VrooBlog
Archiwum bloga na kwiecień 2006.
Rok później
I znowu piwo pod Kinoteką. Znowu naprzeciw siebie w jakiejś kawiarni nad ciastem i kawą smakową. I znowu gapimy się na siebie jak te dwa debile. I przyciąganie silniejsze niż rozsądek.
Nie, żadnych powrotów, nadal „splendid isolation”.
Rozmowa
Dochodzę do wniosku, że dla mnie rozmowa to zwykła wymiana faktów. Nie rozmawiam o uczuciach, opinie formułuję ostrożnie i gdy zostanę o nie zapytany. Nie ma faktów – nie ma rozmowy. Więc, albo rozmowa musi mieć jakiś ustalony temat, albo z rozmówcą musi mnie łączyć tak dużo, by tematy się znalazły. Tematy muszą być wciąż nowe, bo po co wymieniać fakty, które już wymienione zostały? Jeśli z kolei nie znam się na danym temacie, wtedy faktów znikąd nie wezmę i ograniczam się do mojej ulubionej roli słuchacza.
Komputerowe frustracje
Zapragnąłem sobie złożyć nowy komputer.
Stary ma już 6 lat, trochę elementów do niego dokładałem, ale przyznacie, że Celeron 1000Mhz, 256M Ram, no i karta graficzna Matrox 16MB nie zapewniają maksimum komfortu. System uruchamia mi się ze 3 minuty, Firefox odpala w 30 sekund i z wtyczkami chodzi znacznie wolniej od IE, choć wolę funkcjonalność nad szybkość… :>
No i ciężki wybór poszczególnych elementów. Dysk wybrałem natychmiast (Samsung 250GB), ale teraz procesor, płyta główna, pamieć, obudowa, karta graficzna. Łażenie po sklepach, po grupach usenetowych i po serwisach z recenzjami.
Załamać się można.
Kable, połączenia, standardy. Rozczłonkowało się to niesamowicie. Tam gdzie kiedyś mieliśmy jeden element w 2 standardach, teraz są 3 elementy w 20 standardach, które należy do siebie dopasować jak elementy puzzle.
Wentylacja, wszędzie wentylacja. 6 lat temu kupiłem procesor wraz z wiatraczkiem, teraz dowiaduję się, że standardowe chłodzenie może nie wystarczać, oferty rozmaitych innych. 6 lat temu żadna karta graficzna nie miała wiatraczka, teraz mają prawie wszystkie. Teraz i dodatkowe wiatraczki są na płytach głównych. Za parę lat będą już chyba na myszkach.
Pamięci – 6 lat temu kupowało się prosto, poprosiłem na giełdzie DIMM 128MB i dostałem (za 600zł swoją drogą). Teraz mamy do wyboru: DDR, DDR2, CL3, CL2, EEC, Parity, DualDDR, Geil, Kingmax, Goodram, Kingston, Corsair… Ratunku.
Procesory. Kiedyś były 4 podstawowe linie – po dwie AMD i Intela. Teraz tych linii jest kilka, zegar procesora nie ma już prawie znaczenia, pojawiają się procesory wielordzeniowe, 64-bitowe, z jakimiś dodatkowymi instrukcjami, zabezpieczeniami.
Płyta główna – kiedyś wystarczyło dopasować płytę do procesora. Teraz każda płyta główna obsługuje ze 30 standardów, ale oczywiście nie wszystkie, których potrzebujemy. :)
Obudowa – kiedyś kupowało się i obudowę i zasilacz, teraz są to sprawy odrębne. I podobno niektóre zasilacze nie pasują do niektórych płyt. ;>
Karta graficzna – nie ma już w miarę tanich i porządnych kart do grafiki 2D jak kiedyś Matrox, teraz wszystko to akceleratory 3D, mamią róznymi dziwnymi technologiami, a pamięci mają tyle ile ja mam teraz dla całego systemu. Tu dylematu nie mam, bo wybiorę sobie jakąś tanią X550, ale który z 10 modeli X550 wybrać???
Ratunku!!! Nie chciałem kupować całego komputera w sklepie. Chciałem wybrać dobre podzespoły i sobie samemu złożyć. Ale wielość tych możliwych wyborów, no i możliwe ryzyko z nimi związane mnie przeraża. Chyba podzwonię do paru sklepów, podam zbliżoną konfigurację, a oni już coś wybiorą. :>
Branża PR woli blondynki
Bardzo szacowna lista dyskusyjna InternetPR i bardzo szacowne Polskie Stowarzyszenie Public Relations.
Taki oto mail przyszedł dzisiaj.
Witam wszystkich!
W imieniu PSPR chciałabym wszystkich przeprosić, którzy otrzymali wielokrotnie informacje o najbliższym spotkaniu warszawskiego oddziału PSPR.
Niestety system poczty elektronicznej nie działa prawidłowo.(podpis)
Ale wciąż ….
Serdecznie zapraszam na kolejne otwarte spotkanie warszawskiego oddziału PSPR.
[…]
Przepraszam, że wysłałam wam spam, ale… wyślę go jeszcze raz! ;-)
Trudni ludzie to my
Księgarnie są pełne poradników na jeden temat: jak radzić sobie z „trudnymi ludźmi”. Co zrobić, jeśli:
– Twój szef jest idiotą,
– Twoi znajomi manipulują Tobą,
– a Twój partner jest egoistyczny i kłótliwy?
Na to znajdziesz niezawodne odpowiedzi w tych poradnikach. Jak nie dać się wyprowadzić z równowagi, jak zachować własne zdanie, jak omijać lub przetwarzać słabości innych.
A co, jeśli to TY jesteś takim trudnym człowiekiem. Co, jeśli ludzie szukają książek, chcąc wiedzieć, jak sobie radzić właśnie z tobą? Ale nie, nie dopuszczamy do siebie takich myśli. Zresztą nie ma takich tytułów: „Jestem trudny i co z tym zrobić”. To na pewno „oni”, zaraz poszukamy na nich sposobu.
Jeśli spotka się takich dwóch, traktujących drugą stronę jako „trudnego człowieka” i próbujących wszystkich poradnikowych podejść, może być ciekawie.
Canon A75 – recenzja o dwa lata spóźniona
Na prośbę Malgo, parę słów o aparacie, którego używam. Nazywa się Canon PowerShot A75. Pochodzi ze świetnej serii Canona, która ma już 5 generacji:
1. A60 – A70 – A80
2. A75 – A85 – A95
3. A510 – A520
3. A610 – A620
3. A700
A75 już wyszedł ze sprzedaży, na Allegro można go dostać z drugiej ręki za 400-500zł. Jego następców można spotkać w sklepach, ale choć są z tej samej serii, nie oznacza to, że będą dziedziczyć zalety i wady A75.
Aparat kupiłem zaraz po pojawieniu się go na rynku polskim, co oznacza, że słono przepłaciłem. :) Ale nie żałuję, robienie zdjęć już od pierwszego momentu dostarczyło mi mnóstwo radości, no i zapewniło masę wspomnień.
Krótko o parametrach technicznych:
– Rozdzielczość 3.2 Mpx, rozmiary zdjęć: 2048×1536.
– Zoom optyczny x3, no mógłby być lepszy i w nowszych modelach z serii już jest :)
– Zasilanie: 4 baterie paluszki (oczywiście należy zakupić akumulatorki)
– Czas naświetlania: od 1/2000 do 15 sekund (świetnie), przesłona: 2,8-8 (standard), czułość ISO: 50-400 (standard, przy 200-400 są spore szumy).
Poniżej co mi się w tym aparacie spodobało, a co nie.
Zalety – zdjęcia:
1. Świetna jakość zdjęć przy świetle dziennym. Przepiękne kolory, ostrość i kontrast. Szczególnie przy ładnej pogodzie. Oto rzut oka na Połoninę Caryńską.
2. Wieczorem też mamy niezłe efekty. Tu jednak się liczy ustawienie aparatu, no i przede wszystkim wyłączenie lampy błyskowej. Poniżej zdjęcie wykonane rok temu w Wielki Piątek.
3. Jeśli niebo jest zachmurzone, ale jest jasno, zdjecia powinny wyjść niezłe, szczególnie w zimie.
4. Świetny tryb zdjęć nocnych, w których lampa błyskowa uzupełniona jest przed dłuższe naświetlanie. Wtedy pierwszy plan mamy wyraźny, a tło się „rozpływa”, podkreślając ekscytującą atmosferę wieczoru. Tutaj – po koncercie Yes w czerwcu 2004.
5. Można też wyłączyć lampę błyskową i korzystać z długiego czasu naświetlania, co daje interesujące efekty. Klasyczny przykład trasy naświetlanej przez 15 sekund.
Zalety – aparat:
1. Dobry czas życia akumulatorków. Na jednym zestawie akumulatorków spokojnie można zrobić 200-300 zdjęć.
2. Miejsce, gdzie są trzymane baterie stanowi uchwyt, który bardzo ułatwia trzymanie aparatu.
3. Dość intuicyjna obsługa, zarówno przy robieniu, jak i przeglądaniu zdjęć, choć pewne ustawienia w menu możnaby uprościć.
4. Dobra kompresja zdjęć, przy jednoczesnym zachowaniu jakości. Kiedyś przed wyjazdem na parę dni zepsuła mi się karta 128MB, musiałem korzystać ze standardowej 32MB. Przy maksymalnej rozdzielczości ustawiłem najsłabszą jakość – zmieściło mi się 81 zdjęć i tylko na niektórych widać problemy związane z kompresją JPG.
5. Aparat jest MAŁY. Spokojnie mieści się w kieszeni spodni czy kurtki. Nie doceniałem tego na początku, wahałem się czy nie kupić większego Olympusa C-4000. Ale dobrze zrobiłem – aparat jest zawsze pod ręką, nie trzeba go za każdym razem wyciągać i przygotowywać do pracy.
Wady – zdjęcia:
1. Za mocna lampa błyskowa. To, zdałoby się zaleta. Ale w małych pomieszczeniach lampa po prostu oślepia wszystko, zdjęcia są prześwietlone. Gdy wejdziemy do trybu manualnego, można ustawić jeden z trzech poziomów mocy lampy. Jednak przynajmniej mi nie udało się osiągnąć zadowalających efektów. Podobnie, nie można z lampą robić zdjęć makro, czyli z bardzo bliska. Zamiast zdjęcia otrzymamy jeden wielki biały ekran. :)
2. W pomieszeniach bywają problemy z automatycznym ustawianiem ostrości. Po prostu aparat nie umie jej ustawić i tyle, trzeba zmienić miejsce, z którego robimy zdjęcie. Nie jest to wielki problem, zdarza się raz na 20-30 zdjęć.
3. Zdjęcia w mocnym zachmurzeniu, przy słabym oświetleniu, w pomieszczeniach bez lampy wychodzą dość słabo – szare, przyciemnione, przy dużych wartościach ISO pojawia się szum. Choć oczywiście są wyjątki. Trzeba próbować różnych ustawień.
Wady – aparat:
1. W parę miesięcy po kupieniu aparatu zepsuł się przycisk spustu migawki. Naprawiono mi to na gwarancji, więc nie narzekam, ale to tylko świadectwo, że awarie się zdarzają.
2. Ekran LCD, duży i czytelny, ale:
– oszukuje: wykonane zdjęcia są np. jaśniejsze niż w rzeczywistości. Parę razy zachwycałem się zdjęciami wykonanymi podczas wieczornego spaceru, wgrywam je na komputer i… ciemność, widzę ciemność.
– jest zupełnie nieczytelny w słoneczny dzień. Trzeba korzystać z wizjera optycznego, który jednak nie pokazuje dokładnie tego co się znajdzie na zdjęciu.
3. Brakuje możliwości zapisywania na stałe własnych ustawień: kolorów, balansu bieli, ISO itd. – ale to już nowsze modele Canona mają.
Generalnie:
Polecam, choćby i używany, ja swój używam dosyć intensywnie, zrobiłem już z 7000 zdjęć, nie zauważyłem pogorszenia jakości.
Miałem też możliwość oglądać inne aparaty Canona:
– miniaturowy Ixus 400, nieco słabsza jakość od A75,
– teoretycznie wyższy model PowerShot S50 – jakość moim zdaniem porównywalna,
– najbardziej zaawansowany aparat kompaktowy tej firmy: G5, jakość nieco lepsza.
Właściwie każdy z nich mógłbym polecić, co oznacza, że polecam prawie wszystkie produkty Canona. :) Jeden tylko wyjątek: nie polecam serii A400-410-420. To tanie, ale bardzo proste aparaty, którym brakuje wielu funkcji.
Dwa lata
No i kolejny rok minął. Loguję się w panelu administracyjnym i łapię za głowę. 274 wpisy!
Do VrooBloga wracam falami. Czasami brakuje pomysłów i ochoty przez długie tygodnie, czasami tematów mam wręcz w zapasie. Pojawiła się zresztą specyficzna konkurencja, w postaci bloga zawodowego, no i czasami jest dylemat, napisać tu, czy tam. Tutaj przeczyta to grono znajomych, tam co drugi wpis ostatnio trafia do Wykopu. :)
W treści bloga trochę się zmieniło. Piszę swobodniej, często bez wcześniejszych szkiców, nie przejmuję się aż tak błędami. Przesunąłem też tę granicę, o której pisałem rok temu. Parokrotnie pojawiały się tutaj sprawy osobiste, w nieco większym stopniu niż założono. Ale skoro dzięki blogom poznałem swoją półroczną miłość, nie sposób chyba było tego uniknąć.
– „Ciekawe, jaka będzie Twoja notka.”
– „Twoja też.”
(z 8 kwietnia 2005)
O tak, tej korespondencji międzyblogowej trochę było.
Rośnie mi liczba czytelników. Na początku kilkaset osób miesięcznie, w marcu już prawie pięć tysięcy. W większości są to jednak wejścia przypadkowe z Google i Onetu: na przykład 2400 odwiedzin na hasło „Ogame”.
Liczba czytelników stałych – tych, którzy wracają i komentują, jest już w miarę stała. Ale zawsze się cieszę, gdy w komentarzach pojawia się ktoś nowy.
Irlandia niedoścignionym wzorem
Dziś w Rzeczpospolitej rozmowa z Mary McAleese, prezydent Irlandii.
Rz: Minęło niespełna dwa lata od otwarcia dla Polaków irlandzkiego rynku pracy, a już zjawiło się ich ponad 120 tysięcy. […] Ilu jeszcze Irlandia może przyjąć Polaków, gdzie jest próg tolerancji?
Mary McAleese: Nie ma takiego progu, niech Polaków przyjeżdża jak najwięcej! Polska i Irlandia należą do Unii Europejskiej i między nami musi być pełna swoboda przemieszczania się. To, że tylu Polaków zdecydowało się przynieść na naszą wyspę swoje talenty, pracę, nadzieje, umiejętności, to dla nas dowód, że Irlandia ma wielką przyszłość przed sobą.
[…]
Polacy i Irlandczycy doskonale się rozumieją, bo w XX wieku przeszli przez podobne doświadczenia: wielki sąsiad ze wschodu, który gnębił, dominował. Nam udało się wyrwać Wielkiej Brytanii część Irlandii. Zbudowaliśmy wolny, dynamiczny i zamożny kraj. Zdołaliśmy też całkowicie odmienić nasze stosunki z Brytyjczykami. Dziś, mogę to śmiało powiedzieć, są one najlepsze od 800 lat. Jesteśmy przyjaciółmi i partnerami w Unii Europejskiej, razem budujemy pokój w Irlandii Północnej. To może być doskonały przykład i źródło nadziei także dla Polski.
[…]
Kiedy otwieram nasze gazety, widzę artykuły po polsku. Kiedy włączam radio, słyszę reklamy po polsku. Kiedy chodzę po Dublinie, widzę polskie sklepy. Polska muzyka, literatura, kuchnia – wszystko to teraz stało się częścią irlandzkiej codzienności. I bardzo nas wzbogaciło.
Tego mało kto się spodziewał. Wszyscy liczyli na Wielką Brytanię, ale prawdziwą furorę Polacy robią w Irlandii. Teraz nowe kraje otwierają rynki pracy, Hiszpania i Portugalia też mogą wypełnić się polskimi pracownikami, choć może ze względu na barierę językową będzie ich trochę mniej.
A możliwe, że jesteśmy dopiero u progu wielkiej emigracji. Bo na razie wyjeżdżają ci najodważniejsi lub najbardziej zdesperowani. Wkrótce może ruszyć fala tych mniej odważnych, np. takich jak ja. :) W Polsce zostaną ci już „ustawieni”, lub ci, którzy umieją się „ustawić”, lub miernoty, których na żadną decyzję nie stać. Czy taki mechanim się sprawdzi?
Z komentarza redakcyjnego Rzeczpospolitej:
To godne podziwu, że ten mały, mający ledwie 4 miliony mieszkańców kraj nie wsłuchiwał się w snute w innych, większych państwach przerażające opowieści o polskim hydrauliku czy glazurniku, który przyjedzie i odbierze pracę miejscowym.
[…]
Co miesiąc do Irlandii dociera 11 tysięcy Polaków, wielu z nich z nadzieją znalezienia zatrudnienia. Jak piszemy, często pochodzą z niedużych miejscowości, jak Ząbkowice Śląskie, Chełm i Jarosław, w których bezrobocie przekracza 20 procent. Nikt ich w Irlandii nie dyskryminuje, zarabiają jak Irlandczycy, czyli na polskie warunki bardzo dużo, przekonują się, jak cenne jest dobre wykształcenie, uczą się języków. Większość pewnie wróci do Polski z odłożonymi pieniędzmi. A Irlandia już do końca życia będzie im się kojarzyła z sukcesem i przyjaznym podejściem do Polaków.
W Irlandii widać, jak korzystne było przystąpienie do UE. Jak to dobrze, że każdy może spróbować szczęścia w innym kraju. Niedobrze, że niektórzy nie mają wyboru we własnym. Muszą wyjechać do Irlandii czy jednego z kilku innych państw UE, bo w swoich rodzinnych miejscowościach nie mają szansy rozwoju.
Aparat cyfrowy – jak wybrać?
Co jakiś czas znajomi pytają mnie, jaki aparat powinni kupić. Sprawa nie jest łatwa, bo na rynku jest mnóstwo modeli, a jednocześnie łatwa, bo w sieci mamy setki recenzji, a dobry sprzęt dla amatora można znaleźć już za mniej niż 1000 złotych.
Oto kilka porad, które mogą pomóc wahającym się.
Po pierwsze: sam aparat nie robi ładnych zdjęć.
Jeśli nie umiesz robić zdjęć, nie kupuj drogiego aparatu. Efekty będą bardzo podobne jak na tanim, a tylko będziesz się frustrować, że dużo wydałeś.
Każdy aparat cyfrowy, włączając najdroższe lustrzanki ma swoje wady i zalety, trzeba umieć unikać pierwszych i wykorzystywać drugie. Ale przede wszystkim: aparat to narzędzie, które dopiero w rękach osoby, która wie co robi, pokaże pełnię swoich możliwości.
Dociekliwym polecam artykuł Kena Rockwella: Why Your Camera Does Not Matter.
Po drugie: megapiksele to mit!
Utarło się przekonanie, że im więcej megapikseli, tym lepsza jakość zdjęć. Nieprawda. Megapiksele decydują wyłącznie o rozmiarach zdjęcia. Im więcej, tym większą odbitkę można zrobić, można też wygodniej takie zdjęcie kadrować (tzn. wycinać fragment, z którego robimy odbitkę, lub które publikujemy w sieci).
No i do codziennych zastosowań wystarcza już spokojnie aparat 2Mpx. Dwa megapiksele oznaczają rozdzielczość 1600×1200, z tego wychodzi już ładna odbitka w standardowym formacie 10×15. Mój aparat ma 3Mpx, i to już jest komfort, bo mam sporą rezerwę do obcinania niepotrzebnych fragmentów. 4 Mpx i więcej, to jeszcze większy komfort, ale jeśli jednocześnie aparat więcej kosztuje, nie ma sensu za to płacić.
Przy czym uwaga. Jeśli przy jakimś aparacie jest podana „interpolowana” liczba megapikseli, należy od takiego aparatu uciekać jak najdalej. Bo to oznacza, że aparat robi zdjęcia np. na 3Mpx, a te są sztucznie powiększane do 6Mpx, co jednak w żaden sposób nie poprawia jakości zdjęcia, to tylko marketingowy chwyt.
Po trzecie: ale zoom się liczy!
Tutaj odwrotnie niż w przypadku megapikseli. Tak, im większy zoom optyczny, tym lepiej, bo większe możliwości skadrowania zdjęcia, no i robienia zdjęć z daleka. Zoom trzykrotny uważam za absolutne minimum.
Problem polega jednak na tym, że im większy zoom, tym trudniej go „zamknąć” w miniaturowym obiektywie aparatu cyfrowego. Nie bez przyczyny profesjonalni reporterzy mają czasami teleobiektywy o długości metra. Dlatego jeśli aparat oferuje zoom 8-10-krotny, przyjrzyj się zdjęciom – czy na pewno są ostre i czy nie mają zniekształceń?
Mówimy oczywiście o zoomie optycznym, zoom cyfrowy to tylko taki bajer, którym się nie przejmujmy. Podobne efekty miałbyś w dowolnym programie graficznym. Jest to funkcja bezsensowna, bo nie jesteśmy w stanie wyciągnąć więcej szczegółów ze zdjęcia na którym tych szczegółów nie ma.
Po czwarte: uwierz swoim oczom.
Skoro nie megapiksele, to co decyduje o jakości aparatu? Decyduje jakość obiektywu, matrycy i przetwornika cyfrowego. A to jesteśmy w stanie ocenić przede wszystkim po obejrzeniu zdjęć z danego aparatu.
W serwisie Imaging Resource znajdziesz recenzje prawie każdego modelu z ostatnich lat. Co więcej, przy każdej z recenzji wykonano kilkadziesiąt zdjęć testowych, które można sobie obejrzeć. Każde ze zdjęć jest opisane – i wszelkie uchybienia: kolor, ostrość, szum, kontrast – zostały bezlitośnie wypunktowane.
Warto czytać te recenzje, są naprawdę zgodne z rzeczywistością. Ale jeszcze bardziej warto oglądać zdjęcia. Masz problem z wyborem między kilkoma modelami? Wchodzisz na Imaging Resource Comparometer, wybierasz dwa aparaty – i obok siebie możesz oglądać zdjęcia tych samych obiektów wykonane dwoma aparatami. Różnicę widac natychmiast – i już wiesz, co ci bardziej odpowiada.
Po piąte: marka jest ważna, ale ostrożnie.
Byłbym sceptyczny w kupowaniu takich dziwnych marek, jak Medion, Pentagram czy Yakumo. Lepiej ograniczyć się do znanych producentów w tej dziedzinie: Canon, Olympus, Nikon. Ale już np. Kodak i Sony nie robią rewelacyjnych aparatów. A sama marka nie decyduje o jakości, bo zdarzają się modele „budżetowe”, albo po prostu mało udane.
Po szóste: drobne sprawy o których warto pamiętać.
Wybierając aparat musisz pomyśleć o tym, czy pewne rzeczy będą Ci potrzebne czy nie.
1. Czy aparat ma własny akumulator, czy możesz używać baterii: paluszków AA, lub mini-paluszków AAA. W takim przypadku koszty paluszków Cię zjedzą. Konieczny będzie zakup akumulatorków oraz dodatkowej ładowarki. Takie rozwiązanie jest jednak lepsze w wyjazdach – gdy nie możesz doładować akumulatorków, idziesz do kiosku, kupujesz 2 lub 4 baterie, no i po kłopocie.
2. Co z kartą pamięci? Ceny aparatów wyglądają ładnie, dopóki nie dowiesz się, że taki aparat ma wbudowane 16MB pamięci, co wystarcza na przechowanie… 10 zdjęć w dużej rozdzielczości. Dlatego zawsze bierz pod uwagę kupno większej karty pamięci, przy czym komfortowe minimum to 128MB. Ceny kart spadają dość szybko, dlatego można sobie pozwolić na 256-512MB.
Warto pamiętać, że zdjęcie w najwyższej jakości JPG zajmuje około 2MB, w jakości normalnej 1MB, łatwo oszacować ile mniej więcej zdjęć nam się zmieści.
3. Czy potrzebujesz ustawień manualnych? Czyli możliwości decydowania o przesłonie i czasie naświetlania. Zapewne nie, automatyka aparatu zwykle sobie radzi. Będą jednak sytuacje, gdy będziesz potrzebował pewne rzeczy ustawić ręcznie.
Przykład: letnie koncerty na Starówce. Robiło się już ciemno, automatyka aparatu chciała robić zdjęcia na czasie 1/8, który przy robieniu zdjęć „z ręki” sprawia, że zdjęcie będzie na pewno poruszone. Wybrałem więc tryb TV, w którym ja decyduję o czasie, a aparat o przesłonie: ustawiłem czas na bezpieczne 1/60.
No i efektem było zdjęcie może trochę przyciemne, ale na pewno nastrojowe.
4. Czy naprawdę potrzebujesz funkcji nagrywania filmów? Niestety, aparat to nie kamera cyfrowa. Filmy da się kręcić, można mieć z tego niezły ubaw, ale nie licz na wiele więcej. Na ślub zatrudnij jednak kogoś z kamerą.
Rację miał pewien sprzedawca z allegro, który twierdził, że ta funkcja w aparacie służy do kręcenia „szybkich pornolków”. :-)
Po siódme: Nie dawaj się zwieść reklamie.
Jak zwykle w przypadku nowych technologii, reklamy są pełne żargonu w stylu „nowy rewelacyjny przetwornik bezpośredniego drukowania”. Niezbyt to warte Twojej uwagi. Ponownie: liczą się zdjęcia (ale nie te z reklamowych folderów) oraz zdanie obiektywnych recenzentów.
Myślę, że te porady były przydatne, w następnej notce pojawi się recenzja aparatu, którego używam, czyli Canon PowerShot A75. Z przykładami udanych zdjęć. :-)