VrooBlog
Archiwum bloga na październik 2013.
O szkole zabijającej talenty
Artykuł w Newsweeku sprzed paru tygodni.
Kiedy Wiktor poszedł do szkoły, umiał czytać, pisać, liczyć. Na lekcjach się nudził – opowiada o 9-letnim synu Katarzyna Kijas z Poznania. – Początkowo wyrywał się do mówienia, bo o cokolwiek nauczycielka zapytała, znał odpowiedź. Jednak tym ciągłym zgłaszaniem się bardzo wszystkich irytował, nauczycielka posadziła go więc w ostatniej ławce, żeby nie przeszkadzał.
Takie dzieci jak Wiktor rozwalają lekcje. Stale mają coś do powiedzenia, trzeba je strofować, uciszać. Katarzyna Kijas w końcu poszła z synem do poradni, żeby powiedzieli, co z nim nie tak. Rozpoznanie: zdolny, nawet bardzo. Powinien przeskoczyć od razu dwie klasy albo mieć indywidualny tok nauki. – Poszłam z diagnozą do dyrekcji szkoły, słałam pisma do wydziału oświaty, kuratorium, dopytywałam, co dalej? Kiedy syn zacznie mieć zajęcia na miarę swoich możliwości? Żadnej reakcji – opowiada matka. Wiktor wciąż siedział w ostatniej ławce, umierał z nudów. Wracał do domu sfrustrowany, wręcz agresywny.
Jakbym czytał o sobie. Nauczyłem się czytać mając 5 lat i przez całą zerówkę oraz pierwsze klasy podstawówki momentami bardzo nudziłem, czego efektem były zresztą regularne uwagi w dzienniczku. Też mnie sadzano samego w ostatniej ławce, żebym nie przeszkadzał i nie gadał z innymi. Też pamiętam wkurzonych nauczycieli, gdy znów jako pierwszy odpowiadałem na pytania, albo co gorsza – sam pytania zadawałem.
Szkołę mimo wszystko lubiłem. Zdarzało się, że podręczniki do nowej klasy czytałem już w ostatnich dniach wakacji, szukałem powiązań, ciekawostek, sposobów zastosowania zdobytej wiedzy w życiu. Wyobrażałem sobie na przykład, że jestem rzucony na bezludną wyspę, ot taką z Robinsona Crusoe – i jak ta wiedza z książki na temat biologii, fizyki czy geografii może się przydać.
Nauczyciele jednak skutecznie mnie leczyli ze wszelkich zapałów. W połowie podstawówki np. sporo radości (!) sprawiało mi czytanie podręcznika do chemii nieorganicznej dla liceów i techników. Gdy trafiłem do liceum, wredna baba ucząca tego przedmiotu zniechęciła mnie w 100%. Efekt jest tak, że do dzisiaj mnie coś rzuca, gdy przypomnę sobie cokolwiek z chemią związanego.
Z czasem w podręcznikach pojawiało się też coraz więcej wiedzy niepotrzebnej. W ten sposób znienawidziłem biologię, która do dziś kojarzy mi się z wykuwaniem bezsensownych schematów i procesów. Chyba jedynie historia do końca okazała się być moim ulubionym przedmiotem – może dlatego, że mądrzy nauczyciele nie odpytywali z dat, a z przyczyn i skutków – a to jest znacznie ciekawsze.
Artykuł kilka osób wkleiło na Facebooku i komentarze – że tak, że oni też się czuli, że wystawali ponad szkolną średnią, do której wszyscy starają się wyrównywać.
Zresztą pamiętam ten moment jak trafiłem na studia – i w niektórych grupach było 100% ludzi zdolnych, którzy chodzili do dobrych liceów, a egzamin zdali w pierwszych 10%. Wtedy miałem okazję poczuć, jak to jest być na drugim końcu – kiedy to ja nie nadążam, a inni są geniuszami – nie żartuję. Wcześniej szkoła mnie tego odczucia nie nauczyła – przecież w podstawówce i liceum wszystko było takie łatwe. Zresztą nawet tam gdzie szkoły nienawidziłem, jak na rzeczonej biologii udawało się przejść dalej, choćby przez ściąganie.
I dwa wnioski, żeby ten wpis nie skupiał się na wspominkach:
- Szkoła wciąż będzie wyrównywała do średniej, tak długo jak będzie jednolity program i wymagania. Uczeń zdolny powinien mieć wymagania dostosowane do swoich możliwości, też należy go wyciągać i pokazywać mu dalszą drogę, tak aby wykraczał poza program.
- Z drugiej strony – czy część tych narzekań nie jest aby wpisana w indywidualistyczne przekonanie rodziców że właśnie ich dziecko jest wyjątkowe? Bo może rzekome kłopoty dziecka z przystosowaniem się do rygoru szkolnego nie wynikają z jego zdolności, a po prostu z tego, że nie umie się skoncentrować i oczekuje, że nauczyciel skupi na nim uwagę, tak jak skupiają rodzice? To przecież niemożliwe.
Z trzeciej strony – każde dziecko ma swoje unikalne zdolności i szkoła powinna pomóc je zidentyfikować i wzmocnić. Traktowanie jednego, czy dwóch dzieci w klasie jako super-zdolnych tylko dlatego że np. nauczyli się wcześniej pisać, nie będzie dobre dla całej reszty. Znane w psychologii społecznej jest badanie, w którym nauczyciele dostali klasy dzieci, o których powiedziano, że są geniuszami. Rzeczywiście – z testów pod koniec roku wyszło, że wypadli znacznie lepiej niż sąsiednia klasa. Jaki haczyk? Dzieci nie były żadnymi geniuszami, po prostu nauczyciele zakładali że pracują z dziećmi zdolnymi, więc sami się też bardziej przykładali, jeśli jakieś podejście nie działało, próbowali kolejnego. Co zrobić, żeby przykładali się zawsze?
Siła spokoju i strachu
Zmarł Tadeusz Mazowiecki. Dla jednych – symbol polskich, pokojowych przemian roku 1989. Dla innych – symbol klęski tych przemian.
Gdy czyta się różne notki biograficzne, można znaleźć określenie „katolicki intelektualista”. Redaktor czołowego pisma, działacz Klubu Inteligencji Katolickiej, wreszcie poseł na Sejm PRL, zresztą nie za długo, bo ówcześni władcy tego państwa nie zgodzili się na ponowne kandydowanie.
Człowiek, który całe życie był w opozycji, z nieodłącznym papierosem komentował wydarzenia polityczne, który przez kilkadziesiąt lat nauczył się żyć w państwie, które ogranicza jego możliwości, w którym pewnych rzeczy nie można napisać i powiedzieć.
W wieku 62 lat dostaje misję tworzenia pierwszego wolnego polskiego rządu. I czy można zakładać, że nagle przejdzie przemianę? Nie przeszedł.
Rola premiera zdecydowanie go przerosła, chociaż przed wydawaniem wyroków należy spytać, kogo by wówczas nie przerosła. Kto z ówczesnych działaczy byłby lepszy? Ławka kadrowa była krótka. A jak ktoś jest wciąż w opozycji, to już w niej zostanie, choćby i mentalnie.
Gdy czytam w podręcznikach historii, relacjach i wywiadach o tym okresie – główne określenie, jakie może się kojarzyć z rządem Mazowieckiego to strach. Jak to możliwe, że SB paliło sobie spokojnie swoje akta, które mogły zaszkodzić nowym karierom ich funkcjonariuszy, a powołana przez Sejm komisja Rokity nie miała do nich dostępu? Jak to możliwe, że cenzura działała spokojnie jeszcze przez rok i wycinała wszystko, co miało godzić w międzynarodowe sojusze? (Przykładem może być np. pierwsze polskie wydanie „Dziennika 1954” Tyrmanda, mocno pocięte tam gdzie autor pisał o Związku Radzieckim). Strach premiera był oczywiście pragmatyczny:
„Zepchnięcie PZPR do ścisłej opozycji i do ścisłej negacji byłoby pułapką dla nas i dla kraju – mówił kilka dni wcześniej na posiedzeniu OKP. – Nie ma na świecie opozycji, która dysponuje armią, służbą bezpieczeństwa – i pozostaje opozycją”. W sytuacji, jaka panowała w sierpniu 1989 r., kiedy Polska była otoczona przez kraje realnego socjalizmu, a PZPR – mimo postępującego rozpadu wewnętrznego – w dalszym ciągu pozostawała realną siłą polityczną, ostrożność Mazowieckiego wydawała się uzasadniona. Jednak w miarę upływu czasu oraz zmian, jakie coraz szybciej następowały zarówno w kraju, jak i za granicą, strategia Mazowieckiego stała się przedmiotem coraz silniejszej krytyki oraz jedną z przyczyn rozpadu obozu solidarnościowego.
Niestety, polityk nie potrafił zauważyć radykalnych zmian w otoczeniu Polski, na które trzeba było reagować. Jak relacjonuje Antoni Dudek w „Pierwszych latach III Rzeczpospolitej”:
Mazowiecki wyraźnie obawiał się nie tylko konsekwencji zmian instytucjonalnych, ale nawet indywidualnych posunięć kadrowych, łamiących monopol PZPR w MON i MSW. Tak długo zwlekał z powołaniem nowych podsekretarzy stanu w tych ministerstwach, że gen. Kiszczak ze złośliwą satysfakcją opisywał później we wspomnieniach, jak kilkakrotnie namawiał Mazowieckiego do tego kroku, zaś premier „milczał albo oponował”. Dopiero 7 marca 1990 r. podsekretarzem stanu w MSW został senator Krzysztof Kozłowski, tworząc pierwszy, niewielki wyłom w totalnie zmonopolizowanym dotąd przez jedną orientację resorcie.
Opinia publiczna zapamięta go jako twórcy „grubej kreski”. Niesłusznie – bo gdy mówił:
„Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania”
– chodziło o to, żeby skupić się na tym co wtedy można było zrobić, a nie na szukaniu winnych. Skazanie nawet połowy członków PZPR, pominąwszy fakt, że mało możliwe praktycznie, nie pomogłoby nijak w ówczesnym kryzysie ekonomicznym. Tyle, że jak komentuje Dudek:
Wszelako późniejsza niezdolność jego rządu do radykalnego zerwania z dziedzictwem PRL sprawiła, że przeciwnicy Mazowieckiego przypisali mu sformułowanie zasady tzw. grubej kreski, oznaczającej nadmierną tolerancję dla sił postkomunistycznych. Nie było to zgodne z myślą wyrażoną przez Mazowieckiego w jego w sierpniowym przemówieniu, ale z pewnością miało spore uzasadnienie w odniesieniu do polityki realizowanej przez jego gabinet w 1990 roku.
Oderwanie Mazowieckiego od rzeczywistości było tym większe, gdy wystartował w wyborach prezydenckich z hasłem „Siła spokoju”. W momencie, w którym należało działać zdecydowanie – ten nawoływał do spowolnienia. Wyborcy go za to ukarali, skoro przegrał nawet z anonimowym Tymińskim. Nadal nie potrafił wyciągnąć wniosków – raczej obraził się na swój naród, który nie potrafił go zrozumieć. Poczucie wzajemnego niezrozumienia dominowało w Unii Demokratycznej, potem Unii Wolności i Demokratach – partiach odrzuconych intelektualistów. To jest ta fobia „populistyczna”, którą od 20 lat straszy nas Gazeta Wyborcza.
Przez ostatnie lata, po klęsce Demokratów, którzy skończyli w żenujący sposób jako przystawka dla SLD tułał się Mazowiecki na obrzeżach polityki, czczony jako pomnik, ale nie mający żadnego znaczenia. Ale zachowywał spokój.
Polski dla opornych – 10 codziennych polskich zwrotów
Książka „Polish for Dummies” w Amazonie ma dostępne darmowe fragmenty.
Rozdział 20: „Ten Everyday Polish Expressions”:
- No (No, no does not equal the English word „no” at all)
- Pa pa
- Smacznego!
- Na zdrowie!
- To niemożliwe!
- Chyba
- Naprawdę
- Dokładnie
- Masz rację
- Palce lizać! / Pycha! / Mniam, mniam!
Ile to nasz język mówi o nas jako narodzie… :-)