VrooBlog
Archiwum bloga na styczeń 2012.
Rodzice, czytajcie dzieciom Korczaka. Sobie też.
Na blogu Talentovnia znalazłem następujący fragment z książki Janusza Korczaka „Bankructwo małego Dżeka” (1924!)
Podczas głosowania i wyborów pan Fulton czytywał dwie gazety, żeby lepiej wiedzieć, na kogo głosować. I wtedy Dżek o każdym nieszczęśliwym wypadku dowiadywał się dwa razy. W jednej gazecie pisało zawsze, że winni są rodzice, bo nie pilnują dzieci, a w drugiej, że z winy policji, która nie pilnuje porządku. W ten sposób ojciec Dżeka wiedział jakiego wybrać prezydenta, a Dżek – czego nie należy robić, bo jest niebezpieczne.
W bardzo prostej formie przekazane, że media serwują nam różne wizje świata i jeśli chcemy podejmować dobre wybory, nie wolno skupiać się na jednym kanale TV, jednej gazecie, jednym portalu – a jeśli wszędzie mówią, że winni są rodzice (albo policja), to też jest coś nie tak.
Tymczasem od małego uczy się nas jednego sposobu myślenia, nie każe zadawać pytań, wyśmiewa sięganie do innych źródeł i porównywanie ich. Na co chcesz tracić czas? Nie zawracaj nam głowy! Celuje w tym szkoła, nie wiem czy coś od moich czasów się zmieniło, ale biorąc pod uwagę „testową” formę egzaminów, chyba nie za bardzo.
Pamiętam, jak poszedłem na pierwszą swoją lekcję religii w pierwszej klasie (jeszcze w salce przy kościele). Była to ogólnie druga czy trzecia lekcja, bo wcześniej chorowałem. Więc na początku prowadząca zakonnica powtarza materiał z poprzedniej lekcji i pyta o miejsca wydarzeń biblijnych. Ja na poprzedniej lekcji nie byłem, ale czytałem wtedy doskonałą Biblię dla dzieci Daniela Ropsa i nie miałem problemu z odpowiedzią. Tyle, że … Rops w swojej książce nie używał na przykład określenia „Jerozolima” tylko „Jeruzalem”. Więc gdy odpowiedziałem „Jeruzalem” – usłyszałem, że źle, bo „Jerozolima”. Siostrzyczka była głupia, czy też bardziej odpowiedziała rutynowo – odpowiedź nie pasuje do klucza – jest zła.
Uczeń usłyszy dziesiątki takich komunikatów i stwierdzi, że nie warto się wychylać. Że trzeba wziąć najpopularniejszą odpowiedź z mediów, nie warto się zastanawiać. Ten jest rozsądny, ten jest oszołomem, taka jest prawda, a takie teorie spiskowe.
Ja wtedy nie wiedziałem o co tej siostrze chodzi. Przecież odpowiedziałem prawidłowo, więc wzruszyłem ramionami, ale… potem używałem już nazwy „Jerozolima”. Choć wolałbym o sobie myśleć, jako o nonkonformiście, osobie myślącej niezależnie, to jednak wiele lat szkoły i zetknięcia z mediami zrobiło swoje. Co jakiś czas odkrywam, że jednak świat jest w jakiejś postaci inny niż mówią o tym media i zastanawiam się ile jeszcze przede mną takich odkryć.
Wróciwszy do Korczaka. Pamiętam, że nie polubiłem „Króla Maciusia pierwszego”, już nie mówiąc o drugiej części. Ta książka była tak… okrutnie prawdziwa. Dzieci marzą o utopiach, dość szybko się tego podejścia wyzbywają, ale część myślenia życzeniowego, tak jak u Maciusia im pozostaje na całe życie. Może w ramach kampanii wyborczej trzeba rozdawać wyborcom książki Korczaka? Byłaby to dla niektórych najważniejsza edukacja polityczna w ich życiu.
The Australian Pink Floyd Show
Pamiętasz, byłeś młody…
W 1994 za młody (i nie zapominajmy: za biedny), aby pojechać do Pragi na koncert Pink Floyd.
Miałem 15 lat i oglądałem po parę razy nagrany na VHS koncert PULSE. Pamiętam taki seans, jak zgasiłem światło, podłączyłem do telewizora słuchawki i oglądałem, zajadając przy tym bułki z nutellą i popijając porterem. ;) Więcej okazji nie było, Floydzi więcej nie koncertowali, poza jednorazowym występem na Live 8.
Ale dziś możliwy jest już dialog:
– Idziesz na Pink Floyd?
– Jasne, a kto gra?
Czy to przyszłość muzyki rockowej? Gdy gwiazdy już nie grają, ich muzykę wykonują cover bandy. Z perfekcyjną doskonałością, a czy z sercem? Będą cover bandy lepsze i gorsze – tak jak lepsi i gorsi są interpretatorzy Mozarta, Chopina, Prokofiewa. W przypadku zespołów rockowych oczywiście jest kwestia porównania z oryginałem – ale jak to będzie wyglądało za 20, 30 lat, gdy już wspomnienia Pink Floyd z 1994 się zatrą?
Tak czy inaczej, wczoraj, podobnie jak rok temu, wybrałem się na The Australian Pink Floyd Show na Torwarze.
Lasery, światła, filmy, wielka figura nauczyciela podczas „Another Brick…”, inna figura wielkiego kangura i w finale oczywiście świnia. Momentami można było odlecieć.
Pamiętasz, byłeś młody…
Młody i zafascynowany Floydami. To robi wrażenie jak się ma kilkanaście lat. Choć nigdy nie byłem fanem całego Pink Floyd. Pomysły Syda Baretta nigdy mnie nie pociągały. Ale lubiłem ich muzykę od drugiej płyty do „Wish You Were Here”. Potem już albumy przegadane, agresywne, denerwujące, których nie lubiłem i nie lubię, to nurzanie się Watersa w odmętach jego psychiki nie mające wiele wspólnego z muzyką. Potem zaskakująco dobra, świeża – choć całkiem konwencjonalna – płyta „Momentary Lapse of Reason” i pożegnanie w postaci „Division Bell” od ludzi, którzy już niczego nie muszą udowadniać.
Australijczycy zagrali to wszystko. Szalone, psychodeliczne „Astronomy Domine”, wciągające „One of These Days” i „Set The Controls”, klasyczne fragmenty z Ciemnej Strony, nadal poruszające „Shine On”, wreszcie hitowe „Comfortably Numb” i wnerwiające „Fletcher’s Memorial Home”, aby przejść do olśniewającego „Sorrow” i „High Hopes”, podczas którego zamiast zapalniczek w górę poszły komórki i aparaty.
Pamiętasz, byłeś młody…
20 lat temu nie przyszło by mi do głowy, że na koncert można iść robić zdjęcia. Koncert to muzyka. Potwornie mnie wkurzają ci, którzy przez pół koncertu stoją z komórką w górze. A tym razem sam złamałem tę zasadę i zrobiłem parę zdjęć. Paskudnych, bo co da się zrobić komórką. Ale czy potrzebowałem tego jako potwierdzenie, że byłem? Pamiątkę? Dla kogo?