VrooBlog

VrooBlog

Nic nie boli, więc żyję

czwartek, 13 września 2012 19:16

Gdy słucha się opowieści niektórych ludzi, to może się zdawać, że poranek to najgorszy moment całego dnia. „Jeśli rano nic mnie nie boli, to znaczy że nie żyję” – powtarza pokolenie moich rodziców, ale także i trochę mojego, facebookowego. Poranne rytuały: kawa lub papieros, bez których nie można zacząć dnia. O Boże, znowu kolejny dzień.

Skąd to się bierze, że czasami wstaję napełniony energią, a czasami trzeba się zmuszać do każdego kroku?

Liczy się oczywiście długość snu, jak parę nocy śpię za krótko, to jestem zmęczony i tyle. Choć to nie tłumaczy sytuacji, gdy np. jadę na wakacje, wcześniej do późna pakowałem się, coś kończyłem i wstaję o tej czwartej rano, ale nie ma mowy o jakimś braku energii. Ruszamy w nieznane!

Liczą się więc oczekiwania wobec kolejnego dnia. Jeśli to praca, przed którą uciekałem dzień wcześniej, nie ma co się łudzić, że będzie znacznie łatwiej. W takim przypadku wolę już usiąść wieczorem, przynajmniej taką pracę zacząć przez pół godziny, potem iść spać i kontynuować od rana.

Co, jeśli dzień jutrzejszy nie stanowi tajemnicy – będzie kiepsko i bez sensu? Można szukać tego sensu, ale nie zawsze się udaje. Tym bardziej, jak sam jestem sobie winny.

Przyznam, że ja, stary Vroo dałem się jakoś rok temu wrobić w pracę dla pewnej firmy. Potrzebowali projektanta do dużego, międzynarodowego projektu, w miejsce swojego człowieka, który przeszedł do czego innego. Na papierze wyglądało ładnie. W praktyce okazało się być zgniłym jajem. Projekt, który miał być startupem, a który woził się już z rok, bo dwie ogromne korporacje nie potrafiły się dogadać co do rzeczy podstawowych. W efekcie wymagania systemu określał programista z Bułgarii i marketingowiec z Pakistanu. Po paru dniach chciałem już tylko stamtąd uciekać. Ale umowa podpisana, z określonym terminem wypowiedzenia, musiałem spędzić tam dwa miesiące, całe szczęście nie codziennie. To co ratowało mi humor, gdy rano wsiadałem do autobusu, żeby doturlać się na Okęcie, to książka „Delivering Happiness”, którą sobie czytałem tylko w takich dojazdach. Założyciel firmy Zappos opowiadał, jak to można prowadzić firmy, które mają  jasne cele, zasady i je realizują. Taka bajka dla głupiego Vroo uwięzionego (przez chwilę) w korporacji. Nic jednak nie można było zrobić, pozostało tylko oszukanie samego siebie.

Rano mści się na nas dzień wczorajszy. Problemy wcale same się nie rozwiązują ze wschodem słońca, a wystarczy otworzyć pocztę, żeby zeszły nowe. Trzeba nadganiać. Czasami robię tak że na cały dzień telefon przestawiam w tryb samolotowy, trudno, niech dzwonią. Czasami stwierdzam, że trudno, nie będzie śniadania, trzeba coś przed godziną 10 zrobić. O dziwo, cały dzień się ustawia, jedząc spóźnione śniadanie mam przekonanie, że będzie już dobrze.

Fajnie byłoby tak codziennie rano wstawać z radością i oczekiwaniem tylko dobrych rzeczy. Jak sobie uświadomię, że to jednak ode mnie zależy, to jakoś łatwiej wychodzi.

Brak komentarzy (na razie)

Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS

Zostaw komentarz

W komentarzu można (choć nie trzeba) używać podstawowych znaczników XHTML.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: