VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga w kategorii Muzyka:

Muzyka, koncerty, płyty, podsumowania…

Farben Lehre i Closterkeller w Wesołej

poniedziałek, 5 września 2011 23:30

Jakby 10 lat temu ktoś mi powiedział, że jednym z moich ulubionych polskich zespołów będzie kapela, jakby nie było punkowa, to bym się popukał w głowę… ;-)

A jednak Farben Lehre należy do mojej czołówki w ostatnich paru miesiącach. Bo jak tu się nie uśmiechnąć przy tak pozytywnych piosenkach?

Pierwsze 4 płyty to faktycznie punk, taki momentami polsko-siermiężny, choć ciekawych pomysłów trochę było. Potem rewolucja w zespole, zostaje lider, który dobiera sobie nowych muzyków, no a muzyka staje się bardziej rozrywkowa, dużo reggae, grania do przodu i przystępnie. No i od jakiegoś czasu Farbeni są jednym z najlepiej przyjmowanych koncertowo zespołów w Polsce.

Miałem o tym okazję przekonać się przedwczoraj – wystąpili w Wesołej na festiwalu Rock On. Ludzi dużo nie było, można było porobić zdjęcia, choć barierka daleko od sceny:

Farben Lehre w Wesołej

Farben Lehre w Wesołej

Farben Lehre w Wesołej

Farben Lehre w Wesołej

Farben Lehre w Wesołej

Farben Lehre w Wesołej

Po Farbenach było ogłoszenie wyników konkursu na najlepszy zespół wcześniejszego konkursu i koncert Closterkeller. Tutaj nie wytrwałem do końca, mimo paru kompozycji które uwielbiam (Władza, Ogród półcieni, W moim kraju), propozycja Anji i kolegów nie odpowiada mi aż tak bardzo. Ale zdjęcia mi się podobają. :-)

Closterkeller w Wesołej

Closterkeller w Wesołej

Closterkeller w Wesołej

Closterkeller w Wesołej

Closterkeller w Wesołej

Możemy latać

środa, 15 czerwca 2011 08:32

We Can Fly

Mogę to porównać tylko do takiej sytuacji. Po wielu latach tułania się po dalekich morzach i krajach podróżnik wraca wreszcie do swojej ukochanej. Wreszcie mogą siebie zobaczyć i ze sobą być. Nie liczy się to, że się zmienili, postarzeli, że są już inni. Na opowieści też przyjdzie czas. Liczy się obecność i radość tego, że jednak są, że jednak udało się wrócić.

Mam tak od dwóch dni z nowym singlem Yes.

Nie spodziewałem się dużo. Bo to w gruncie rzeczy podróba. Zespół reaktywował się dwa lata temu bez Jona Andersona, czyli wokalisty, symbolu Yes, zatrudniając na jego miejsce Benoit Davida (David to nazwisko), gościa, który grał w zespołach coverujących Yes i miał też swoją grupę Mystery. Do grupy wrócił też Geoff Downes, a produkcją zajął się Trevor Horn, mamy więc częściowo powtórkę sytuacji z 1980, gdy bez Andersona nagrali płytę „Drama”. Różnie przyjętą przez fanów, choć wtedy będącą krokiem naprzód. Ale wokalista nie ten.

No i mówię sobie, nie łudź się. Nie będzie już muzyki tak dobrej jak ta z Magnification. Wtedy najpierw słuchałem do oporu dwóch singli, potem przyszedłem do domu z CDR nagranym przez …BMG Music Polska (obiecali mi płytę, a oryginały im się skończyły…) i przez tydzień nie istniało dla mnie nic innego.  Ale to było 10 lat temu. Z czasem zresztą doszedłem do wniosku, że Magnification było płytą niezłą tylko dzięki produkcji, aranżacji i wykonaniu w paru miejscach, bo pomysłów wielu tam nie było. Potem parę koncertów, powrót do grupy Ricka Wakemana – zupełnie niepotrzebny, no i około 2004 rozpad zespołu. No i co z tego, że się reaktywowali? Czterech starszych panów w towarzystwie młodszego (45 lat) dorabia sobie do emerytury i tyle. Zresztą jak oni wyglądają – razem mają 292 lata! Niedługo stuknie im trzysetka!

YES 2011 (official photo)

Płyty, które ostatnio nagrywali solowo, czy ze sobą (White, Asia itd.) nie zachwycały, były muzyczną sztampą. Zespół Davida, Mystery nagrał niedawno płytę, niby to neoprog, ale nie w moich klimatach. Howe poza chałturzeniem w Asii zajmuje ostatnio się jazzem. Nie ma co się łudzić. To będzie się nazywało Yes, a równie dobrze mogłoby Pici Polo. Zresztą połowa nowej płyty „Fly From Here”, to przerobiony utwór sprzed 30 lat, niepublikowany oficjalnie, ale znany z różnych bootlegów i wydań. Wzięli prostą piosenkę na 3 minuty i wydłużyli do minut dwudziestu pięciu. Czy łatwiej może być o dowód muzycznego wypalenia i braku pomysłów?

Tak to sobie powtarzałem.

Aż wreszcie przyszedł 13 czerwca, dzień premiery singla „We Can Fly”. MP3 od razu kupiłem na emusic.com, niepotrzebnie bo za darmo posłuchamy go na fanpage Yes i na stronach Rolling Stone. I od razu puściłem go 6 razy pod rząd. Wszystko tego wieczora robiłem już mechanicznie, z głupim uśmiechem na ustach i powrotami do foobara co jakiś czas, żeby włączyć piosenkę ponownie. To jest klasyczny stan zakochania. A jednak wrócili. A jednak to Yes. Bas, gitara, perkusja, klawisze i śpiew. A jednak wciąż to TAK na mnie działa. Niesamowite.

Kategorie: Muzyka
5 komentarzy

Płyty z Amazon.co.uk tańsze niż w Polsce. O wiele tańsze.

poniedziałek, 18 października 2010 21:08

Stosik płyt z Amazon.co.uk

Sklep Amazon.co.uk wprowadził darmową przesyłkę do Polski. I rzadko już będę zaglądał do polskich sklepów.

To co widzicie wyżej, to zawartość pierwszego zamówienia, które złożyłem z dzikim entuzjazmem, dowiadując się, że przesyłka jest za darmo. Ściślej – darmowa jest dla zamówień powyżej 25 funtów (ok. 115 zł), przy wybraniu opcji „FREE Super Saver Delivery”.

A dlaczego się rzuciłem?

Bo ceny wielu płyt są tam znacznie niższe niż w polskich sklepach.

Zacznijmy od klasyki. Płyt, które są już od dawna w sprzedaży. Lata 80. Zremasterowana dyskografia Dire Straits, każda płyta po £3,73 – co daje po obecnym kursie… 17 złotych. A polskie sklepy? Merlin: 34 zł, Empik 35 zł. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że płyty Dire Straits były parę miesięcy temu w promocji po około 20 złotych. Wszystkie, z wyjątkiem… najpopularniejszej „Brothers In Arms”, ale ta w Amazonie też kosztowała 17 złotych.

Trzy płyty Jona & Vangelisa, no to nie są remastery, oryginalne wydania mające reprodukcje okładek z lat 80 (na jednej nawet jest „made in west germany”!). W Amazonie zapłaciłem odpowiednio: 14 (!), 16 i 25 złotych. Merlin i Allegro stoją powyżej 30 złotych. Jedyna tańsza oferta z Allegro dotyczy… płyt wysyłanych z Wielkiej Brytanii!

Dyskografia Rush – większość płyt (remastery) po 17-23 złote, kupiłem moją  ulubioną „Moving Pictures”. Ta sama Moving Pictures w Merlinie kosztuje dwa razy więcej. Coś nowszego? Trzypłytowe „Rush in Rio” w digipacku – w Amazonie kosztowało mnie dokładnie 23,40… Wśród polskich sklepów Merlin i Empik nie miały, znalazłem w specjalistycznym Rock Serwisie za jedyne 61 zł…

Nie dotyczy to tylko klasyki. Dwupłytowy „The Incident”, czyli ostatnia płyta Porcupine Tree:

  • Amazon.co.uk: 33 zł
  • Merlin: 65 zł, Rockserwis: 54,90, na Allegro od 56.

Ale już starsza o parę lat „Deadwing”: niecałe 25 zł w Amazonie; Merlin 60zł, Allegro 48 zł.

Czasami za cenę zwykłego wydania w Polsce można dostać poszerzone. I tak np. „Fish Out Of Water”, jedyna solowa płyta Chrisa Squire z Yes, kosztuje w Rock Serwisie 28 złotych. Tanio? W Amazonie za 21,30 dostałem wersję zremasterowaną z bonusami i dodatkowym DVD…

Podobnie przy Mike’u Oldfieldzie. Zremasterowaną w 2009 wersję „Tubular Bells” w zestawie z drugą płytą z singlami dostałem … również za 21,30 – to samo wydanie w polskich sklepach kosztuje 58 zł (Merlin), 55 zł (Rock Serwis), co ciekawe, tyle samo kosztuje wersja pojedyncza.

A więc pędzimy do Amazona? Oczywiście powyższe przykłady są trochę wybiórcze i dotyczą przede wszystkim płyt z dużych wytwórni. Przy wydawcach niezależnych ceny nie są już tak atrakcyjne. Np. szwedzki zespół progresywny Beardfish w Rock Serwisie i Merlinie kosztuje po ok. 40 zł, w Amazonie 40-55zł.

Tak czy inaczej dla wielu popularnych płyt różnica jest ogromna i pokazuje, jak wielką marżę mają dystrybutorzy „majorsów” w Polsce.

Parę wskazówek praktycznych:

  • W Amazon.co.uk możemy płacić nie tylko kartą kredytową, ale też większością debetowych VISA Electron, np. z mBanku i Inteligo. Czasami trzeba sobie uaktywnić w systemie transakcyjnym limit do transakcji internetowych.
  • Pamiętajmy o wybraniu opcji „FREE Super Saver Delivery” przy wyborze sposobu przesyłki.
  • Moje pierwsze zamówienie zostało dostarczone kurierem DHL. Płyty zamówiłem w poniedziałek, płyty przyszły w dwóch przesyłkach – w piątek i dziś, w poniedziałek. Tutaj z niektórymi polskimi sklepami też wygrywają.
  • Ceny jakie zobaczymy w podsumowaniu i zapłacimy są trochę wyższe niż te, które widzimy na stronie. Wszystko przez to, że uwzględniany jest VAT w polskiej wysokości (22%), zaś brytyjski wynosi obecnie 17,5% (ale i tak mają go podnieść od nowego roku). W praktyce jest to różnica rzędu £3.59 –> £3.73, w tym przypadku 60 groszy.
  • Poza muzyką warto zainteresować się też filmami – płyty DVD z Wielkiej Brytanii mają ten sam kod regionalny co sprzedawane  w Polsce, gorzej może być z napisami, choć na wideo Mike’a Oldfielda z Berlina takie znalazłem, w sumie nie wiem po co. Na obrazku widać też dwa pierwsze sezony IT Crowd (30 zł), ale jakby ktoś chciał kupić wszystkie 4, też dostanie, choć już drożej.

Polecam więc Amazon UK. :-)

Kategorie: Muzyka
5 komentarzy

Upał w literaturze ;)

czwartek, 22 lipca 2010 17:53

Myślę, że w taki dzień trzeba sięgnąć do klasyki – czyli „Dobrego” Łysiaka:

To był letni dzień, koło południa, zajebisty gorąc. Bazar niby tramwaj, ścisk, że „gdyby nie panna Jola, nie byłoby gdzie palca wetknąć”. Baby w budkach wachlowały się, tym na ręczniaku pot kapał z cycków w gacie i dalej w pepeg, aż zaczęły zdejmować bluzki i prężyły się w halkach świeżych jak dworcowy ręcznik. Sery puchły, mięcho zarzucone workami gniło, flaczarki i „pyzy! gorące pyzy!” przekrzykiwały się bez sensu, czekając na kogoś z głodnym sma­kiem, ale komu chciałoby się wtranżalać pod taki upał? Interesy, owszem, tam farci się na okrągło. Dobrze chodziły podkoszulki z amerykańską kminą na plecach i piersiach, kanty z rozszerzaną nogawką, skoki w kolorze wiśniowym i chusteczki na włosy obszyte po grecku blaszkami robiącymi za moniaki. W taką gorącość na Różyckim nie pije się monopolu, królowała herbatka w ćwierćflakonach z korkiem. Ludzie czekali na deszcz, ale krótki, taki, co odświeża powietrze i daje nogę, dłuższy przegania klientów. Jak idzie na deszcz, to interes kwitnie, bo każdy się spieszy i ten, co ma płacić, targuje krótko. Kto mógł przewidzieć, że idzie tajfun?

No a piosenką, która doskonale pokazuje to co człowiek myśli w taki dzień jest „Upał” Kazika. Powstał nawet do tego teledysk, ale na YT nie ma:

Płyty CD – idzie ku lepszemu?

niedziela, 7 marca 2010 11:00

Parokrotnie narzekałem na tym blogu na ceny płyt: Ludzka cena = 45 złotych oraz Czy wy nas macie za idiotów? Na koncerny drenujące portfele tych, którzy jeszcze kupują oryginały.

Ale coś jakby powoli się zaczęło zmieniać. Przeglądałem niedawno „Tylko Rocki” z lat 1999-2000. Była tam rubryka „Nalot”, w której sprawdzano ceny płyt w warszawskich sklepach muzycznych. Reguła dla zagranicznego rocka była taka: 50-60 zł, czasami tylko 45. I to nieważne czy nowość, czy klasyka. Te ceny w sklepach są nadal. Wiele nowości (czy też nowo wydawanych nowości) tyle kosztuje. Przegięciem są np. dla mnie ceny remasterowanych Beatlesów – po 56zł za sztukę. Fakt, że dzisiejsze 56 złotych to znacznie mniej niż dziesięć lat temu – zarówno ze względu na inflację, jak i moje własne możliwości zakupowe.

Ale coraz więcej jest okazji. W Empikach i gdzie indziej można np. znaleźć ładnie wydane remastery Dire Straits po 20 zł za krążek. Sklepy internetowe walczą o klienta. Rozmaite wytwórnie robią wyprzedaże swoich całkiem nowych pozycji.

I niespodziewanie dla samego siebie zacząłem kupować. Oto ostatni stosik, płyty z 4 źródeł które poczta mi przyniosła jednego dnia.

Stosik płyt

Skąd te płyty? Na przykład  w promocji Mystic Production na Allegro kupiłem:

  • Farben Lehre – Snukraina (14zł) – Farbeni ze swoimi pozytywnymi piosenkami wywodzącymi się z punka i reggae powoli trafiają do moich ulubionych zespołów. Zespół niesamowicie dojrzał muzycznie przez te 20 lat, choć to niby wciąż „tylko punk”. W osłupienie wprawiła mnie jakość wydania – takiego „wypasionego” digipacku w polskich wydawnictwach nie widziałem.
  • Farben Lehre – Punky Reggae Live (14zł) – DVD powyższego zespołu, świetnie zrealizowane, z teledyskami itd.
  • Stan miłości i zaufania – płyta o tym samym tytule (7zł!!!) – zespół, który przekornie nawiązuje nazwą do jednego z kawałków Pearl Jam. Muzyka to raczej przeniesiony na polskie realia britrock, temat wyeksploatowany, ale brzmiący bardzo świeżo i ciekawie, w połączeniu z polskimi tekstami. Takich polskich zespołów szukam. Choć nie mam złudzeń, że płyta przeceniona jest dlatego, bo nikt jej nie kupował…
  • Asia – Phoenix (26zł) – ostatnia, niezła płyta Asii, może nie najtaniej, ale to nie jest już 60PLN!

Z kolei Rock Serwis wypuścił trochę starszych płyt Porcupine Tree i No-man, już nie po 50-60zł, ale 30-40.

Jeśli chodzi o nowości – pozytywnie widzę zmianę wśród polskich płyt – coraz więcej nie przekracza 30zł. Poniżej tej kwoty np. kupiłem ostatni Kult (od dystrybutora zresztą, który ma konto na allegro…), teraz widzę że nowe Lao Che i Strachy Na Lachy koło 30zł da się kupić. I są to krążki, które momentalnie zdobędą popularność, status złotej płyty i tak dalej. Zaczęło się opłacać?

Ofertę uzupełniają Allegro i Ebay, gdzie czasami można znaleźć różne okazje. Ebay ma o tyle fajnie, że mogę sobie posortować płyty według łącznych kosztów (z wysyłką) – i już wiem, co bardziej opłaca się kupić np. w Wielkiej Brytanii. Na obrazku powyżej pięciopłytowy box Sufjana Stevensa „Songs for Christmas”, który w Polsce jest praktycznie niedostępny, a i w Berlinie kosztował koło 90 zł. Ja dorwałem go na Ebayu za połowę tej kwoty – gdyż sprzedawca dostał taki … pod choinkę, a miał już jeden. :-) I tak w Wielkim Poście mogę sobie posłuchać kolęd Sufjana.

Kategorie: Muzyka
2 komentarze

Najważniejsze dla mnie audycje muzyczne

piątek, 29 stycznia 2010 18:16

Nie słucham teraz wcale radia. Ale kiedyś radio odpowiadało za większość poznawanej przeze mnie muzyki. Należę chyba do ostatniego pokolenia, które nagrywało piosenki na kasety. Nagrywałem, robiłem z tego składanki, których wystarczyło na … 65 kaset, powstałych od 1993 do 2000 roku. Bo była to muzyka niedostępna w inny sposób – na oryginalne płyty i kasety nie było mnie stać, wielu w ogóle w Polsce nie było, legalne piractwo skończyło się bodaj w 1994, a znajomych do przegrywania nie było.

Po 1998 było już coraz więcej znajomych, większe zasoby do kupowania płyt, no i Internet. A przede wszystkim popsuło się radio. Mniej audycji autorskich, muzyka z komputera, wiadomo.

Więc – aby „ocalić od zapomnienia” – oto audycje radiowe, które ukształtowały mój gust muzyczny:

1. Lista Przebojów Trójki – Program III PR.

Oczywiście. Ileż osób zaczynało od Listy? Słuchałem, spisywałem notowania, robiłem roczne podsumowania. To był okres, gdy chłonąłem wszystko, czego posłuchałem. Do tej pory gdy popatrzę na zestawienie z 1993 czy 1994, to pamiętam chyba 80% utworów. Po paru latach zrezygnowałem – gdy wszedłem bardziej w progrock, a lista wydawała mi się zbyt popowa. Ciekawe, że ostatnio posłuchałem paru edycji prowadzonych przez Piotra Barona i już takiego wrażenia nie mam.

2. Camel Rhythm – Radio Wawa

Nie mógłbym pominąć audycji, w której po raz pierwszy usłyszałem Yes. A usłyszałem przez pomyłkę, bo puszczono kasetę z zaległym programem zamiast nowego. Camel Rhythm to była audycja „zintegrowana” z comiesięcznymi wkładkami w Tylko Rocku. Takie „the best of” w ciągu jednej godziny. O czym przeczytałem w gazecie, mogłem posłuchać w radiu Wawa. W ten sposób poznałem nie tylko Yes, ale także Rush, Megadeth, Emerson Lake & Palmer, Talking Heads, The Police…

3. Rockowa Trzynastka – Radio Wawa

To był konkurs muzyczny. Leci fragment, słuchacze dzwonią i zgadują co to może być za utwór, gdy zgadną, leci całość. I tak 13 razy. Na końcu okazuje się że jeden z utworów nagradzany jest płytą. Były trzynastki polskie i zagraniczne, były też tematyczne. Panowie Grzegorz Benda i Andrzej Śródka stworzyli niepowtarzalny duet prowadzących. Ponieważ hołdowali klasycznemu rockowi, poznałem dzięki nim setki świetnych utworów i zespołów. Do rockowej 13 dzwoniłem wielokrotnie, udało mi się nawet wygrać parę płyt.

4. Prog-Gram – Rozgłośnia Harcerska

Zanim jeszcze RH zaczęła się komercjalizować, można było wieczorami znaleźć mnóstwo ciekawej muzyki. Ja zapamiętałem głównie audycję z rockiem progresywnym prowadzoną przez Bartka Chacińskiego. Załapałem się chyba na kilka z nich, ale większość nagrywałem i stąd m.in. polubiłem Hawkwind czy Gong. :-) Co ciekawe, Chaciński się od progrocka później całkowicie odciął, jak pisał mi około 1999, miał już dość tych samych, kopiujących się zespołów. Teraz jest czołowym propagatorem nowej muzyki, mało znanej w Polsce, ale obecnej głównie w portalach typu Pitchfork albo anglosaskich magazynach.

5. Rock Malowany Fantazją

Poza LP3, jedyny z tych programów, który przetrwał do dziś. I dziś właśnie w nocy będzie 500 jego wydanie. Wcześniej jako „Rock malowany fantazją” w RMF, teraz „Noc muzycznych pejzaży” w Trójce. Zmieniała się tylko godzina – audycja z ambitną muzyką była na początku o godzinie 20, a potem spychano ją coraz później i później. Teraz jest w sobotę nad ranem: między 2 i 6.

Czterogodzinna audycja Piotra Kosińskiego była miejscem, w którym poznawałem dużo polskiego współczesnego progrocka, ale także i staroci – na przykład w godzinie pt. „Ocalić od zapomnienia” leciała (i leci!) prawie cała stara płyta.

Tak myślę teraz, czy to tylko radio się zmieniło? Oczywiście nie, bo i ja się zmieniłem. :-) Nie marzę już o nowej muzyce, bo mam jej dużo z różnych źródeł. Trudno też o coś całkowicie „nowego”, bo rejony już różne eksplorowałem i mało co jest mnie w stanie zaskoczyć. :-)

Kategorie: Muzyka
2 komentarze

Kult – Biała Księga

wtorek, 12 stycznia 2010 22:58

Prawdopodobnie największe dzieło na temat jakiegokolwiek polskiego zespołu rockowego.

Największe dosłownie.

Kult - ogromna Biała Księga

Gdy otworzyłem paczkę, oniemiałem. Książka waży ze 4 kg i zajmuje pół biurka. 600 stron całkowicie kolorowych – to niestety musi kosztować – na okładce 160zł, na allegro 120zł. Jednak dla kogoś, kto Kultu i Kazika słucha od prawie 20 lat jest to pozycja obowiązkowa. Już na początku sprawdziłem że inspiracją dla mojego ulubionego tekstu Kultu, czyli piosenki … „Kult” z drugiej płyty są obrazy Hieronima Boscha. To mi strasznie dużo wyjaśniło.

Albo na czym polegały religijne fascynacje grupy. Ucztą dla oka jest oglądanie robionych ręcznie okładek pierwszych kaset Kultu, poklejonych obrazkami z publikacji Świadków Jehowy i z komentarzami na temat składu. :-) Zresztą każdy, komu muzyka Kultu jest bliska znajdzie tu mnóstwo dla siebie, nawet jeśli część pominie.

Oczywiście narzuca się porównanie z książką Leszka Gnoińskiego „Kult Kazika” sprzed paru lat (którą zresztą kupiłem dopiero teraz i czytam jednocześnie). „Kult Kazika” skupiał się bardziej na historii zespołu, tu mamy więcej o muzyce. Podobnie jak u Gnoińskiego mamy sporo świetnych anegdot, na przykład o tym w jaki sposób poznali się Kazik i jego żona. Kto wiedział, że Kazik jest nieśmiały i to ona musiała przejąć inicjatywę?

Dałem książce na Merlinie pięć gwiazdek, bo na początku grudnia spędzałem przy niej każdą wolną chwilę. Inna sprawa, że jeszcze jej nie skończyłem – jestem dopiero w połowie lat 90.

Książka ma jednak dwa mankamenty.

Po pierwsze: szkoda że tylko Kult i Wiesław Weiss nie opisał też solowych produkcji Kazika. Chyba, że to zamierzone i czeka nas drugi (równie potężny?) tom.

Po drugie: widać troszkę – szczególnie w drugiej części – niedopracowania stylistycznego. Przy prawie każdej piosence z płyty „Hurra!” dowiadujemy się na początku, że to „kolejny fajny utwór”, a dobór cytatów z muzyków zaczyna nudzić, gdy do powiedzenia mają tyle, że fajne i się podoba. Można to jednak zrozumieć, bo terminy goniły (tak świetnie wydana książka z listopada zawiera treści pochodzące z października!), a tekstu było sporo.

Tak czy inaczej coś niesamowitego. Podczas lektury można ponownie zakochać się w Kulcie i jego muzyce, nawet jeśli ta miłość przez parę lat (i ostatnie dwie słabsze płyty przed „Hurra!”) trochę wyblakła. Kult zasługiwał na pomnik i taki w postaci książki Weissa dostał. Polecam. :-)

O zbiegach okoliczności i kasecie zespołu Kontrast

sobota, 26 grudnia 2009 11:27

Rzecz zaczęła się gdzieś w czasach podstawówki. Moja mama przyniosła z pracy kasetę, bo jej koleżanka dostała dwie i jedna była jej zbędna. Kaseta nosiła tytuł „Kontrast – Obecność 2” i zawierała muzykę religijną.

I wyglądała tak:

Okładka kasety Obecność

Muszę w tym momencie zaznaczyć, że mój stosunek do muzyki tzw. „religijnej” był i pozostał dość nieufny. Albo jest to takie ogniskowe brzdąkanie przy gitarze, albo poziom kiczu zbliżający się do klasyków muzyki disco-polo.

W przypadku zespołu Kontrast było trochę inaczej. Nie znaczy, że o wiele lepiej. Amatorskie nagranie, amatorski wokalista, naiwne czasami teksty. Ale w paru piosenkach było coś takiego, że wracałem do nich, przewijając inne.

W pierwszej klasie liceum, gdy jeszcze chodziłem na religię, mieliśmy przygotować – każdy innego tygodnia – modlitwę wprowadzającą do zajęć. Można było korzystać z nagrań. Przyniosłem kasetę i puściłem „Wdowi grosz”. Pamiętam, że kolegę zaintrygowała wściekła, trochę nie pasująca do muzyki religijnej solówka klawiszowa, no i podkład, raczej z muzyki alternatywnej lat 80.

Przez parę lat chciałem się dowiedzieć czegoś o tym zespole. Niestety, na okładce nie było żadnych nazwisk muzyków, zaś zgodnie z dopiskiem kaseta była „przeznaczona do użytku wewnętrznego Kościoła”. Co to, jakaś konspiracja?

Parę lat później

Dzięki znajomym z portalu przeznaczeni.pl zacząłem słuchać kazań Piotra Pawlukiewicza. Uważam go za jednego z ciekawszych kaznodziejów w Polsce, choć raczej tak na jeden-dwa sezony – bo w zasadzie się powtarza i mówi o tym samym. Co nie przeszkadza kolejnym pokoleniom studentów go słuchać, zaś msze akademickie o 15 u św. Anny są niezmiernie tak zatłoczone, że trzeba czasami stać przed kościołem.

Pawlukiewicz ma swoją stronę internetową. Są tam fragmenty jego różnych rekolekcji czy konferencji. Ale jest też dział „Ciekawostka”. I tam przeczytałem o … zespole Kontrast. Okazuje się, że zespół założył sam Pawlukiewicz z paroma kolegami, w latach 1990-1994 nagrali 4 kasety, następnie dali sobie spokój:

Ktoś zapyta: po co to wszystko było? Co tu dużo gadać, największy pożytek z tego muzykowania dla mnie, to ostateczne przekonanie się, że z tymi marzeniami o karierze muzyka to była młodzieńcza pomyłka. Chyba jednak Pan Bóg chce we mnie mieć zwykłego księdza, który mówi kazania, a nie wypracowywuje nowe jakości artystyczne…

Ale nagrania są. I cieszyłem się, że to, co kiedyś słuchałem na kasecie, mogę teraz sobie posłuchać w mp3.

Świątecznie polecić mogę na przykład „Wieczór wigilijny”, albo ów „Wdowi grosz”, który tak kiedyś zadziwił mojego kolegę.

I jeszcze rok później: Yes, Youtube i Puls Biznesu

Ale na tym nie koniec. Jakiś czas później wszedłem jeszcze na tę stronę, czytam, patrzę na zdjęcia. I nagle olśnienie. Ale ja stamtąd znam nie tylko Pawlukiewicza! Człowiek, który odpowiadał w tym zespole za kompozycje i klawisze – to ten sam, który nagrał kiedyś koncert Yes z roku 2004 i w sposób fenomenalny zmontował do niego czołówkę. Kontakt utrzymujemy sporadycznie, ale … znamy się.

Świat jest mały, można powiedzieć.

Na tym nie koniec. Kolega ów reaktywował niedawno zespół Sos Fosgen, w którym ze znajomymi grywał sobie 20 lat wcześniej. Muzyka w stylu lat 80., nowa fala, jakieś echa tego, co robiły zespoły z tych lat: Madame, Made in Poland, Kult, Aya RL. Napisał o nich nawet Puls Biznesu, bo na saksofonie gra tam prezes Eureko. Nie jest to może pierwsza liga, ale słucha się przyjemnie jeśli ktoś lubi ten styl.

Czasami dają koncerty, na żaden się nie załapałem. Ale od czego Youtube? Mają tam kilkanaście utworów.

Oto jeden z nich. Warto zwrócić okazję na perfekcyjną realizację jak na produkcję, którą paru panów robi sobie po godzinach.

A korzystając z okazji – wszystkim czytelnikom bloga dalszego miłego przebiegu świąt Bożego Narodzenia. Niech ta pewność i pokój, jakie wnosi Jezus na świat będzie z wami przez cały następny rok. :-)

Nowy Kult i Kazikowy krzyk o wiarę

środa, 2 grudnia 2009 00:29

Kult i sam Kazik staczał się od dłuższego czasu po równi pochyłej. Ostatnimi płytami, które się broniły w całości, były … „Ostateczny Krach systemu korporacji” (1998) i „Las Maquinas de la Muerte” (1999). Potem bywało już gorzej. Na płytach „Melassa” (2000) i „Salon Recreativo” (2001) były utwory genialne – np. Forum internetowe i Wiek XX, ale i zupełne niewypały. Wreszcie przyszła płyta Kultu „Poligono Industrial”, na której było już tylko przeblaski dawnego geniuszu i tylko parę przeciętnych kawałków. Jak to jest, że płyta „Kult” z 1986 nagrywana w 10 dni w słabym studio wciąż porusza, a takie „Poligono” dopieszczane przez pół roku nudzi? W tym samym czasie wyszedł solowy „Los się musi odmienić” – i  ten był już pukaniem od spodu. Gorszej płyty nie można nagrać.

I dobrze, że nie można. Sam zespół nie był zadowolony z dwóch poprzednich płyt. Było blisko do rozpadu, nastąpiły przetasowania personalne. I oto po wielu zapowiedziach wychodzi „Hurra”. I nie jest źle. Mamy najlepszą płytę Kultu od jedenastu lat, co nie oznacza że idealną. Taka na trzy i pół gwiazdki, w porównaniu z dwiema to postęp.

Płyta jest jednak muzycznie spójna, jako całości słucha się przyjemnie. To dość nowe uczucie jeśli chodzi o twórczość Kazika, bo od czasów „Melassy” musiałem zawsze jakiś utwór przerzucać, tak mnie wkurzał. Słychać radość grania, przebojowość i mniej tego żenującego braku pomysłów, który wyzierał z poprzednich płyt.

Teksty Kazika też są lepsze niż poprzednio, choć zdarzają się wpadki. Ciekawostką jest powrót tematyki religijnej, postrzeganej już nie tylko jako jechanie na Kościół. Taka piosenka jak „Maria ma syna” mogłaby spokojnie być przebojem świątecznych rozgłośni. :-)

Kazik, kiedyś bardzo wierzący, został jakiś czas temu ateistą. Proces ten triumfalistycznie przeanalizował kiedyś portal Racjonalista.pl. Nie dało się jednak nie zauważyć, że im bardziej się „racjonalizował”, tym głupsze teksty pisał.

Teraz nastąpiło odbicie od dna, także w sferze religijnej. Kazik w wywiadach mówi, że się waha:

W paru piosenkach płyta „Hurra!” jest wołaniem o nowy porządek, wręcz krzykiem o wiarę. Bo – zupełnie odwrotnie niż śpiewała grupa Raz Dwa Trzy – z wiarą jest jednak dużo łatwiej, lepiej i wygodniej: ma się wtedy konkretne oparcie w trudnych chwilach. Człowiek niewierzący tego oparcia nie ma, zostaje ze swoimi problemami sam na sam. Jestem teraz w sytuacji trochę agnostycznej – sercowo i emocjonalnie bardzo chciałbym uwierzyć na nowo, ale rozum mi na to nadal nie pozwala.

Może trzeba się pomodlić za pana Staszewskiego, żeby znowu uwierzył? Albo żeby spotkał na swojej drodze ludzi, którzy mu w tym – rozumem i przykładem pomogą?

Kryzysy

czwartek, 9 lipca 2009 00:25

kryzysy mają jeden cel,
pokazać że może lepiej być
kryzysom nie patrz w oczy, a
lustro wyraźne sobie kup

kryzysy gnębią nas, psują sny
kryzysy robią z nas ponurych, złych
kryzysy krzyczą, nie śpij już
kryzysy w oczy sypią kurz

mamy dość, mamy dość, mamy dość
mamy dość, już mamy dość,
tylko dość, nie więcej dość
kryzysom trzeba mówić dość

lewa
prawa
trauma krwawa
stara nieskończona sprawa

i kryzysom trzeba mówić dość

(z lekkimi zapożyczeniami z Lecha Janerki)


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: