VrooBlog
Muzeum tylko dla muzealników
Rozmowa z moją ciotką:
Vroo: może jutro jak będzie pogoda przejadę się do Torunia.
Ciotka: sam?
Vroo: no sam.
Ciotka: to ty jakiś dziwny jesteś. :-)
Ano mam taki dziwny zwyczaj zwiedzania różnych miast, a gdy w takim mieście jestem to zachodzę do muzeów. W Toruniu jeszcze parę muzeów mi do obejrzenia zostało, więc otwieram stronę Muzeum Okręgowego, które ma tam kilka oddziałów, każdy na co najmniej godzinkę. I co widzę? Jutro jest poniedziałek, a jak wiadomo w poniedziałki muzea są nieczynne. Nieważne, że to środek długiego weekendu i ludzie akurat wtedy chcieliby pochodzić po takich miejscach. A we wtorek? No oczywiście, święto narodowe, dzień wolny. Nieważne, że właśnie z okazji święta narodowego może warto zachęcać do zapoznawania się z narodową historią i kulturą.
Ale panie muzealniczki i panowie muzealnicy muszą mieć wolne.
Archetypiczny jest już obraz pani siedzącej na krześle i krzyczącej żeby nie dotykać eksponatów. Spartańsko i nudnie zaaranżowane sale, każda podobna do następnej. Opisy eksponatów pisane żargonem, lub ich brak. Traumy, które wynoszą szkolne dzieci z obowiązkowych wizyt w muzeach.
Albo godziny otwarcia muzeów, oczywiście pasujące tym, którzy w nich pracują. Dlaczego warszawiak po pracy może pójść sobie do kina czy teatru, a nie może do Muzeum Narodowego, które zamykane jest o 16-ej? Wyobraźmy sobie teatr, gdzie przedstawienia byłyby o 14-ej, bo aktorzy czy szatniarki też muszą odpocząć po południu. W teatrach większą niż w muzeach rolę pełnią wpływy z biletów, no i nie utrzyma się raczej kierownictwo teatru do którego nikt nie przychodzi. A muzea? Im mniej przychodzi tym lepiej, mniej roboty, a dotacja taka sama.
Pamiętam Muzeum Śląskie w Katowicach, gdzie w piękną grudniową niedzielę byłem jedynym zwiedzającym, panie przede mną i za mną gasiły światło, a niektóre robiły to z takimi minami, jakbym im zrobił krzywdę i przeszkodził w najważniejszym fragmencie czytanej powieści.
Jest na szczęście trochę jaskółek, które pokazują że to podejście się zmienia.
Jak wystawy czasowe w Muzeum Narodowym w Krakowie, które są zwykle ciekawe i wciągające. Jak wspomniany kilka notek niżej Dom Spotkań z Historią. Ostatnio metamorfozę przechodzi warszawskie Muzeum Etnograficzne. Są wreszcie muzea prywatne – jak np. pałac w Kozłówce. Można więc opowiadać o historii i sztuce tak, że ludzie będą chodzili tam dobrowolnie.
Komentarze
Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS
Zapomniałeś dodać (a może nie wiesz? :)), że w Polsce są muzea, gdzie np. informacje pod eksponatami są w języku niemieckim, angielskim, ale na pewno nie polskim.
Pisałam o tym kiedyś, jak to w Olsztynie zażyczyłam sobie zwrotu pieniędzy za bilet – i o dziwo oddali.
Wystawa była „pod” niemieckich turystów robiona – szczegółowe informacje były po niemiecku, skrócone po angielsku, a zabrakło polskich.
Nie lubię chodzić po polskich muzeach…
A, pamiętam że o tym pisałaś. Żenada. :>
Z taką sytuacją się nie spotkałem, za to kiedyś we Wrocławiu wszedłem sobie do izby pamięci Uniwersytetu Wrocławskiego, oglądam eksponaty (duża ale jedna sala), aż tu w połowie oglądania wychodzi jakaś pani i krzyczy że zapomniałem kupić tickety. Uznała widać, że żaden normalny Polak na tę wystawę nie wejdzie, zresztą słusznie, nie była warta nawet tych 3 czy 4 złotych które kosztował bilet.
No, to mnie rozbawiłeś ;)
Jak tak dalej pójdzie, będzie nieciekawie. Ostatnio jak byłam w domu, to poszłam z dzieciakami znajomych do muzeum. Na taki jakby „seans” dla młodzieży ;) Rozgadane dzieciaki z rodzicami, maluchy ledwie trzymające pionu, młoda pani przewodnik pozwalająca wszystko dotknąć i opowiadająca tak, że Picasso czy Vasarely wydawali się być kolegami z piaskownicy. Po miesiącu się okazało, ze mój 7 letni przyjaciel zapamiętał prawie wszystko, co usłyszał i chciał iść znowu. Bo było miło, wesoło, bezstresowo – a wiadomości same wchodziły.
Nie wiem czemu, ale w polskim muzeum czuję się jak na pogrzebie, zagranicą za to, jak w lunaparku wartości.