdarzeń. Od prezydenta oczekuję charyzmy, wizji, tego wszystkiego, dla czego idziemy za człowiekiem i pakietem poglądów które głosi.

Jak było na tej debacie? Nie było nikogo z odrobiną charyzmy! Nikt na sali nie wykraczał poza możliwości maksymalnie posła, bo ministra już nie. Duda, Jarubas, Wilk – ich wystąpienia były OK, ale nie porywały. Jako jedyny pozytywnie zaskoczył mnie Braun, którego widziałem bodajże pierwszy raz: luz, przekonanie i szczerość – no szkoda, że jego diagnozy pochodzą z innego wymiaru. Nieźle wypadł Palikot – no, 10 lat temu może dałbym się nabrać.

Co sądzę o kandydatach?

Podobnie jak wiele osób nie mam na kogo głosować.

Bronisław Komorowski – z nim jest taki problem, że trudno wymienić jakąś aktywność, z której jego kadencję będzie można zapamiętać. Współczuję przyszłym studentom historii. Po prostu klepał rządowe ustawy, pokazywał się w roli reprezentacyjnej, wyznaczonej przez konstytucję i nic więcej. Nawet podczas kampanii nie potrafił się zdobyć na jakąś bardziej wyrazistą propozycję. Jedyne, na co zwróciłem uwagę to projekt w sprawie rozstrzygania sporów podatkowych na korzyść przedsiębiorców. Zdroworozsądkowy, acz gdy ministerstwo zaoponowało, temat był zamknięty, aż do… drugiej tury, gdy okazało się, że trafi pod referendum. 

Andrzej Duda – na samym początku nie odróżniałem go od tego z Solidarności – ale gdy już miał tę inauguracyjną konwencję, to zrobił na mnie wrażenie. Sprawdzone amerykańskie metody – flagi, baloniki, podniosłe przemówienie i żona przy boku. Uśmiecham się, że to samo ujęło mnie 20 lat temu w kampanii KLD.

No, ale ważniejsze było to, że nagle kogoś z PiS jestem w stanie słuchać, że nie ma zawoalowanych, albo bezpośrednich oskarżeń, że jeśli Duda zdecyduje się zaatakować, to robi to wiarygodnie. Niestety, kolejne wystąpienia publiczne Dudy były już gorsze. Przede wszystkim – on się tak boi kontrowersji, zejścia z zaplanowanej linii – że staje się sztuczny. Bardzo mi się podoba to określenie, że to taki „chłopiec z Allegro”, produkt idealny. No, to się sprawdza, o czym wiedzą politycy w Stanach. I jak dotąd usłużne media nie wynalazły żadnego „spieprzaj dziadu”.

Po drugie – Duda obieca wszystko, a im więcej pytań o szczegóły, tym bardziej się zapętla w ogólnikach. System emerytalny upadnie niezależnie od tego czy wiek będzie wynosił 67 czy 65 lat – tak więc oczekiwałbym do cholery jakiejś wizji, jak tę bombę zegarową kiedyś rozbroić. Już nawet emerytura obywatelska (tyle samo dla każdego), o czym wspominał chyba Palikot jest jakąś propozycją.

Swoją drogą, tego PO nie wybaczę – mając stabilną koalicję w sejmie, pełnię władzy w senacie i prezydenta nie zrobili żadnych poważnych reform, np. emerytalnych – poza rozmontowaniem obecnego systemu.

Bezkrytyczne poparcie dla Dudy jest jednak jakimś obrażaniem inteligencji. Z drugiej strony – wierzę w zmianę, choćby wizerunkową polskiej polityki, jaką Duda może wnieść. Również słuszne spostrzeżenie, że to taki prawicowy Kwaśniewski, który przecież podbił Polskę w 1995 wyłącznie odróżniając się od Wałęsy, którego ludzie mieli dość. Może czas jednak odesłać na emeryturę ludzi pamiętających przewagi w walce o wolną Polskę – bo to już było 25 lat temu i dziś te zasługi już nic nie znaczą.

Paweł Kukiz – tutaj jest większy problem. Koleś jest amatorem, pokazuje to szczerze, a jego program to po prostu głośny sprzeciw wobec jakiejkolwiek polityki. Na Kukiza zagłosowało pokolenie „wkurwionych cyników”, o którym pisałem przy okazji sukcesu Palikota w 2011. Pokolenie jest o 4 lata starsze i ma coraz bardziej dość wszystkiego. Wyłączają telewizyjne wiadomości, nie czytają portali, skupiają się na swoim życiu i z polityką chcą mieć jak najmniej wspólnego, no chyba że podzielą się jakimś memem.

Kukiz w przeciwieństwie do Palikota przynajmniej nie mówi, że sposobem na problemy państwa ma być opodatkowanie Kościoła. No, on ma te JOW jako swoją idee fixe. Wbrew większości, akurat nie uważam, aby jednomandatowe okręgi były głupim pomysłem. Owszem, zabetonuje to podział polityczny, ale w okręgu nie będziemy mieli czasami 100 kandydatów, a tylko kilku lub kilkunastu i to jednego z jednej partii. Politycy nie będą więc mogli się przewieźć na tylnym siedzeniu, pociągnięci przez „lokomotywę”, będą musieli jakoś wyjść do ludzi. 460 kandydatów w całej Polsce. Tylko, że to najlepiej działa w krajach, gdzie ludzie i politycy mają zwyczaj rozmawiać. W Polsce politycy – czy to władzy czy opozycji są „onymi”, na nielubianych można co najwyżej pobluzgać, z lubianymi zrobić sobie selfie, ale trudno porozmawiać. 

Amatorka Kukiza jest jednak przerażająca, o ile myślałem przez chwilę, żeby nie zrobić psikusa i nie zagłosować na niego w I turze – to wyleczyła mnie jego odpowiedź w debacie na pytanie o gospodarkę – oj, to już, plose pana, zglasam niepsygotowanie. No kurna, są granice absurdu.

Janusz Korwin Mikke – nie ma co pisać, bo i po co.  Byłem jego fanem mając 15 lat, teraz jego fanami jest kolejne pokolenie. Ciekawi mnie tylko jak swoją szansę wykorzysta Wipler, który pewnie zostanie namaszczony na jego następcę.

Magdalena Ogórek – dla mnie tragiczna postać tej kampanii. Patrząc na jej wystąpienia zastanawiałem się, po co ludzie z SLD ją wyciągnęli? Po co każą jej grać rolę, w której ewidentnie się nie sprawdza? Porównajmy to co mówiła jako kandydatka, z tym co mówiła jako doktor teologii – np. w debacie oksfordzkiej na temat roli Kościoła. Tam mimo początkowego wolnego rozkręcania odpowiadała z pasją, widać było, że to jest jej działka, a nie jakaś polityka.

Co będzie z drugą turą?

Czy Komorowskiemu uda się przekonać wyborców, że Duda zjada na śniadanie młode lemingi, a zaraz po wyborach wypuści z kapelusza Macierewicza? To chyba w tym momencie jedyna jego szansa.

Bo jeśli zdecydowanie lewicowi znajomi deklarują że zagłosują na Dudę, jeśli nawet publicznie deklarują to aktywiści gejowcy – no to chyba już jakaś granica została przekroczona. Nie da się dłużej straszyć Macierewiczem, każda zmiana będzie lepsza niż stagnacja.

Właściwie to nie sądziłem, że internet będzie aż tak bezlitosny wobec różnych jego wpadek. Fala memów jest chyba nawet większa niż za czasów Kaczyńskiego. Nawet jeśli są wyimaginowane. Co złego w odpowiedzi młodemu człowiekowi (nieistotne że był podstawiony) – aby zmienić pracę i wziąć kredyt? Tzn wiem co: w skali mikro – decyzji jednej osoby – może to być optymalne rozwiązanie. W skali makro kiepskie, bo prezydent musi odpowiedzieć, co on, co system za którym prezydent stoi ma do zaoferowania młodym ludziom. 

Co będzie z dyskusją o polityce?

Wybory pokazują, w jakich banieczkach żyjemy. Wyniki wyborów w różnych częściach Polski różnią się diametralnie. 40% młodych i 2% starych za Kukizem pokazuje też zmianę pokoleniową. Patrzę na znajomych na Facebooku, wyborcy kandydata X przyjaźnią się z wyborcami X – niektórzy deklarują, że jak ktoś zacznie pisać takie głupoty jakie głosi Y – to won z kontaktów. Czasami w jakimś wątku udaje się zebrać zwolenników dwóch czy trzech opcji. Oj, wtedy się dzieje. Ale coraz mniej też umiemy rozmawiać bez argumentów ad hominem.

Boję się tych frustratów podpierających prawą ścianę, według których właściwie każdy jest zdrajcą i którzy umieją już tylko krzyczeć. Boję się lemingozy, dla której jest wszystko jedno, byleby PiS odsunąć od władzy. Boję się lewicy obyczajowej, która wprawdzie dziś marginalizowana, ale czeka aż minie kolejne pokolenie, które będzie można już wysłać na wojnę światopoglądową. Ale przede wszystkim boję się tego, że niedługo nie będzie można na spokojnie o polityce porozmawiać.

Powodów do podziałów jest coraz więcej. Smoleńsk, in vitro, lustracja, Kościół, umowy śmieciowe, podatki, emerytury, wolność gospodarcza, reprywatyzacja – tego przy rodzinnych stołach najlepiej nie poruszać. W efekcie dyskusję pozostawiamy krzykaczom.

PS. Pięć lat temu miałem wpis przed ówczesną II turą – Kaczyński, Komorowski i znowu mniejsze zło. Ale które?

„Pożyteczni idioci” i ich rodzaje

środa, 4 lutego 2015 21:31

bots2

Wydarzenia na Ukrainie z ostatniego roku nie mogą pozostać bez naszej reakcji. Oczywiście postawa „nasza chata z kraja” będzie wciąż się zdarzać, czasami jest to też rosnąca obojętność wobec sygnałów przekazywanych przez media. Podobnie jak przy konfliktach w Egipcie czy Syrii w pewnym momencie tracimy orientację, kto z kim i przeciw czemu, szczególnie gdy pozbędziemy się mitu o walce dobrego ze złym.

Jakoś nie mam ochoty popierać obecnych władz Ukrainy, czyli oligarchów i ich ciemnych sprawek. Wcale nie jestem przekonany czy „niezależna” Ukraina będzie lepsza niż Ukraina na pasku Rosji. Gra się jednak toczy nie o Ukrainę, tylko o sposób rozwiązywania sporów terytorialnych w całej Europie Wschodniej.

A w internecie zadziwia mnie całkiem spora liczba ludzi, którzy… politykę Kremla w zasadzie popierają.

Można ich krótko podsumować jako „politycznych idiotów”, choć różnią się oni dość mocno między sobą i mają różne motywacje.

1. Miłośnicy putinowskiej Rosji

Ci idą w zasadzie po linii rosyjskiej propagandy. Na Krymie nic takiego się nie stało, przecież półwysep był i tak de facto rosyjski. No a na Ukrainie nie wiadomo co się dzieje, władzę przejęły ciemne siły, do głosu dochodzą faszyści. Wschód Ukrainy jest ukraiński sztucznie, bo przecież tam mieszkają sami Rosjanie. Noworosja jak znalazł. Argumenty identyczne, jakie w roku 1938 miała III Rzesza w stosunku do z czeskich Sudetów zamieszkałych przez Niemców.

Miłośnicy Putina zapominają, że przecież brak siłowych rozwiązań konfliktów terytorialnych jest największym powojennym osiągnięciem Europy. Oczywiście – osiągnięciem, którego Europa nie bardzo chce bronić, gdy jej się to nie opłaca, Grecja i Turcja nadal są w stanie zimnej wojny w sprawie Cypru, siły ONZ do byłej Jugosławii wprowadzono o wiele za późno, a i tak nie pomogły we wszystkim. Tego co się dzieje na Bliskim Wschodzie Zachód woli nie zauważać. Ale zdecydowanie wolę status quo polegające na tym, że w Europie Środkowej pogodziliśmy się ze zmianami terytorialnymi, niż zmianę statusu tego regionu na podobny Bliskiemu Wschodowi.

Miłośnicy idą dalej. Putin jako trzeźwy mąż stanu w przeciwieństwie do zdegenerowanej Europy. On przynajmniej wie czego chce, podczas, gdy europejskie rady starców się wahają. To akurat prawda, ale nie wiem co ma mieć wspólnego z  usprawiedliwianiem jego działań.

2. Anty-Ukraińcy

Ci głównie podkreślają, jaka to Ukraina jest zła, że dochodzą tam do władzy banderowcy, którzy wciąż nie przeprosili nas za Wołyń. Dochodzi tu też takie złośliwe założenie – im gorzej mają na Ukrainie, tym lepiej będzie dla nas. Nie wiem skąd wywiedzione. Bo jest przecież całkowicie na odwrót.

W tej grupie znalazło się sporo miłośników Kresów, którzy zerkają nostalgicznie na Lwów, podobnie jak pani Steinbach na nasze ziemie zachodnie. Nie rozumieją, że jedyny dla nas sposób, aby wrócić na Ukrainę to robić to samo, co Niemcy w stosunku do Polski – wytworzyć tam klimat, który sprawi, że polskie firmy będą mogły na Ukrainie inwestować, a Polacy kupować ziemię i jeździć turystycznie. I już, drodzy duchowi następcy Potockich,  możecie sobie te wasze latyfundia odtwarzać. Naprawdę chętnie pojadę kiedyś do polskich pensjonatów w Gorganach czy Czarnohorze.

Haczyk taki, że obecność Rosji na Ukrainie uniemożliwiać będzie zaangażowanie się tam polskiego kapitału – tak samo jak trudno nam wejść choćby do okręgu kaliningradzkiego. Ogromna korupcja, pogmatwane prawo i niepewność. Znośne warunki inwestowania może zapewnić tylko Ukraina ciążąca ku Europie i cywilizująca swoje stosunki gospodarcze. Tylko wejście Ukrainy w strefę wpływów europejskich (nawet jeśli stanie się to za cenę uczynienia jej niemiecką półkolonią) sprawi, że będzie to kraj przewidywalny i stabilny, a to umożliwi tam wejście naszych firm.

Oto rzecz trudna dla nas do przyjęcia: że dla wielu Ukraińców, to Polska ze swoimi ZUS-ami, US-ami i sprzecznymi przepisami jest oazą stabilności.

3. Anty-Amerykanie

Ci zadają pytania – jak to jest, że jeśli Ameryka napada jakiś kraj, to nie nikt ma z tym problemu, a nagle unosimy się nad Rosją i Ukrainą. Przykładów sporo da się znaleźć – ostatnio Irak, Afganistan, Libia. Amerykanie trzymają wszędzie swoje wojska, a jak już Rosja chce jakieś wprowadzić, to się robi wielkie halo.

Z tym podejściem często trudno właściwie sensownie polemizować, bo przyczepia się do niego wszelkiego rodzaju lewactwo, dla którego wszystko, co robi Ameryka będzie złe. To duchowi spadkobiercy wszystkich walczących o pokój w latach 60. i 70. którzy w dobrej wierze robili dużo dobrego dla Związku Radzieckiego.

Fakt, że Rosja nie jest tamtym Związkiem Radzieckim, a dzisiejsze Stany nie są tamtymi Stanami. Jeszcze raz – nie ma walki dobra ze złem. To jest polityka, w której Stany mają swoje określone interesy. Pytanie tylko, gdzie jest tam Polska i co nam się bardziej opłaca. Siedzieć cichutko i mieć nadzieję, że dobry wujek Putin odda wrak i kupi nasze mięso czy jednak stanąć wobec tej prawdy, że Polska zawsze będzie dla Rosji przeszkodą i że w naszej sytuacji możemy być jakimś partnerem dla Amerykanów.

4. Wiedzący lepiej

Tutaj mamy rozmaite teorie geopolityczne, od których kręci się w głowie. Że to wszystko walka Europy o to, aby zepchnąć Rosję na boczny tor i że Putin działa w samoobronie! Że on został tak naprawdę zmuszony do akcji na Ukrainie, bo kraje zachodnie podpuszczone przez Stany naruszają ich przestrzeń bezpieczeństwa. Coś jest na pewno na rzeczy – można przyjąć, że Ukraina to tylko widoczny fragment większej gry. Ale ponownie – skąd wniosek, że mamy usprawiedliwiać Putina?

Łapią się tez tutaj rozmaici prorocy nadchodzącej apokalipsy – wg której mamy po prostu kolejne symptomy upadającego świata.  Ci odczuwają satysfakcję zgodnie z założeniem „im gorzej tym lepiej”. A może od razu wykopać to zbierane przez lata złoto i wyemigrować do Szwajcarii, póki można?


Skąd się biorą „pożyteczni idioci”? No, część jest prawdopodobnie opłacana przez Kreml. Wobec pewnego lewicującego bloger padły konkretne oskarżenia, wyjaśnione nic nie zostało. Ale udowodnione jest, że Rosja opłaca różnej maści internetowe trolle (link do Niebezpiecznika) .

Ale jest też wielu takich, którzy uważają, że zawsze warto mieć swoje zdanie, nie ufać mediom – i jeśli w telewizji mówią, że Putin jest zły, to na pewno jest odwrotnie. Zasada ograniczonego zaufania nie jest zła – ale negowanie wszystkiego nie zawsze działa i zawsze trzeba zadać pytanie o to, jakie są czyje interesy.

Zdjęcie z niewiadomego źródła, niektórzy podają sobaka.ru

Kiedy Polaków będzie stać na lewicę?

sobota, 6 grudnia 2014 09:36

Sławomir Sierakowski w wywiadzie dla magazynu Gazety Wyborczej zastanawia się nad kolejnymi porażkami polskiej lewicy w kolejnych wyborach. No i słusznie. SLD nie może wyjść poza ramy partii starych komuchów, czego symbolem był zresztą powrót Leszka Millera. Lewicowe tezy gospodarcze wypożycza sobie w dowolnej konfiguracji PiS – choć jak się okazało przy okazji ich rządów, to akurat oni wprowadzili kilka nielewicowych zmian w systemie podatkowym. Pozostaje skierowanie się w kierunku tzw. nowej lewicy czyli troski o roślinki, zwierzątka, prawa prześladowanych przez Kościół kobiet i gejów, bo przecież los robotników to zbyt trudny temat i lepiej ich (poza paroma wyjątkami) zostawić Ikonowiczowi. Co jednak zrobić, skoro kolejni propagatorzy tych nowych ruchów dokonują tzw. samozaorania, kompromitując się na różne sposoby? Pokładano nadzieję w Palikocie, nie zauważając, że to tylko chwilowe odejście elektoratu, który miał dość PO i PiS – a już w kolejnych wyborach ci sami mogli głosować na Korwina.

Sierakowski zauważa jednak bardzo ważną rzecz, z którą nie sposób się nie zgodzić.

Lewica w Polsce będzie wtedy, gdy wybierze ją mieszczaństwo drugiego pokolenia. Pierwsze pokolenie po 1989 r. jest strasznie liberalne, było uczone – każdy jest kowalem własnego losu, każdy gryzł ziemię, żeby się dorobić. Dziś jeszcze myśli: „Jak mnie się udało, inni też powinni sobie sami radzić”.

Dopiero drugie pokolenie będzie mogło sobie pozwolić na coś więcej. Pierwsze mieszczaństwo jest materialistyczne, drugie jest wolnościowe.

A zatem – Polacy muszą się po prostu w tym pierwszym (liberalnym) pokoleniu wzbogacić, aby później stwierdzić „mnie się udało”. Postulaty lewicy są czymś, co kosztuje, dlatego potrzeba dla nich bogatego państwa. Te wszystkie zielone i tęczowe ruchy powstały na sytym Zachodzie, gdzie już od paru pokoleń ludzie nie mieli realnych problemów, a jeśli mieli, to zamiatali je pod dywan.

Ale prawdziwa lewica wróci w momencie, w którym robi się znowu źle.  Czy w dzisiejszej Hiszpanii z ich rekordowym bezrobociem młodzieży i Grecji, gdzie system bankowy zamknął kurek, na pewno do władzy dojdzie nowa lewica z postulatami jak najfajniejszego wydawania publicznych pieniędzy? Czy jednak wrócą stare socjalistyczne hasła o redystrybucji dochodów i to w jak najbardziej populistycznych wariantach?

Żyjąc w kraju JKM

czwartek, 22 maja 2014 11:11

Z dużym rozbawieniem widzę rosnące słupki Nowej Prawicy. I rosnące przerażenie mediów. Dopuszczenie do szerszego mówienia o JKM było takim pomysłem na urwanie punktów PiS. Jednak, co przypuszczam, jego ugrupowanie stało się klasyczną „partią protestu” i przenieśli się tam „wkurwieni cynicy”, którzy głosowali wcześniej np. na Palikota.

Oczywiście libertarianizm uprawiany przez KNP ma poziom gimnazjalno-studencki, o czym świadczy wspaniale ten klip wyborczy:

To jest naprawdę zabawne.

Proponuję dalszy ciąg historii w kraju bez podatków, gdzie ludzie zarabiają więcej, a życie jest tańsze:

  • jadą tym samochodem, po czym wpadają w dziurę, fakt, mogli wybrać drogę prywatną, gdzie płaci się 3 zł za kilometr, na publiczną nie ma pieniędzy, bo niby skąd.
  • po odzyskaniu przytomności wskutek rozwalenia głową przedniej szyby jeden jest na tyle sprawny, żeby wezwać karetkę, uświadamiają sobie jednak, że wzięli niższy pakiet ubezpieczenia zdrowotnego, gdzie ubezpieczyciel nie zwraca za dojazd karetki poza miastem – w tej sytuacji pytanie, czy stać ich będzie na 2000 zł opłaty za przejazd karetki.
  • gdy czekają mimo wszystko na tę karetkę, napada ich gang zredukowanych policjantów, którzy nie chcieli pracować w firmach ochroniarskich po 2,50 zł za godzinę. Ubezpieczenie od takich napadów też oczywiście można wykupić.

I tak dalej. Ja byłem fanem JKM pod koniec podstawówki, przeszło mi już dawno.

Odnośnie eurowyborów – teraz już naprawdę czuję się jak widz Polsatu. 90% kandydatów nawet nie próbuje podawać merytorycznych argumentów, a jeśli podaje – nie są one kompletnie związane z możliwościami posła w europarlamencie. Oczywiście z mediów się nie dowiemy jak bardzo ograniczone są uprawnienia Parlamentu Europejskiego – np. brak inicjatywy ustawodawczej, że to nie jest coś takiego jak nasz Sejm, bo w UE rządzi nominalnie i faktycznie kasta urzędników. Nasz głos ma znaczenie o tyle, o ile jakiegoś polityka lubimy i chcemy mu zafundować porządną emeryturę.

Michnik, lewica, dialog (wciąż)

środa, 19 marca 2014 08:36

Fantastyczny wywiad z Adamem Michnikiem w dzisiejszym wydaniu Gazety Wyborczej. Pokazuje, jak bardzo wszyscy się podzieliliśmy przez ostatnie lata. Symboliczne, że robi to właśnie Michnik, który odpowiadał za wiele polskich podziałów.

Dwie redaktorki pytają w dość napastliwy sposób głównie o Kościół, którego w GW kreuje się na głównego wroga postępu w Polsce. A Michnik odpowiada spokojnie… i tak, że trudno się z nim nie zgodzić.

Są dwie lekcje religii w tygodniu, już od przedszkola. Państwo płaci katechetom. Obowiązuje najbardziej restrykcyjna ustawa antyaborcyjna w Europie. Kościół odzyskał majątek na mocy specjalnej ustawy, a teraz państwo chce mu zapewnić dość wysoki odpis podatkowy.

– Biskupi widzą, jak zlaicyzowała się Europa. Polska też może pójść tą drogą. Dlatego mają podobny syndrom lęku jak przed epoką oświecenia czy rewolucji francuskiej, gdy niszczono kościoły, wykorzeniano religię z życia publicznego.

Boję się odrzucenia Dekalogu i odwrócenia od tradycji, boję się, że uczniowie nie będą wiedzieli, kim był Jezus. To nieusuwalny składnik naszej tradycji i oś europejskiego systemu wartości.

Wcześniej podkreśla:

Kościół wciąż robi wiele wspaniałych rzeczy, nie chodzi tylko o pomoc biednym i odrzuconym. To jedyne miejsce, do którego zwykły Polak przychodzi co niedziela i dowiaduje się, gdzie jest dobro, a gdzie zło.

W kilku miejscach Michnik odróżnia siebie od współczesnej „lewicy”, a gdy już padną nazwiska, to pada też krytyka:

Prof. Magdalena Środa czy Janusz Palikot uważają, że poza Kościołem i religią można zbudować system wartości.

– To niech budują, ale nie na pogardzie dla katolicyzmu, który jest dla milionów ludzi czymś świętym. Gdy wyobrażę sobie Polskę bez Kościoła, to mam czarny obraz. Nasze życie byłoby o wiele uboższe w sferze etyki.

Jedni mówią językiem katolickiego fundamentalizmu, inni – fundamentalistycznego antyklerykalizmu. Gdy czytam teksty Magdy Środy, którą skądinąd lubię i szanuję, to widzę, że dla niej to, co katolickie i związane z Kościołem, z definicji zasługuje na potępienie i pogardę. Otrzymywałem teksty autorów, którzy nie widzieli żadnej różnicy między Rydzykiem a Wojtyłą.

I uwaga na stanowisko wobec aborcji:

– W Sejmie kontraktowym głosowałem przeciwko ustawie antyaborcyjnej. Katolicy uważają jednak, że to jest od początku życie ludzkie. Można się z tym nie zgadzać, ale trzeba szanować. Nie wolno tego punktu widzenia kompletnie odrzucać jako ciemnogrodu i bredni. […]

Ja się nie zgadzam z Markiem Jurkiem, ale nie mogę mu mówić: „Pan nie ma prawa kierować się swoim sumieniem”. Jeśli uważa aborcję za zabicie człowieka, no to jak może głosować za liberalnymi przepisami? Czasami demokracja jest przeciwko wyznawanym przeze mnie zasadom w sferze obyczajowej.

Michnik to jeden z ostatnich ludzi, którzy wierzą, że między obozami lewicy i prawicy można jeszcze prowadzić dialog. Oczywiście na jego zasadach – on przez całe życie eliminował „ekstremistów” – i stawiał na „ludzi dialogu”, nie rozumiejąc, że stawia na ludzi o przetrąconych kręgosłupach i elastycznych zasadach moralnych. Michnik trzyma się tego, do czego doszedł jeszcze w latach 70. – że z ludźmi wierzącymi trzeba się dogadać i co więcej, trzeba ich traktować poważnie. Ale od tego czasu minęło 40 lat. Lewica już nie zajmuje się biedą (z wyjątkami takimi jak Ikonowicz) i nie jest zainteresowana jakąkolwiek dyskusją. Zresztą sam Michnik gorzko w pewnym momencie stwierdza, że Kościół też już z nim nie chce rozmawiać.

On wartości lewicowe – wciąż jako jeden z ostatnich – rozumie tradycyjnie – jako walkę z biedą, a nie walkę z wykluczeniem, co sprowadza się do wściekłych ataków na Kościół i wszelkie konserwatywne wartości. Charakterystyczne, że spytany w końcu bezpośrednio o gejów wyraża w zasadzie brak zainteresowania tematem – no wiedzieliśmy że oni byli gejami, ale nikt tego nie roztrząsał. I niespodzianka dla fanów parad równości:

Dla mnie to był w pierwszej chwili szok, że homoseksualiści wychodzą z tym na ulicę, bo mam mentalność trochę konserwatywną. Sam całe życie uprawiałem seks pozamałżeński, ale nigdy bym z tym nie wychodził na uliczną demonstrację.

„Co ty bredzisz Adamie” – początek jednego z komentarzy. Jeszcze resztki szacunku wobec „Redaktora”, ale zero refleksji nad tekstem. Czytelników to sobie Wyborcza wychowała już znacznie bardziej ekstremalnych niż jej redaktor naczelny. Zastanawiam się, czy Michnik nie będzie jeszcze musiał za ten wywiad przepraszać.

Ukraina: czas się bać – tylko o co?

wtorek, 4 marca 2014 12:26

Pojawiają się oczywiste analogie z końcem lat 30.

Putin ma apetyt na Ukrainę, tak jak Hitler miał na Czechosłowację, nawet argumenty są podobne – ochrona mniejszości i tak dalej. Świat nie ma ochoty umierać za Krym, tak samo jak nie chciał umierać za Gdańsk w 1939 roku. I też argumenty były podobne. Gdańsk był i tak niemiecki, a Krym jest też w zasadzie rosyjski, kiedyś Rosja go Ukrainie podarowała. Zabranie z powrotem prezentu jest wprawdzie nieeleganckie, ale nie jest grabieżą.

Najważniejsze życzenie jest jednak takie: NIECH TO SIĘ WSZYSTKO JAKOŚ UŁOŻY, dobra Włodek, weź ten Krym, ale no daj spokój, nie rób siary. Takie uspokajanie pijanego wujka na imprezie rodzinnej, na którego nikt nie ma ochoty krzyczeć, a nie da mu po gębie, bo wujek ma dwa metry wzrostu i kumpli w policji. Daj spokój Włodek i pozwól nam sobie spokojnie żyć w tym naszym pierwszym świecie! Bo nas bardziej interesuje niedługa premiera iPhone 6, niż jakieś kraje na wschodzie. Pozwól, aby okulary Google służyły do rozbierania dziewczyn, a nie namierzania żołnierzy wroga!

Jak nie chcesz się zainteresować polityką, to polityka przyjdzie do ciebie. Pouczające jest porównywanie dzisiejszych mediów, z tymi z lata 1939 roku. Owszem, sytuacja międzynarodowa była napięta, ale ludzie jeździli na wakacje, przygotowywali się do roku szkolnego, prowadzili normalne życie. Mądrzy komentatorzy uspokajali, że Hitler tylko blefuje, że ma wystarczająco dużo problemów w zajętej Austrii i Czechosłowacji, że po co mu właściwie iść dalej. Mądrzy komentatorzy analizowali jego armię, że owszem, jest sporo nowoczesnej techniki, ale jakby to puścić na polskie drogi, to się rozleci i zapadnie w błoto po tygodniu. Nie było dnia bez jakiejś karykatury w prasie – dziś rolę tę przejmują memy. Cała przerażająca prawda była znana tylko elitom – choć i te się straszliwie myliły. O ile w 1933 roku można było Hitlera straszyć wojną prewencyjną, to sześć lat później państwa europejskie były wobec niego bezbronne. A nawet Stany Zjednoczone wychodzące dopiero z wielkiego kryzysu ekonomicznego miały zredukowaną armię, o wielkości zbliżonej do polskiej.

No i teraz też czytamy, że flota czarnomorska jest przestarzała, że gdyby odjąć surowce, to PKB Rosji jest zbliżone do Polski, że większość Rosjan nie popiera Putina (jakby to miało znaczenie w III Rzeszy). Obama ma mnóstwo kłopotów wewnętrznych, Unia zmaga się z kryzysem i ciężarem własnej urzędniczej dekadencji. Kto ma czas na wojnę?

Boję się, że my się wszyscy mylimy. Że ten skurwysyn nie zatrzyma się na Krymie. Że on ma określony plan – najpierw odbudowy całego ZSRR w granicach sprzed 1989 roku, a potem odbudowy bloku wschodniego. I ukarania odpowiednio tych, którzy porzucili jego naród.

W tym scenariuszu na razie bezpośrednio nam nic nie grozi. Poza ogromnym kryzysem ekonomicznym, który zafunduje nam Rosja przykręcając kurek z gazem, jeśli dalej będziemy brykali i wysyłali polityków do ich strefy wpływów. Oni tym gazem są w stanie zwasalizować sobie wiele państw – co zresztą widać po przykładzie Białorusi. Mądrzy komentatorzy mówią, że nie, że Rosja potrzebuje tych naszych pieniędzy, bo ich eksport ropą stoi. A mnie się wydaje, że eksport eksportem – ale armia i partia zawsze się w państwie sowieckiem wyżywiły.

Tak więc Putin zajmie Ukrainę i Białoruś, może i kilka państw południowych, co akurat nie jest dla niego najważniejsze. Potem wyciągnie ręce po państwa bałtyckie. Oznaczało to będzie natychmiastowy rozpad Unii – bo jest to struktura, która potrafi hodować swoich urzędników, ustalić normy krzywizny ogórka i walczyć o prawa gejów – ale nie jest w stanie zrobić niczego, co istotne. Tym bardziej, że rozgrywającym w Unii są od dawna Niemcy, które będą cały czas liczyły na dogadanie z Władymirem. I mogą się doczekać. W miejsce Unii powstaną więc dwie strefy – jedna uzależniona od Niemiec, druga od Rosji. Gdzie będzie granica i czy przypadkiem nie na Wiśle? Soll ich mein Deutsch wiederholen, ili bukwy?

Na tym już zakończę tę fantazję. Historia bywa nauczycielką życia, ale niekoniecznie musi się powtarzać.

PS. Kilka tygodni temu zawsze neutralna Szwajcaria ograniczyła imigrację z Unii Europejskiej. Oczywiście zupełnie przypadkowo.

Ukraina

wtorek, 25 lutego 2014 00:09

Zacznę od tego, że patrząc na sytuację w jakimś kraju robimy zwykle kilka założeń:

  • Pierwsze takie, że poza anomaliami, które widzimy w TV czy prasie –  to jest normalny kraj – taki jak nasz – że istnieje jakiś stan normalności i spokoju, do którego można wrócić po naprawieniu wszystkiego i ukaraniu winnych.
  • Drugie takie, że jak w klasycznych baśniach są ci dobrzy i są ci źli. Wiemy na kogo postawić, wiemy kogo ukarać.

Jedno i drugie nie jest oczywiście prawdą.

Amerykanie (i wielu mieszkańców tzw. Zachodu) wierzą na przykład, że wprowadzenie demokracji jako ustroju pozwoli przybliżyć kraje ogarnięte chaosem do czegoś, co będzie wprawdzie biedniejsze, brudniejsze i zacofane – ale będzie przypominało „normalność”. Doświadczenia z Europy Wschodniej i państw islamskich pokazują, że nie da się wprowadzić od razu czegoś, co w Europie Zachodniej było budowane przez setki lat. Wyjdzie zawsze jakieś wynaturzenie. W Polsce zamiast demokracji mamy oligarchię polityczną – co przejawia się tym, że non-stop wybieramy tych samych polityków, oni zmieniają tylko hasła i barwy klubowe, a przeciętny człowiek chce się od tego syfu trzymać jak najdalej.

Z kolei podział na „dobrych i złych” dobrze pokazał ostatni temat Syrii, gdzie rebelianci nie są w żaden sposób lepsi od dyktatora. To wojna jest złem i to od wojny uciekają ludzie, którzy w tej dyktaturze jakoś wcześniej żyli.

W przypadku Ukrainy popełniamy wszyscy te same błędy. Czytałem niedawno książkę „Barszcz ukraiński”, napisaną przez Piotra Pogorzelskiego, korespondenta Polskiego Radia na Ukrainie. Czytałem i przecierałem oczy ze zdumienia.

Patrzyliśmy na organizację Euro i zakładaliśmy, że Ukraina może troszkę od nas odstaje, ale poza tym to niewiele się różni. Popularne stwierdzenie, że to taka „Polska z lat 90”, zresztą sam takie wrażenie wyniosłem z jedynego mojego tygodniowego pobytu 12 lat temu.

Tymczasem to jest błąd podstawowy:

  • Wyobraźmy sobie kraj, gdzie nikt nie przepuszcza karetek na sygnale – bo na sygnale to jeżdżą głównie „uprzywilejowani”, a tych nikt nie lubi.
  • Wyobraźmy sobie kraj, gdzie becikowe jest znacznie wyższe niż w Polsce, a jednocześnie… za wszystkie usługi medyczne trzeba płacić łapówki, na co idzie kasa właśnie z tego becikowego.
  • Kraj, którego co setny mieszkaniec zarażony jest wirusem HIV.
  • No i kraj o podzielonej tożsamości – w którym połowa ludzi mówi po ukraińsku, druga połowa po rosyjsku. To jest tak, jakby w Polsce zabory potrwały przez kolejne 100 lat i połowę narodu zrusyfikowano.

Nie chodzi o to, żeby wytykać coś tam jest inaczej niż u nas, co traktujemy jako ciekawostkę (np. że jedzą słoninę z czekoladą – jadłem, bardzo dobre).

Sami Ukraińcy czują, że to nie wygląda tak jak powinno być. Dzięki książce Pogorzelskiego odkryłem różne ukraińskie zespoły rockowe i stałem się m.in. fanem grupy Skriabin. Rok temu nagrali piosenkę „Ruina”, w której żalą się na to, że inne kraje mają się czym pochwalić – a Ukraina to jedna wielka ruina. I teledysk – na którym zespół jedzie przez zachodnie rubieża kraju i pokazuje jak to wygląda.

Inna sprawa, że to aż tak bardzo nie różni się od polskiej ściany wschodniej… Tak czy inaczej Ukraińcy jeżdżą po Europie i zadają sobie pytanie, dlaczego u nich tak nie jest – to zresztą pytanie, które i my sobie zadajemy. Skoro wiemy, że jest źle, to co zrobić?

Dla Ukrainy nie ma prostej drogi naprawy, a przynajmniej takiej jaką przechodziły inne kraje. Kiedyś popularny był nurt fantastyki socjologicznej – i tam tematem było często uzdrawianie całego społeczeństwa – co zrobić, aby odkręcić dziesiątki lat indoktrynacji i wyuczonej bezradności. Jak wprowadzić demokrację w kraju, który nigdy demokratyczny de facto nie był i takich tradycji nie ma? Jak odkręcić fakt, że państwo zostało sprywatyzowane wśród nielicznych grupek oligarchów – w stopniu znacznie większym niż Polska?

Jeśli ktoś jeszcze ma pytania o różnice między naszymi krajami – oto dwa wykresy, które niedawno krążyły – sprawdziłem, że dane są prawdziwe.

Pierwszy wykres to PKB na osobę w cenach stałych – widać, jak odjechaliśmy Ukrainie w latach 90. Mimo wzrostu po roku 2000 – nadal mają sporo do odrobienia.

Drugi wykres to udział majątku miliarderów w PKB. W Polsce kilka procent, na Ukrainie 20%.

Artykuł ten zacząłem pisać jeszcze w trakcie walk na Majdanie. Chciałem napisać o swojej bezsilności, o bardzo nieprzyjemnym uczuciu, że to przecież się dzieje za miedzą, niedaleko od nas, a tak naprawdę jedyne co możemy zrobić to puścić przelew na ukraiński Caritas czy inne organizacje pomagające ofiarom. Teraz już sytuacja się uspokoiła. Obóz rządzący się wycofał, Janukowycz uciekł, będą nowe wybory. I co dalej?

Chciałoby się patrzeć na ten cały konflikt wokół Majdanu jako starcie między złym Janukowiczem i „dobrym” narodem i opozycją, która wprowadzi wreszcie reformy. Ale oni mieli już szansę. Przecież Janukowycz przegrał pomarańczową rewolucję! Co z tego, skoro rządy Juszczenki i Tymoszenko nie przyniosły oczekiwanego przełomu, a tylko utrwaliły to co złe – i utorowały drogę Partii Regionów. Teraz mamy choćby Kliczkę, który na pewno ma ambicję przyciągnięcia Ukrainy do Europy (a już szczególnie do strefy niemieckich interesów), ale jestem przekonany, że aby coś zmienić, ci starzy-nowi politycy i tak potrzebują poparcia oligarchów. Więc zmieni się niewiele, choć integracja Ukrainy z Unią jest oczywiście i w polskim interesie.

Tyle, że czy za 10 lat, ci którzy dzisiaj opłakują ofiary konfliktu nie będą pytali – po co to wszystko? Ale o to pytają chyba bohaterowie każdej rewolucji.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: