VrooBlog

VrooBlog

Agatha miała rację, nasze szkoły racji nie mają

poniedziałek, 9 lutego 2009 23:49

Okładka Elementarza Falskiego

Czytam teraz autobiografię Agathy Christie. Wciąga prawie tak jak jej kryminały, a może nawet bardziej. Opis wiktoriańskiej Anglii u jej schyłku, świata dla nas egzotycznego, mimo kontaktu z literaturą i filmem, który o nim mówi.

Pisarka opowiada jak w wieku 5 lat nauczyła się czytać:

Matka, która była wielką entuzjastką kształcenia dziewcząt, teraz w sposób dla siebie charakterystyczny zmieniła poglądy na zgoła przeciwstawne. Żadnemu dziecku nie należy pozwalać na czytanie przed ósmym rokiem życia – zdrowiej dla oczu, a także dla mózgu.

Tu jednak sprawa potoczyła się niezgodnie z planem. Kiedy czytano mi jakąś opowiastkę, a ta mnie zainteresowała, prosiłam o książkę i przyglądałam się stronicom, które początkowo nie miały dla mnie sensu, ale stopniowo go zyskiwały. Na spacerach wypytywałam Nianię, co wypisane jest nad sklepami i na tablicach reklamowych. I w rezultacie pewnego dnia stwierdziłam, że z powodzeniem czytam sobie książkę „Anioł miłości”. Po czym zaczęłam ją czytać Niani na głos.

– Obawiam się, proszę pani – usprawiedliwiała się nazajutrz przed moją matką Niania – że panienka Agatha nauczyła się sama czytać.

Matka bardzo się zmartwiła, ale nie było na to rady. Nie miałam jeszcze pięciu lat, a już świat książek stał przede mną otworem. Odtąd domagałam się książek na Gwiazdkę i urodziny.

I od razu uśmiechnąłem się, bo w moim przypadku wyglądało to tak samo. Nauczyłem się czytać na długo przed pójściem do zerówki (przedszkole mnie ominęło). Z opowiadania mojej mamy wiem, że męczyłem ją długo o czytanie tych samych książek, szczególnie „Chatki Puchatka”, którą w efekcie znałem prawie na pamięć. I w pewnym momencie się okazało, że nie tylko pamiętam – ale i czytam. :-)

Jeszcze coś:

Ojciec orzekł, że skoro umiem czytać, to powinnam nauczyć się pisać. To już nie było takie przyjemne. Wciąż jeszcze w starych szufladach walają się podniszczone zeszyty z szeregami pałeczek i haczyków albo z rzędami niepewnych literek B i R, z których odróżnieniem miałam poważne trudności, ponieważ uczyłam się czytać zwracając uwagę na wygląd wyrazów, nie liter.

I znów mam te same wspomnienia. Brzydko pisałem (i mi zostało), ale też nie pamiętam, abym się uczył pojedynczych liter. Nauczyłem się od razu wyglądu całych wyrazów. W efekcie od razu czytałem szybko, nie męczyłem się w składanie wyrazów z liter, sylabizację i czytanie pod nosem, które przeszkadza w szybszym czytaniu, a z których nie uwolnili się nawet niektórzy dorośli.

Dlaczego szkoła tak nie uczy? Od czasów nieśmiertelnego „Ala ma kota” u Falskiego, mamy elementarze, które wprowadzają po kolei nowe litery. Wspomnienia z zerówki i pierwszej klasy: wszyscy pisaliśmy szlaczki z literek i byliśmy z nich przepytywani. I do dziś pamiętam, jakie niektórzy mieli z tym kłopoty. Historia powtórzyła się przy alfabecie rosyjskim w klasie piątej. Mozolne dodawanie po literce.

Dopiero wiele lat później dowiedziałem się jak ważny jest „big picture”, ogólny obraz całej wiedzy do zdobycia. I że znacznie lepiej się uczyć widząc cały mur i wypełniając te luki których nie pamiętamy niż dodawać mozolnie po jednej cegiełce do muru, którego końca nie widać. Tym bardziej że dziecko 5-6 letnie jest niesamowicie chłonne, jest w stanie te 32 litery połknąć od razu. Oczywiście NIE osobno, a w wyrazach. Kolejna idiotyczna cecha szkoły: rozbierać wszystko na czynniki pierwsze i kazać uczyć się tych czynników, mimo że w naturze występują bardzo rzadko.

Dlaczego ci twórcy elementarzy, pedagodzy po różnych mądrych szkołach tego nie wiedzieli?

Komentarze

Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS

  1. lavinka

    Rozumiem Cię, bo też sama się uczyłam czytać(pierwsze wyrazy znałam mając niecałe dwa lata, ale to był długotrwały proces, do 4-5 roku życia). Co prawda dukałam jeszcze w zerówce(nie miałam czytać na głos,a w myślach leciało błyskawicznie). W jeden dzień to się zmieniło, gdy mać podsunęła mi pomysł bym najpierw po cichu czytała w myślach, a potem mówiła płynnie z pamięci. Czasem przy nowych wyrazach, nieznanych mi wcześniej miewałam problemy i pytałam o poszczególne litery, np. „z” :)
    Z nauką matmy jest tak samo, najgorzej znosiłam grafy, a do tej pory liczę zupełnie inaczej.

  2. majeranek

    Ja też nauczyłam się sama czytać, gdzieś w wieku 5 lat, bo nikt nie miał czasu, żeby mi czytać. Lubiłam jak mi czytali, więc zaczęłam pytać „Jaka to litera ?”. Szybko mi poszło.
    Kiedy poszłam do zerówki płynnie czytałam i chyba nawet umiałam pisać. Nigdy nie robiłam błędów. Przez następnych 10 lat pochłaniałam stosy książek.
    Oczywiście stary elementarz Falskiego po bracie-” Ala ma kota, a to tata Lucka”. Ten nasz już gdzieś przepadł, ale moim dzieciom też taki kupię.

Zostaw komentarz

W komentarzu można (choć nie trzeba) używać podstawowych znaczników XHTML.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: