VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na grudzień 2008.

Podsumowanie celów na rok 2008

niedziela, 28 grudnia 2008 20:12

W pierwszych miesiącach tego roku postawiłem przed sobą osiem celów. Trzy zawodowe i pięć osobistych. Teraz przychodzi czas rozliczeń. Ponieważ kilka z nich ma charakter prywatny, nie zamierzam pisać o szczegółach, ale napiszę jak mi poszło.

Cztery cele zrealizowałem w całości.

Pierwszy w momencie stawiania wydawał mi się odległą fantazją, bo wszystko wskazywało przeciw niemu. Nawet gdy wszystko zaczęło iść prawidłowo, nie myślałem jeszcze poważnie o powodzeniu. Dopiero w ostatnich tygodniach zorientowałem się, że jednak się uda. Fakt, że samą realizację celu można było rozumieć na różne sposoby, wybrałem nie ten najprostszy, ale i nie ten najtrudniejszy – więc do uczciwości wobec siebie zastrzeżeń nie mam. :-)

Drugi początkowo szedł nieźle, ale w połowie września zorientowałem się, że nie mam żadnych szans. A jednak dziś się udało po 832 dniach go zakończyć, o czym za parę dni napiszę więcej. :-)

Trzeci wiązał się z rozwiązaniem pewnego problemu, który nade mną wisiał od ponad roku jak miecz Damoklesa. I ten udało się rozwiązać, a przynajmniej taką mam nadzieję, bo tego typu problemy lubią wracać po jakimś czasie, to jednak już nie ode mnie zależne, bo zrobiłem wszystko co się zrobić dało.

Czwarty również gdy go sobie stawiałem w kwietniu wydawał się celem zupełnie kosmicznym, choć dla wielu osób łatwo osiągalnym. Wystarczy powiedzieć, że kryterium jakie sobie wybrałem było bardzo łagodne, a jednak dla mnie niedostępne. I co się okazało? Że 6 grudnia, chyba jako prezent mikołajkowy cel ten zrealizowałem, nawet już potem nie wierząc że mi się udało.

Piąty z celów zrealizowany nie został i nawet się do niego nie przybliżyłem. I tu się publicznie napiętnuję ;-) chciałem bowiem schudnąć do 80kg, co jest nieco zawyżoną, ale nadal prawidłową wagą dla osoby o mojej budowie.  Przenoszę na następny rok.

Szósty z celów wykonałem częściowo, ale też doszedłem do wniosku, że potrzebuję do niego więcej wiedzy i doświadczenia niż mam obecnie, więc pewnie go przeniosę na następny rok.

Przy celu siódmym popełniłem błąd – został postawiony tak, że nie do końca ode mnie zależał. Ale ponieważ nastąpiła (i następuje) w tej kwestii znaczna poprawa, jestem ogólnie zadowolony z jego realizacji.

Celu ósmego nie zrealizowałem, ale jak się okazało, realizować go nie muszę. Bo miał to być cel pośredni dla innego – a poradziłem sobie i bez niego – mogłem więc spokojnie z niego zrezygnować.

A zatem:

  • 4 zrealizowane w całości
  • 2 zrealizowane częściowo
  • 1 nie zrealizowany
  • 1 anulowany

Nie jest źle. :-)

Nieco mniej jestem zadowolony z siebie w obszarach, które nie zostały objęte celami – ale może właśnie dlatego. Najbardziej mobilizuję się właśnie wtedy, gdy mam przed sobą jasną wizję celu – im bardziej konkretna i mierzalna, tym lepiej. Sztuką jest dla tych różnych mało konkretnych obszarów znaleźć sobie właśnie taki cel.

Dlaczego nie należy wierzyć w filary emerytalne?

poniedziałek, 22 grudnia 2008 20:17

Kilka dni temu zakończyła się batalia o emerytury pomostowe. Większość osób, które takie emerytury otrzymywały, teraz będzie musiało czekać do 60. i 65. roku życia.  Mamy tu przykład kolejnej porażki naszego państwa, które nie umie dotrzymywać obietnic i oszukuje swoich obywateli. Oto wybierali jakąś ścieżkę zawodową, wiedząc że pójdą wcześniej na emeryturę. Niektórzy odliczali może lata. I oto ciach – dosyć złudzeń.

Podstawową cechą państwa – zresztą nie tylko pod tym względem – powinna być przewidywalność. Obietnica jest warta tyle co możliwość jej realizacji. Tutaj widzimy, że państwo kiedyś obietnice składało. Faktycznie, trudne do wykonania, kosztowne, wiem, że NIE stać w tym momencie polskiej gospodarki na tak rozbudowane świadczenia. Ale w jakiś sposób obietnicę zrealizować trzeba.

Tyle filar pierwszy. Emeryturę z ZUS dostaniesz, jeśli to będzie pasowało państwu. A może w przyszłości trzeba będzie pracować do 75. roku życia? Zdrowia życzę.

Filar drugi – czyli OFE, skompromitował się niedawno parę razy. Po pierwsze okazało się, że te niebotyczne zyski zostają zjedzone przez pierwszy krach na giełdzie – a żaden z przyszłych emerytów nie mógł przecież powiedzieć w 2007: „drogi OFE, sprzedaj te akcje i przerzuć się na lokaty”. Bardzo wysokie prowizje funduszy sprawiają, że małpa grająca na giełdzie tymi  samymi pieniędzmi uzyskałaby znacznie lepszy wzrost.

Po drugie, te pieniądze podobnie jak w ZUS – nie są wcale pewne! Gdy to czytałem – nie mogłem uwierzyć – ale przy tworzeniu systemu emerytalnego nie określono szczegółowych zasad wypłacania z OFE. Zostały one ustalone niedawno. Mając 65 lat nie wybiorę sobie tych paruset tysięcy, które (wedle propagandy funduszy) będą na mnie czekały. Nie. Pieniążki pójdą do ZUS-u, a ten już się zatroszczy aby mi je regularnie wypłacać.

Coraz wyraźniej widać, że tzw. II filar to przeogromny szwindel, zmajstrowany przede wszystkim w interesie instytucji finansowych.

Filar trzeci – czyli Indywidualne Konta Emerytalne. Propaganda państwa i funduszy twierdzi, że I i II filar mogą nie wystarczyć (słusznie), dlatego trzeba oszczędzać dodatkowo. Nagrodą za regularne wpłaty ma być zwolnienie z podatku od dochodów kapitałowych – ale – uwaga, dopiero jeśli wypłacę te pieniądze mając 60-65 lat. Wypłacę wcześniej – zapłacę podatek. A więc zakładać mam, że:

  1. za 30 lat będzie w Polsce coś takiego jak podatek kapitałowy
  2. za 30 lat nie zmienią się zasady działania IKE

Bzdura.  O zniesieniu podatku mówi się często, nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak zmieni się polityka państwa. A co do zasad działania… IKE istnieją parę lat zaledwie, a te już się zmieniły! Chyba od przyszłego roku będzie można wypłacać część środków (oczywiście z potrąceniem podatku), co wcześniej nie było możliwe (albo likwidacja IKE, albo nic). A kto mnie zapewni, że nasze kochane państwo za 20 lat nie powie, że pieniążków nie wolno mi wypłacać, a wypłatami zajmie się znowu ZUS?  Albo czy się nie okaże, że one nie są dziedziczone i w przypadku mojej śmierci, żona i dzieci zobaczą przysłowiową figę?

W obietnice państwa – jak to wyżej wykazano, wierzyć nie warto.

Co wobec tego? Napiszę w następnym poście. :-)

Spojrzenie na politykę

sobota, 13 grudnia 2008 15:02

Wspomniałem kilka tygodni temu koleżance – pół żartem, pół serio – o moich planach politycznych. Pierwsza reakcja: jak cię wybiorą to załatwisz mi pracę. Podobnie stwierdzili rodzice. Tak, pierwsze skojarzenie – że polityka to coś co pozwala nam coś załatwić.

To typowe skojarzenie trzeciego świata, gdzie na politykę patrzy się jako „my i oni”. Że kosztem paru wątpliwie moralnych czynów, możemy czasami dobić się do tej elity, ale normalnie to nie nasz świat.

Marzy mi się układ polityki w Polsce na skalę amerykańską. Gdzie każdy gdzieś działa. Czy to w partii, czy to w stowarzyszeniu czy to w fundacji, czy w kościele. U nas ci działacze – nawet najzupełniej lokalni – traktowani są albo jako ci, którzy „się ustawili”, albo jako idealiści totalni, którymi zresztą są. Bo to przecież trudne, działać tak po godzinach w środowisku, które wciąż patrzy podejrzliwie. A dla Amerykanów to przecież naturalne. „Serve locally” – służyć na skalę lokalną, po prostu czasami trudno mi uwierzyć gdy czytam coś takiego w komentarzach na amerykańskim blogu. Służyć? W to nikt w Polsce nie uwierzy.

Narzeka się u nas powszechnie na radnych, którzy niewiele maja obowiązków, a dostają wysokie diety, które pozwalają im właściwie być radnym zawodowym. Niektórzy rzeczywiście nic nie robią, a przypominają o sobie tylko przy okazji kolejnych wyborów. Wtedy to wszędzie widać gazetki, ulotki i foldery mówiące o tym, co mam im zawdzięczać. A przecież dzielnica Wesoła to zaledwie 20 tysięcy ludzi. Ktoś kto działa na skalę lokalną powinien być znany mieszkańcom i być z nimi prawie że po imieniu.

Istnieje takie staromiłośniańskie forum. Pisuje na nim regularnie pani Iza, która jest jedną z naszych radnych. Pisuje jako jedyna. Innych radnych (a jest ich bodajże 10) na forum nie uświadczysz. No i jeśli czegoś nie załatwiła, lub coś poszło inaczej niż zapowiadano – pani Iza jest pierwszą do bycia zaatakowanym. Tych paru bardzo mondrych uczestników forum nie zadaje sobie pytania, dlaczego właściwie ci inni radni nie próbują nawet się kontaktować. Nie myślą o tym, czy pani Iza przy następnej kadencji nie pomyśli że to jest bez sensu i już w wyborach nie wystartuje.

W Polsce nie zbudowano od paruset lat modelu polityki angażującej ludzi. W żadnym zresztą kraju nie udało się zbudować demokracji odgórnie. Mamy oligarchię tych samych polityków, tych samych partii, a normalny człowiek chce być od tego jak najdalej.

Cel – przyjaźń

czwartek, 11 grudnia 2008 22:21

Mądry cel postawił sobie autor bloga The Simple Dollar:

My final goal for 2009 is to make a strong, concerted effort to let some of the most important people in my life know how important they are to me. I hope to do this in the form of letters and videos and to give these things the time and attention they truly deserve.

There are a lot of people in my life that I care for a lot and it’s often difficult to express to them how much they mean to me. By making this a priority, I hope I can find ways to let them know what they really mean to me.

To samo mówi Alan McGinnis w książce „Friendship Factor” (po polsku „Sztuka przyjaźni”). Jeśli chcemy aby przyjaźnie liczyły się w naszym życiu, musimy się bardziej zaangażować. Kontakty towarzyskie muszą mieć w naszym życiu priorytet.

Bardzo nie podobało mi się to zdanie. Czy to znaczy, że znajomościami mam zarządzać jak projektami zawodowymi? Zrobić sobie arkusz excela z datą ostatniego kontaktu? To idiotyczne. Ale z drugiej strony, jeśli np. nie zostawimy sobie czasu na to żeby się z kimś spotkać, to inne rzeczy ten czas zabiorą. W tym roku aktywność zawodowa mnie bardziej pochłania i wiele kontaktów zaniedbałem. Nie było na przykład corocznego wyjazdu do Krakowa. Albo też w tym roku nie spotkam się z wikipedystami, którzy pojutrze zaczynają swój zlot w Chorzowie. Albo od marca nie udało mi się umówić z pewnym blogowym znajomym.

Przyjdzie czas rozsyłania życzeń świątecznych i uświadomię sobie, że z niektórymi może raz w ostatnim roku rozmawiałem. Albo i to nie. Chyba trzeba sobie postawić jasny cel. :-)

Program na życie – dekonstrukcja modelu

środa, 10 grudnia 2008 23:02

  1. Wybieram zajęcie, które jest niepopularne, którym zajmuje się parę osób, którym się wyróżniam.
  2. Staję się ekspertem – zdobywam wszelką wiedzę na dany temat.
  3. Zajęcie staje się bardziej popularne, pojawia się konkurencja – rezygnuję z niego, wybieram sobie następne.

(z pamiętniczka z grudnia 2004; sprawdziło się 7 razy)

A na zdjęciu: wspomnienie z podsulejowskich pól też jakoś z jesieni 2004.

Pierwsze kroki z blipem

wtorek, 9 grudnia 2008 14:10

Jeśli słyszałeś już dużo o blipie, albo czytałeś na przykład tę moją notkę,możesz pomyśleć że warto spróbować.

Poniższy przewodnik może pomóc w rozpoczęciu zabawy w blipowanie. :-)

Uwaga: warto od razu po włączeniu filmu przełączyć na pełny ekran (ikona w prawym dolnym rogu), bo inaczej nie będzie wiele widać.

Tajemnicze składniki herbaty Lipton

poniedziałek, 8 grudnia 2008 12:09

Ze dwa miesiące temu do dużej paczki herbaty Lipton dodawali niezwykle wciągającą łamigłówkę. Wszyscy w biurze sobie kupili, to i ja też. No i skoro jest te sto torebek, trzeba je wypić. I ciekawe zjawisko. Jeszcze nigdy nie miałem na kubku takich potężnych osadów po herbacie, jak właśnie po Liptonie. Zwykle gdy parzę albo liściaste, albo ekspresowe, wiadomo, kubek trzeba umyć. Ale po Liptonie wygląda on tak, jakbym czyścił czajnik z rocznego kamienia. Twarda, brunatna, gruba warstwa.

Jasne, to dosyć mocna herbata. Ale nie wierzę, że czegoś tam nie dodają… Patrzę na ten kubek i zastanawiam się jak wyglądają pozostałości Liptona w moim przełyku. :]

Cytując producenta:

Skład mieszanki herbaty Lipton Yellow Label przygotowywany jest w specjalnym centrum rozwojowym w Anglii. Za proces ten odpowiedzialna jest mała grupa profesjonalnych kiperów, którzy łącznie maja ponad 150 lat doświadczeń w smakowaniu i mieszaniu herbat.

Moskwa nie wierzy łzom

czwartek, 4 grudnia 2008 00:34

Klub Traffic zorganizował projekcję tego filmu z 1979, który dopiero niedawno doczekał się polskiej edycji na DVD. Wybrałem się i nie żałuję. Nie dziwię się że film dostał Oskara, a na Filmwebie ma ocenę 8,7/10.

W rosyjskich czy radzieckich filmach jest coś, co niesamowicie mnie wciąga. Czy to brzmienie języka, czy to rosyjska, wschodnia, rozbuchana uczuciowość, od szalonej miłości po szalone picie, którą mam gdzieś tam w genach. Wciąż mam na przykład przed oczami scenę ze „Stalkera” Andrieja Tarkowskiego, w której główny bohater – typowy milczek – wychodzi ponownie do „Strefy”, a jego żona próbuje go najpierw powstrzymać, potem rzuca się na ziemię.

A tutaj utrzymana w tonie komediowo-dramatycznym historia trzech dziewczyn z prowincji, które pod koniec lat 50. mieszkają w Moskwie i usiłują na różne sposoby się tutaj ustawić, a przede wszystkim znaleźć męża. Jednym się udaje, innym nie, jedna zostaje z dzieckiem. Przenosimy się potem o 20 lat do przodu i widzimy konsekwencje tych decyzji. I zdanie samotnej matki na wysokim stanowisku kierowniczym: im więcej się osiąga, tym bardziej chce się wyć. Później jednak scenarzysta wprowadza nowe postaci, a film kończy się happy endem. :-)

Polecam poszukać DVD, dwie i pół godziny dobrego filmu gwarantowane.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: