VrooBlog

VrooBlog

Vroo biega – część VII: wspominki po 2012 i Bieg Orlenu

niedziela, 21 kwietnia 2013 22:27

IMAG0264

Od poprzednej notki o moim bieganiu minął ponad rok. Co działo się przez ten czas?

Excel mówi: 1850 kilometrów. Najwięcej za jednym razem – 17 (z przerwami) i 16 (ciągle).

Zacznijmy od tego, że odkryłem radość słuchania audiobooków. Przez parę miesięcy słuchałem kolejnych odcinków Gry o Tron. Śledziłem losy Eddarda, Brana, Jona czy Daenerys, a jednocześnie kolejne kilometry mijały. Nie dało się tylko słuchać przy szybszym biegu, bo wtedy musiałem się skupić albo na biegu (i traciłem wątek), albo na treści (i nie byłem w stanie utrzymać tempa). Potem Steve Jobs, którego jeszcze nie ukończyłem. Do tego słucham konferencji, podcastów, kazań Pawlukiewicza – tych wszystkich rzeczy, których słuchanie by mnie nudziło w innej sytuacji.

Mniej więcej koło czerwca postanowiłem też zacząć porządny plan treningowy, wyciągnięty z książki „Run Less, Run Faster”. Interwały, bieg tempowy i bieg długi, same programy da się też znaleźć online. Trening dał mi w kość, ale czułem że się poprawiam. Potrafiłem sobie na treningu pobiec 10km w tempie zbliżonym do rekordowego wcześniej.

W lipcu Bieg Powstania Warszawskiego – mój drugi już – i wynik z poprzedniego roku poprawiłem, choć biegło się straszliwie ciężko ze względu na upał. Kto by pomyślał że o 21 będzie tak gorąco.

Niestety potem przyszły wakacje, wyjazdy i okresy bez biegania. We wrześniu miałem chyba największy kryzys w moim bieganiu. Wszystko bolało tak jakbym dopiero zaczął biegać, nie potrafiłem utrzymać tempa, męczyłem się przy krótkich dystansach. Pomogła zmiana butów i… ponowny start w Biegnij Warszawo (październik), gdzie zaczynając powoli uzyskałem swój drugi wynik. Wtedy już byłem optymistą i liczyłem na rekordy w Biegu Niepodległości. A figę. Ubrałem się za ciepło, w efekcie przegrzany musiałem najpierw zwolnić, potem minutę straciłem na zdejmowanie koszulki spod spodu i do mety jakoś doczłapałem. Jak na złość, najlepszą formę zacząłem mieć pod koniec listopada i w grudniu gdy… spadł śnieg.

A ja po śniegu nie biegam…. przynajmniej tak myślałem że nie biegam – bo przemogłem się i parę razy się udało. Bieganie po miękkim śniegu przypomina plażę i wcale nie jest jakieś niebezpieczne, choć oczywiście męczy bardziej i zmusza do uważności. Brakowało mi tylko zimowych butów, bo te co mam szybko przemiękają.

Gorzej było jednak gdy przyszły poważne mrozy, a śnieg zmienił się w lód – no, po lodzie to jednak nie biegam. Na dobre wróciłem do biegania w marcu (znowu z przerwami gdy ten śnieg padał) i mogłem tylko walić głową w ścianę, widząc jak bardzo spadła mi forma. Biegnę ten sam dystans, w podobnym tempie, a puls średnio o 10-20 wyższy… Aha, mówiłem że od stycznia przytyłem znów o 4 kilogramy?

Dlatego wahałem się bardzo przed zapisaniem na dzisiejszy bieg Orlenu. Ale w końcu powiedziałem, co tam, wpisowe 39 złotych, dostanę koszulkę, a przetruchtać jakoś się da, na zmianę z podchodzeniem. Rzecz jasna – na 10 kilometrów, bo w poważniejsze dystanse nie uderzam. I wielkie zaskoczenie, bo zaledwie 9 sekund zabrakło do rekordu. To był pierwszy tak długi bieg od 5 miesięcy, więc bałem się przycisnąć, a dałoby radę, bo z tętnem 180 tylko ostatni kilometr. Start powoli, a potem już tylko przyspieszałem i uśmiechałem się do rytmu muzyki i dopingujących warszawiaków. Jak widać na zdjęciu wyglądam na całkiem zadowolonego. :-)

Słowo o samej imprezie – dzięki kasie od sponsora bieg zorganizowano z niesamowitym rozmachem. Dość powiedzieć, że kontenerów do przebierania dla mężczyzn było kilkanaście, każdy na min. 20 osób – tak więc pustki i komfort. Od innego sponsora (lidla), izotoniki, woda, banany i sałatki (ale jedzenie się skończyło jak tylko dobiegłem do mety i zabrakło go dla maratończyków).

Były wpadki – zabrakło wody na trasie – ja akurat wziąłem ze sobą butelkę. Beznadziejna strona z wynikami, która nie wytrzymała naporu. Jakiś pseudo-folkowy łomot, który zagłuszał konferansjera. Sam konferansjer który zamilkł w momencie gdy wbiegali pierwsi zawodnicy z maratonu (bo telewizja ważniejsza…).

Te niedociągnięcia nie zmieniają faktu, że tak spektakularnej imprezy biegowej w Polsce jak dotąd nie było. Aż żal mi organizatorów innych biegów, bo będą teraz porównywane właśnie do Orlenu. Kilkanaście tysięcy osób w jednym miejscu to faktycznie wielkie święto i świadectwo popularności biegania.

A i trasa była chyba najpiękniejsza z tych, którymi biegałem po Warszawie. Dwukrotne przebiegnięcie Mostem Świętokrzyskiem – po prostu bajka. Aż chce się zatrzymać i napawać widokami.

Parę zdjęć z okolic Stadionu Narodowego, gdzie dzień wcześniej odbierałem pakiet startowy.

IMG_2542

IMG_2550

IMG_2558

IMG_2556

IMG_2555
IMG_2566

Komentarze

Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS

  1. ShySe

    „Jedzenie się skończyło jak tylko dobiegłem do mety i zabrakło go dla maratończyków” — to tak się rzuciłeś na żarcie od razu po ukończeniu biegu?

  2. Vroo

    Prawdę mówiąc, dla mnie też zabrakło. Zjadłem tylko banana, ale to przed startem Pozostali uczestnicy teamu załapali się na sałatki śledziowe, choć już bez widelczyków.

  3. VrooBlog » Vroo biega – część VIII – biegowy rok 2013

    […] Orlenu na 10 km w kwietniu – o tym już pisałem, a na ten rok też się zapisałem, mimo bardzo nieprzyjemnej […]

Zostaw komentarz

W komentarzu można (choć nie trzeba) używać podstawowych znaczników XHTML.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: