VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na marzec 2013.

Kliencie kawiarni, jesteś lemingiem i mówimy ci to w twarz

środa, 27 marca 2013 11:58

W dzisiejszej Gazecie Wyborczej artykuł o polskich kawiarniach, w których mają wzrosnąć ceny, bo VAT na kawę z mlekiem rośnie z 5 do 23 procent.

Na początku jednak porównanie cen:

Filiżanka kawy w Polsce faktycznie jest dość droga, przynajmniej w stosunku do naszych zarobków. W amerykańskim Starbucksie duża latte (przypominająca raczej kubeł niż filiżankę kawy) to wydatek ok. 3 dol. W Wielkiej Brytanii kawa z mlekiem będzie nas kosztować 3 funty, a w Niemczech ok. 3 euro. U nas za kubek latte zapłacimy między 10 a 13 zł. Filiżanka espresso w Polsce kosztuje ok. 6 zł, we Włoszech… 1 euro.

I faktycznie, jak patrzę na ceny w takim Coffee Heaven i widzę 15 złotych za kubek, to zastanawiam się, kto tu zwariował. Ceny, jakie widywałem za granicą wcale nie były niższe. Jak to wyjaśniają właściciele kawiarni?

Kawa to produkt lifestyle’owy – powtarzają przedstawiciele sieci kawiarni. Co to oznacza? Po pierwsze, że może być droga, bo kupując kawę w kawiarni, klienci pokazują, że ich stać, są dynamiczni i podążają za tzw. trendami. Po drugie, tak naprawdę kawy w sieciówkach są dość podobne, dla klienta liczy się głównie nadruk na kubku.

A zatem kupując kawę w sieciówce jestem bogatym snobem, który płaci za wątpliwą przyjemność picia w tłoku i cały ten „lajfstail”.

Co ciekawe – kawa w tym momencie będzie tańsza w tradycyjnych cukierniach, a nawet w restauracjach. Nawet w Telimenie przy warszawskim Krakowskim Przedmieściu zapłaci się mniej niż w sieciówce.

Jeśli potrzebuję się napić kawy na mieście – wybieram teraz… McDonalds – mimo różnych opinii, ja rzadko narzekam na tamtejszą kawę z ekspresu. W niektórych lokalach działa też „McCafe” z szerszą ofertą i to też jest taniej niż w takim CH. A przecież kawy w sieciówkach są podobne.

Jeszcze na końcu cytat z bloga Beaty Bublewicz, wynaleziony na Google+ przez Wojtka Tylusia:

Etiopski rolnik dostaje 23 centy za kilogram kawy, którą zebrał na swoim polu. Potem ta kawa w czarodziejski sposób zyskuje na wartości. W kawiarniach na zachodzie Europy (tak jak i w wielu dużych miastach krajów nowej Unii) z tego kilograma ziaren świetnej etiopskiej kawy zaparza się 80 filiżanek aromatycznego napoju, wartych 230 dolarów. Czy ktoś widział lepsze przebicie – i to na towarze od dawna nieuchodzącym przecież za luksus? To jest przebicie dokładnie tysiąckrotne!

Rozczarowanie ekonomią

sobota, 16 marca 2013 21:08

Trafiłem niedawno w Wyborczej na fragment wywiadu z prezesem spółki Maspex Wadowice, Krzysztofem Pawińskim.

Padają w nim takie słowa:

Jestem rozczarowany dzisiejszą ekonomią, która w sensie popperowskim według mnie nie jest nauką. Kryterium naukowości jest to, że teoria jest tak długo prawdziwa, dopóki jeden fakt jej nie przeczy. W ekonomii wszystkiemu, co powiedziano, zaprzecza nie jeden, ale dziesiątki faktów.

Dzisiejsza ekonomia nie tłumaczy nam żadnych istotnych związków przyczynowo-skutkowych. Nie wiemy dotąd, jaka jest rola ilości pieniądza w gospodarce? Nie potrafimy zdefiniować kredytu w taki sposób, aby go wprowadzić jako pojęcie ścisłe. Ekonomia jest teraz na tym etapie, na jakim fizyka była przed Galileuszem, a już na pewno przed Newtonem.

Jest to bardzo zbliżone do tego, co sam na temat ekonomii uważam.

Ukończyłem SGH, uczelnię ekonomiczną, podobno najlepszą w kraju. Przez pierwsze dwa lata mieliśmy całą masę przedmiotów ogólnych. Na pierwszym roku ekonomia, gdzie dr Bogusław Czarny próbował nas – skutecznie! – zafascynować tym, jak język ekonomii może opisać różne zjawiska z życia gospodarki. Jednak już początków drugiego semestru, coraz mniej było praktyki, coraz więcej wykresów i matematyki. Na drugim roku wykłady z makro- oraz mikroekonomii. Tu już kompletne oderwanie od życia. Bezrobocie, inflacja, stopa procentowa, podaż pieniądza – to wszystko ładnie wyglądało na wykresach – ale stawiało pytanie – czy to działa w rzeczywistości?

Na półce mam wciąż „Makroekonomię” Begga i myślę, żeby do niej zajrzeć po 10 latach. Ale po co, skoro widzę, że ludzie, którzy ekonomię studiują od dziesiątek lat poruszają się jak dzieci we mgle. Jeden z dziennikarzy zrobił niedawno analizę tego, jak w sprawie podwyższenia lub obniżenia stóp procentowych głosują członkowie Rady Polityki Pieniężnej. Bywają tacy, którzy głosują niemal losowo. No i stopa procentowa jako cena pieniądza – jakże jest prymitywnym narzędziem pobudzania lub wstrzymywania wzrostu gospodarczego.

To nie znaczy, że ekonomia jako nauka jest bezużyteczna – problem w tym że to jest nauka polegająca na obserwacji tego co się dzieje w gospodarce, a niezdolna do wykreowania czegoś nowego. Podobnie jak historyk mający w głowie setki wojen nie doprowadzi do pokoju, tak samo ekonomista nie będzie umiał pokierować gospodarką. Zaufanie do ekonomistów upadło jeszcze bardziej w ostatnich latach, gdy okazało się, że światowy system finansowy zakłada już dzisiaj kompletną nierównowagę i w zasadzie trudno to wszystko dopasować do modeli i wykresów.

Pawiński przedstawia to następująco:

– Żyjemy w modelu inflacyjnym, który polega na tym, że ci, którzy pożyczają, kradną tym, którzy odkładają. Ponieważ najwięcej pożycza państwo, to ono najwięcej kradnie i ten stan rzeczy sankcjonuje. Kiedy sięgniemy do historii, możemy sobie przypomnieć model florencki, gdzie podatki były niskie, ale kupcy musieli przeznaczyć pewne kwoty na zakup obligacji, czyli po prostu długu miasta. Z góry było wiadomo, że miasto nigdy tego nie odda, ale obsługiwało odsetki. Dziś także nikt nie ma nadziei, że na przykład USA oddadzą pożyczone pieniądze, ale ci, którzy je wkładają, chcą mieć od tego odsetki. I tak to funkcjonuje.

Prezes Maspeksu wspomina o narzędziach, które gospodarka stworzyła do konkretnego celu – a z którego wolny rynek zrobił narzędzia spekulacji:

To o tyle szokujące, że instrumenty typu futures zaczęły wchodzić z początkiem poprzedniego wieku właśnie po to, aby ustabilizować rynek produktów rolnych i stworzyć z farmerów amerykańskich dobrych klientów banków. Można było zaplanować ich dochód i dać im kredyt. Dziś te same instrumenty z inaczej tylko ustawionymi impulsami służą jego destabilizacji.

Są banki i spekulanci, chociaż nie lubię tego słowa, którzy kreują zmienność cen różnych produktów, bo zarabiają na tym wielkie pieniądze.

Pytam: jaki wpływ na realną gospodarkę miałoby wprowadzenie podatku transakcyjnego, tzw. podatku Tobina od tych instrumentów? Dla mnie żadnego, ale dla tych, którzy po kilkadziesiąt czy kilkaset razy dziennie wchodzą na ten rynek, to już działanie kosztotwórcze.

Podobnie jest z wieloma innymi narzędziami – jak np. zezwolenia na emisję CO2 – może i opodatkowanie emisji dwutlenku węgla ma jakiś sens – ale w sytuacji gdy można nimi handlować – jest to wypaczenie.

Co tutaj zrobić? Skąd państwo powinno brać pieniądze? Bardzo sensowne nawiązanie do mojej ulubionej powieści Zajdla:

Stańmy tam, gdzie Bismarck w II połowie XIX wieku, i zastanówmy się, co będzie rosło w najbliższych latach. Czego opodatkowanie się nam opłaci? […]

Musimy przenieść ciężar z opodatkowania pracy na opodatkowanie konsumpcji. Praca umiera. Polecam powieść s.f. Janusza Zajdla „Limes inferior”. Tam mamy obraz społeczeństwa, które konsumuje, ale gdzie praca jest niepotrzebna, gdzie jest ona przywilejem. I myślę, że takich czasów dożyjemy. Kiedyś praca była obowiązkiem, teraz jest prawem, a w przyszłości będzie przywilejem. I oczekuję od polityków, że zajmą się właśnie tym, a nie jakimś politycznym boksem i faulowaniem w narożniku.

Na koniec smutne proroctwo:
Moje pokolenie pamięta lata 80. Pamięta więc przekleństwo dodruku pieniądza w tym kraju – w małej gospodarce, gdzie ten efekt był od razu widoczny. Potężny impuls inflacyjny pojawi się wcześniej czy później. Ratuje nas to, że dodrukowane pieniądze poprawiają bilanse banków, a banki są tak wystraszone, że ich nie pożyczają. Prędzej czy później jednak trafią one do obrotu. I będziemy mieć wielką inflację, a co za tym idzie – wielki problem.

PS. fragment pochodzi z książki Łowcy Milionów. Dekalog przedsiębiorcy, którą mam w formie e-booka i mocno polecam – jestem na razie po dwóch wywiadach. Prawdziwi ludzie, którzy w Polsce osiągnęli sukces prowadząc polskie firmy. Rzecz naprawdę inspirująca.

Telewizjo, proszę, ciszej!

środa, 13 marca 2013 22:45

Franciszek na balkonie

Mamy papieża!

Zanim usłyszeliśmy te słowa na pierwszym programie TVP, trzeba było znieść godzinę słowotoku.

Kamera dostojnie omiatała Plac Świętego Piotra, a zaproszeni eksperci jąkali się powtarzając to samo, co od paru dni – KTÓŻ TO MOŻE BYĆ.

Radość ludzi zgromadzonych w strugach deszczu, ich rozmowy, śpiewy, okrzyki, wreszcie dźwięki orkiestry – to wszystko było zagłuszane.

Mamy papieża i mamy internet. Wszedłem na stronę TV Vatican, gdzie… główny komentator też mełł jęzorem. Angielskim. Ale odkrycie – player miał opcję „Audio” – gdzie leciały tylko dźwięki tła – prosto z placu. I oto można się było zanurzyć w to wszystko co działo się wśród ludzi oczekujących na nowego biskupa Rzymu.

Obawa przed ciszą, to zresztą nie tylko domena transmisji religijnych. Przeskakując na tematykę boksu – uwielbiam oglądać transmisje walk z angielskim komentarzem, bo zwykle komentatorzy wchodzą dopiero gdy obaj zawodnicy są już w ringu. Wcześniej – prezentacja, wejście (przy muzyce), migawki z szatni – bez komentarza, słyszymy to wszystko co słyszą obecni w hali. Podczas polskich transmisji komentatorzy pytlują non-stop.

TVP popsuła to wydarzenie i mam do niej żal. Dym biały poleciał, zaraz dowiemy się wszystkiego, człowieku, zatrzymaj się, zastanów, chłoń atmosferę chwili.

Czy redaktorzy w polskiej telewizji boją się, że widz zostanie choć na minutę ze swoimi myślami?!

Wpis pozornie o TV Trwam, a tak naprawdę o disco polo

wtorek, 12 marca 2013 14:43

Nie przypominam sobie, żebym w ciągu ostatnich paru lat oglądał TV Trwam dłużej niż minutę. Czasami na nią natrafiam i przełączam dalej – albo gadające głowy, albo modły, albo koncert życzeń. Wszystko w jakości z głębokich lat 80. Telewizja Rydzyka jest budżetowa i amatorska, ale w obliczu zawieszenia religia.tv jest jedyną telewizją religijną w Polsce. Mimo tego od dawna nie może się wepchnąć do nadawania cyfrowego. Nie mam wątpliwości że decyzja odpowiedniej Rady Tego Czy Owego jest nacechowana politycznie. W końcu jak można przyczepiać się do kondycji finansowej fundacji prowadzącej telewizję i… jednocześnie przepuszczać inne firmy, które właśnie powstały, albo mają gigantyczne długi?

Wiadomo. Rydzyka mało kto lubi i poza zdeklarowanymi prawicowcami te odmowy dla TV Trwam są zwykle odbierane ze złośliwym uśmieszkiem. Na uśmieszku często się nie kończy i jest jeszcze komentarz – no dobrze, dosyć tej propagandy. Odnoszę jednak wrażenie, że na potencjalną obecność TV Trwam na multipleksach cyfrowych narzekają najwięcej ci, którzy i tak od dawna mają telewizję cyfrową – czy to z kablówki, czy to z satelity.

Gdyby tak przyszło im skorzystać z naziemnej cyfrowej telewizji, byliby zaskoczeni, widząc co tam w tym momencie tak naprawdę jest.

No tak. Sprawdźmy listę programów z Wikipedii, bo na oficjalnej stronie o cyfryzacji jej nie znajdziemy…

  • Jest parę głównych kanałów – TVP1/2/Info, TVN, Polsat i parę dodatkowych: TV4, TVN7.
  • Oferta Telewizji Polskiej jest najmocniejsza (przynajmniej tam gdzie dociera MUX3, bo chyba nie wszędzie) – wreszcie można powiedzieć, że multiplex realizuje misję publiczną – znajdziemy m.in. TVP Kultura i Historia. Jak sobie kiedyś kupię telewizor to w dużej części dla nich. Ale dlaczego nie ma rzekomo publicznej TVP Sport? To jakiś układ z dostawcami TV, żeby dalej opłacało się brać kablówkę?
  • Jeśli chodzi o kanały sportowe widzimy wyłącznie Polsat Sport News. Dlaczego nie ma głównego Polsatu Sport? No, jakoś trzeba zachęcić do kupna Cyfrowego Polsatu, to rozumiemy.
  • Mamy cuda zwane Puls 2, ATM Rozrywka, TV6 albo TTV – złożone z powtórek programów rozrywkowych i seriali.
  • Mamy też dwa kanały muzyczne – Eska TV, czyli taki polski odpowiednik VIVY i …Polo TV, czyli disco-polo przez całą dobę.

Tak więc poza paroma głównymi kanałami są stacje, których przeciętny klient takiego UPC czy CP nogą nie rusza.

Jak pierwszy raz zobaczyłem Polo TV to prawie wybuchłem. Nie ma chyba zjawisk których w kulturze masowej tak nienawidzę jak disco polo. Wpływ tego czegoś na wrażliwość muzyczną mogę porównać tylko do puszczania przez całą dobę filmów porno w ogólnodostępnych kanałach. Ale tutaj nikt nie protestuje, że oto za publiczne pieniądze promuje się syf. No ba, Krajowa Rada Tego i Owego powołuje się nawet na badania, że Eskę i Polo TV ogląda więcej ludzi niż Trwam, przy czym to jest 17 tysięcy vs 6 tysięcy. Proponuję sprawdzić ile osób ogląda Showup.tv – założę się że wygrają nawet z Eską. Może ich też wrzucić na multiplex? Rodzice przynajmniej zobaczą wieczorem, co w swoich pokojach robią ich dzieci.

Wszystko rozbija się o to, co decydować ma o obecności na multipleksach. Dlaczego urzędnik ma decydować, że klipy Weekendu są ważniejsze niż transmisje modłów? Jak o tym czytam, to niczego nie rozumiem. Na razie mamy 3 multipleksy po 8 kanałów. Czy nie może być ich więcej? Czy nie może być tak, że każdy kto chce nadawać darmowy program, załatwia sobie to finansowo z właścicielem multipleksu, a Krajowa Rada sprawdza tylko czy nie ma treści nielegalnych? Wtedy nawet jeśli nikt nie ogląda TV Trwam, to ojciec Rydzyk może zrobić ogólnopolską zbiórkę na wykupienie miejsca. W tym jest dobry.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: