VrooBlog

VrooBlog

Archiwum bloga na kwiecień 2008.

Badacze i kreatorzy umysłów

wtorek, 29 kwietnia 2008 23:26

Jednym z zapalników rewolucji obyczajowej w USA był słynny raport Kinseya. Ponad 50 lat temu udowodnił on, że większość Amerykanów jest w sprawach seksu znacznie bardziej swobodna niżby się to wydawało na pierwszy rzut oka. A już zdecydowanie bardziej niżby to sobie to sobie życzyły rozmaite autorytety moralne. Na przykład według Kinseya aż 37% badanych mężczyzn miało w życiu jakieś doświadczenia homoseksualne, a zatem homoseksualizm nawet w ówczesnej purytańskiej Ameryce był zjawiskiem normalnym.

Dopiero później wyszło na jaw, że Kinsey rekrutował swoich badanych z więzień (w tym spośród skazanych za przestępstwa seksualne), albo wynajmował do badania bezrobotnych, którzy wymyślali co się tylko dało, aby „lepiej wypaść” i zgarnąć wynagrodzenie. Tak więc profil jego badanych nie miał nic wspólnego z cechami występującymi w społeczeństwie amerykańskim. Później próbowano wyniki raportu korygować usuwając część ankiet, o których wiedziano że są podejrzane. Ale za późno, przecież takie rzeczy muszą być korygowane od razu, na etapie doboru próby.

Mimo tych wątpliwości efekt był jasny. Kinseyowi udało się zaszokować Amerykę i dać argumenty za liberalizacją w sferze seksualności.

Ostatnio czytałem (sprawę opisuję za artykułem Macieja Dymkowskiego z psychologicznego dodatku do Polityki) o podważeniu jednego z najsłynniejszych eksperymentów psychologicznych XX-wieku, tzw. eksperymentu więziennego Philipa Zimbardo z roku 1971. Sytuacja jest powszechnie znana: zwykli ludzie zaangażowani do badania i podzieleni na dwie grupy: strażników i więźniów tak mocno weszli w swoje role, że o mało się nie pozabijali, a eksperyment należało przerwać. Każdy podręcznik psychologii społecznej wyciągnie z tego wniosek – każdy z nas pod wpływem warunków jest w stanie zmienić się w potwora.

No i co? I bzdura. W maju 2007 na łamach „Personality and Social Psychology Bulettin” dwóch badaczy (Thomas Carnahan i Sam McFarland) zakwestionowało całkowicie wnioski eksperymentu więziennego. Zadali oni następujące pytanie – czy faktycznie ludzie zgłaszający się wtedy do badania byli całkowicie „zwykli”? Tych, którzy uczestniczyli w eksperymencie więziennym nie można było oczywiście teraz zbadać. Postanowiono więc zrobić porównanie – jacy ludzie zgłaszają się jako ochotnicy na „normalne” badania psychologiczne, jacy zaś na „badania psychologiczne nad życiem więziennym”. Zebrano jednych, zebrano drugich i zbadano ich osobowość. Okazało się, że do badań nad życiem więziennym zgłaszali się ludzie o zupełnie innym profilu osobowości! Bardziej skłonni do manipulowania, agresji, dominacji, a mniej do empatii czy altruizmu. Dlatego też, cytując podany artykuł:

… wyniki badań Zimbardo tak naprawdę niewiele mówią o zwyczajnych ludziach. Wskazują, iż specyficzny profil osobowości, który winien sprzyjać zachowaniom agresywnym, manipulatorskim i antyspołecznym, w sytuacjach uwięzienia… właśnie im sprzyja. Ale to żadne odkrycie!

A zatem – Zimbardo udowodnił rzecz oczywistą, ale próbował nam wmówić, że jego wnioski wyciągnięte na podstawie obserwacji jednostek patologicznych można rzutować na wszystkich. Człowiek człowiekowi wilkiem i basta.

Dlaczego podałem te dwa przykłady? Ano, próbuje się nas czasami przekonać, że ludzie są tacy, a tacy, a wynikło to wszystko z badań. Ta wiedza jakoś uzupełnia to co wiemy o świecie, ale i zmienia nasze postawy wobec różnych zjawisk. Skoro jakieś zjawisko jest zgodnie z badaniami powszechne, to może wcale nie jest dewiacją? Albo nie wolno nam oceniać ludzi, którzy reprezentują w zasadzie typowe zachowania dla danej sytuacji? I tu już się zaczyna taki etap, w którym gdyby nie opublikowane badanie, myślelibyśmy zupełnie inaczej, bazując tylko na na naszym własnym doświadczeniu i zasadach. Mamy wtedy ostatnią chwilę na refleksję. JAKA jest gwarancja, że to co KREUJE naszą postawę wobec czegoś jest wiarygodne? Czy bazując na wiarygodności takiego badacza przyjmiemy jakąś opinię za własną?

Najbezpieczniej myśleć samodzielnie, niestety najmniej praktycznie, bo na jakichś informacjach musimy się opierać. Szanse, że sami będziemy w stanie zweryfikować podane wyniki badań są bliskie zeru. Tym bardziej, że uczy się nas od dziecka szacunku dla nauki, metody naukowej i tego, że badania naukowe są obiektywne.

Myślę, że dobrym testem jest zadanie sobie pytania – jaki cel mogą mieć ci, którzy badanie publikują i chcą abyśmy o nim wiedzieli? (Badań w ciągu roku przeprowadza się tysiące, tylko niektóre trafiają do mediów). Czy ten cel badacza może prowadzić do założenia pewnej tezy, którą badanie tylko potwierdza? Czy gdyby wyniki były odmienne, czy zostalibyśmy o nich poinformowani, czy te informacje byłoby godne upublicznienia?

Pełnej odporności na badaczy-kreatorów nie uzyskamy nigdy, ale można się do pewnego stopnia przed nimi obronić.

Utrata pierwszego wrażenia na własną prośbę

środa, 23 kwietnia 2008 22:25

Jak to mi się wieczorami ostatnio zdarza, siedzę przy komputerze i rzeźbię w Wordzie. W słuchawkach nowiutka płyta No-Man pt. „Schoolyard Ghosts”. Słucham jej pierwszy raz. Czuję, że po długiej przerwie nagrali coś świetnego. Może niekoniecznie jest to epokowe, ale na pewno godne uwagi i daje wielką przyjemność słuchania. Dałoby. Tę okazję do niezapomnianego pierwszego wrażenia zaprzepaszczam. Muzyczne dzieło redukuję do muzycznego tła dla aktualnie wykonywanego zajęcia. Delektuję się nią, owszem, ale w klawisze stukam.

Czy mam usprawiedliwienie przed sobą? Ano mam. Znaleźć dziś pełną godzinę czasu na posłuchanie całej płyty i tylko płyty, bez myślenia o czym innym? Trudne. Choć czy aż tak niemożliwe? Czy płyta nie mogła poczekać np. na piątek? Wtedy bym ją ostrożnie odpalił, usiadł, zamknął oczy i dał się pochłonąć. Czy naprawdę konieczne było jej posłuchanie teraz?

Pamiętam swoje pierwsze zetknięcie z „Magnification” Yesów. Wbiegłem do domu z kopią na CDR otrzymaną w … BMG Music Polska (obiecali mi, a zabrakło im oryginałów), nic nie zrobiłem, tylko usiadłem na krześle gdzie bądź (mój pokój był akurat w remoncie), drżącymi rękami wrzuciłem do wieży, założyłem słuchawki i … 60 minut czystego piękna, bo nie spodziewałem się, że Yes mógł jeszcze taką rewelacyjną płytę nagrać.

Teraz nowych płyt słucham pomiędzy jednym i drugim dokumentem Worda. I dziwię się, że mnie już tak jak dawniej nie poruszają?

Nowe promocje kolejowe na wiosnę 2008

wtorek, 22 kwietnia 2008 23:22

Dwie nowe promocje dla miłośników pociągów pospiesznych:

Ty i raz, dwa, trzy – bardzo ciekawa rzecz dla tych, którzy jeżdżą w kilka osób i nie mają innych zniżek. Pierwszy bilet kosztuje pełną kwotę, a dla pozostałych osób płacimy o 1/3 taniej. Przy relacji typu Warszawa-Wrocław, gdzie bilet normalny kosztuje 51 zł, na drugim zaoszczędzić można około 15 zł.

Oczywiście, kupując bilet w kasie dla paru osób, trzeba się upomnieć o wydanie biletu w takiej promocji, bo co się kasjerki będą przemęczały. Gdy w ostatnią sobotę kupowałem taki bilet na Centralnym, kasjerka chyba go nigdy nie sprzedawała, bo szukać musiała warunków i numeru oferty i dopytywać swoją koleżankę…

Swoją drogą te super-nowoczesne pociągi Warszawa-Łódź oferują komfort … na poziomie warszawskiej SKM. W składach ED74 na polski rynek zrobiono siedzenia dla Koreańczyków. Malutkie, wąziutkie, niziutkie. Pół godziny można posiedzieć. Ale dłużej? Nie zazdroszczę tym, co muszą jeździć tymi pociągami codziennie płacąc taryfę pospieszną.

RegioKarnet – o tej promocji pisałem już rok temu. W tym roku nowa odsłona, tym razem wszedł jako stała promocja. Niestety znów podrożał – tym razem za trzy dowolne dni spośród 2 miesięcy zapłacimy 130 złotych. Za to można będzie za darmo zalegalizować bilet u konduktora.

Miłośnicy ekspresów i IC mają prawo się wkurzyć, albowiem po wielu latach skasowano  „Bilet weekendowy”, który pozwalał za 100 złotych jeździć od godziny 18 w piątki do północy w niedzielę – i nie trzeba było kupować miejscówek.

Zamiast biletu weekendowego mamy teraz znacznie mniej atrakcyjny „weekend z miejscówką” – miejscówka stała się obowiązkowa (w cenie 50%), a podróż można rozpocząć dopiero po 20:00 w piątek, cały problem w tym, że po 20:00 jeździ zaledwie parę pociągów spółki Intercity, czyli tak naprawdę trzeba zacząć w sobotę.

Pozostaje jeszcze oferta Entercity – jeśli kupimy bilet przez Internet i odpowiednio wcześniej, zapłacimy 33-55 złotych (a 22 zł w sobotę). W praktyce, biletów takich jest kilka na cały pociąg i trzeba kupować je na wiele tygodni wcześniej. Normalne zaś bilety podrożały dość widocznie.

Biografia Bacha na beton!

poniedziałek, 21 kwietnia 2008 21:38

Jadę dzisiaj rano tramwajem i korzystając z tłoku mogłem obserwować licealistkę uczącą się do klasówki z muzyki. Zresztą może ten przedmiot się inaczej teraz nazywa. Dziewczę pracowicie wkuwało biografie Bacha i Haendla.

Nie zmieniło się nic od czasów, kiedy mnie w szkole muzyki uczono. Kiedy się urodził, co napisał, kiedy zmarł. Kiedy się urodził, co napisał, kiedy zmarł. Pamiętaj że ten to romantyzm, a ten klasycyzm, ten jeszcze barok.

Pamiętam kuriozalny egzamin, który miałem w siódmej klasie z biografii Lutosławskiego. Napisałem najpierw o nim wypracowanie (przepisane w dużej części ze słownika muzycznego). Potem odpowiedziałem na pytania pana profesora dotyczące aleatoryzmu (styl który w biografii ze słownika był i sobie też go w słowniku sprawdziłem), wreszcie dostałem szóstkę, która była mi wówczas z jakiegoś (błahego zapewne) powodu potrzebna. To wszystko w sytuacji, gdy z twórczości Lutosławskiego znałem …może 2-minutowy fragment „Gier weneckich”, który profesor puścił kiedyś z rzężącego magnetofonu całej klasie.

Jak przeciętny Polak ma nie reagować alergicznie na muzykę klasyczną, skoro zmuszano go do uczenia się takich idiotycznych szczegółów i definicji? Czy te zajęcia to musi być masakrowanie dat, a nie można np. po prostu słuchać muzyki? Jak szkoła nie ma nagrań, niech sobie uczniowie ściągają. I tak to robią. A potem niech opowiadają o tym na lekcjach.

W liceum mieliśmy mądrzejszą nauczycielkę muzyki. Stawiała wprawdzie jedynki za nierozpoznanie Bolera Ravela i zmuszała nas do tańca przy 2Unlimited, ale przy okazji mogliśmy sami prowadzić lekcje puszczając swoją muzykę – ja zdaje się mówiłem o ELP i Yes, mus o Gunsach i Metallice). No, ale to są wyjątki.

Na razie kolejne pokolenia wykuwają biografię Bacha. Na beton.

Worek na kartofle prosto z Amazon.com

wtorek, 15 kwietnia 2008 20:54

Zamówiłem na początku kwietnia kilka książek z Amazona. W ubiegły czwartek telefon z domu – jakiś worek ci przynieśli. Jaki worek?! Paczki z Amazona zawsze były w kartonach, które zawsze musiałem odbierać na poczcie, bo listonosze zostawiali awizo.

Tym razem jednak ujrzałem po powrocie do domu widok następujący:

Wielki worek, w środku paczka z Amazon

Gdy popatrzyłem na miejsce wysyłki (Chicago), sprawa się wyjaśniła. Zwykle paczki, choć teoretycznie z amerykańskiego Amazon.com wysyłane były z Frankfurtu. Tym razem musiało pójść pocztą lotniczą, stąd gustowny worek, który według napisu ma wytrzymać do 60 funtów.

Zastanawiam się teraz, czy jako ciekawostki worka nie wystawić na Allegro. :-) Czy może skończy swój żywot w piwnicy przechowując zdecydowanie polskie kartofle. :-)

Karton z książkami był oczywiście w środku, niestety sklep się tutaj nie spisał. Cztery książki rzucone właściwie luzem, przełożone tylko woreczkami z powietrzem, które przy obracaniu paczki na wszystkie strony niewiele dały – jedna wyszła dosyć sponiewierana. Gdy składałem w Amazonie pierwsze zamówienia, jakieś 6-7 lat temu, każda książka była zafoliowana razem z tekturkami dla zapewnienia sztywności. Nie było możliwości, aby coś się stało.

No i rachunek na świstku papieru wyglądający jak kiepskie ksero. Kiedyś był to normalny papier. Oszczędności… Nadal jednak wysyłka działa bardzo szybko – tym razem 10 dni, zdarzyło się kiedyś i 7 dni. Dlatego przy zamawianiu nie należy wierzyć datom, które widzimy na stronie zamówienia (według nich estimated arrival date: 01-May-2008).  Nie ma też sensu płacić za szybszą wysyłkę.

Książki opłaca się sprowadzać, szczególnie przy rekordowo niskim kursie dolara. Od jakiegoś czasu robiłem sobie smaczek na komentarze historyczno-kulturowe do Nowego i Starego Testamentu wydane przez Vocatio. Niestety – oba grube tomiska w polskim wydaniu kosztują po 160 zł… Angielski oryginał łącznie z przesyłką kosztował mnie… po 60 złotych od sztuki.

Dzieci neo, nasze dzieci

niedziela, 13 kwietnia 2008 21:26

Nie jest niczym nowym, że są w Internecie takie miejsca, które w znacznym stopniu przyciągają idiotów oraz idiotyczne wypowiedzi. Wiele osób lubi się tam wyżyć, wiedząc, że są praktycznie anonimowi i że to co napiszą odpowiednio parę osób wkurzy. Inni zaś święcie wierzą w to co piszą, a ich zaangażowanie jest autentyczne.

Tradycyjnym miejscem, gdzie to zjawisko rozkwita od wielu lat są komentarze w Onecie. Struktura komentarzy Onetu jest skrajnie nieużyteczna, wymaga bowiem kliknięcia w każdą wypowiedź, aby ją przeczytać. Wpływa to maksymalizację liczby odsłon (i liczby wyświetlonych reklam), dlatego Onetowi wręcz zależy, aby wpisy wzbudzały jak największe kontrowersje i były czytane (i pisane) z tym większą furią, bo ta skłania do dłuższego przebywania w serwisie i oglądania reklam. Stali trolle w komentarzach są powszechnie znani (jasiu śmietana, antek emigrant itd.) ale setki ich następców piszą coraz to większe głupoty, licząc na powszechny odzew. I udaje im się. Nasze skłonności do eskalowania frustracji i wkurzania się różnymi idiotyzmami, które napotykamy mają tu świetną pożywkę.

Od paru miesięcy celem ataku bezlitosnej dzieciarni jest serwis wykop.pl. Na stronę główną trafiają już nie tyle rzeczy wartościowe, co kontrowersyjne – a szczególnie takie, gdzie się komuś dopieprza. Ulubionym obiektem ataków jest oczywiście Kościół. Ostatnio ktoś wkleił link do rzekomego listu Trumana do papieża, ewidentną fałszywkę, opublikowaną w latach 50. przez różne lewicowe pisma.To, że jest to hoax stwierdzi każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o historii i dyplomacji. Na to się rzucili zgłodniali rozrywki przeciwnicy Watykanu, a głosy tych, którzy wskazywali na idiotyzm samego listu zostały „zakopane”. Taką to mamy demokrację społecznościową, a wizja premiera Kaczyńskiego o internautach z piwkiem i filmikami nie jest taka odległa od wyżywających się w sieci dzieciaków.

Trudno. Na wykop przestanę zaglądać, komentarzy w portalach prawie nie czytam. Można się odgrodzić od idiotów w internecie, stosować filtry, killfile, albo po prostu nie zwracać na nich uwagi.

Ale to nam sprawy nie rozwiąże. Nie wszyscy obniżają swój poziom intelektualny tylko na cele trollingu. Wielu nie ma co obniżać.

Komentator z onetu może być Twoim sąsiadem.

Komentator z onetu może być Twoim szefem.

Komentator z onetu może być Twoim wujkiem.

Gdy słucham rozmów o polityce i religii na spotkaniach rodzinnych, czasami myślę – ile z tych osób komentowało już na onecie, albo by komentowało, gdyby tylko się tam dostali?

Świat zmierza ku upadkowi, to pewne.

PS – Świat zmierza ku upadkowi, a VrooBlogowi stuknęły tydzień temu 4 lata! Za rok robię imprezę urodzinową!

Wreszcie udana głodówka

środa, 2 kwietnia 2008 12:30

Jednym z najskuteczniejszych sposobów protestu jest głodówka. Górnicy głodują pod ziemią! Lekarze ogłaszają głodówkę! Ludzie głodują, walcząc o swoje prawa! Kto nie pochyli się nad cierpiącymi ludźmi? To chwyta za serce i składa się na dobrego newsa.

Jest to jednocześnie metoda prawie całkowicie bezpieczna. Głodówka trwająca parę dni (a tyle najczęściej trwa medialny szum, póki nie zacznie wygasać) ma dla organizmu całkiem pozytywny, oczyszczający efekt. Jeśli ktoś wytrzyma dłużej – to zacznie się karmienie na siłę – dożylnie czy też sondą. Odpowiednie służby nie pozwolą głodującemu aby coś sobie zrobił.

Informacja z Tygodnika Powszechnego: Głodowa śmierć w polskim areszcie – tego nie było od lat. Obywatel Rumunii złapany (nie po raz pierwszy) na kradzieży trafia do aresztu śledczego w Krakowie. Ogłasza protestacyjną głodówkę. I po 4 miesiącach tej głodówki umiera.

Na razie wiadomość znalazła się na stronie głównej Onetu. Duże szanse, że przerodzi się w aferę na cały kraj. Poleci parę głów, minister sprawiedliwości będzie się tłumaczył, telewizje poświęcą wiele reportaży tematyce „nieludzkich warunków w polskim systemie karnym”.

A ja myślę, że to była po prostu wolność tego człowieka. Mógł jeść, mógł głodować. To nie jest samobójstwo, które może nastąpić w chwili niepoczytalności czy depresji i przed którym trzeba chronić. Konsekwencją niejedzenia może być śmierć. Czy ten człowiek o tym nie wiedział? Czy raczej był pewien, że w końcu uzyska to czego chciał? Przypadek pana Claudiu Crulica może będzie ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy próbują wykorzystywać głodówki jako narzędzie realizacji swoich interesów.


Jak stąd uciec?

Najedź kursorem nad linka aby przeczytać opis...

Moje - prywatne: