VrooBlog
Bezsenność w Tokio, szczęście i brudna koszula
Notek przez cały tydzień nie było, bo w każdej wolnej chwili czytałem „Bezsenność w Tokio”. Rzecz nietypowa, bo napisana przez Polaka. Autor, Marcin Bruczkowski spędził dziesięć lat w Japonii i opowiada o swoim pobycie. Absurdy życia codziennego, zadziwiające połączenie tradycji i nowoczesności.
I duch przewijający się przez całą książkę. Warunki życia skrajnie odmienne niż w Polsce. Kto z nas, mieszczuchów, poza mieszkańcami gomułkowskich czynszówek nie ma w domu łazienki? A w Tokio to ponoć norma i stąd popularność publicznych kabin prysznicowych. Jak można żyć w mieszkaniu, gdzie nie wyciągniesz za siebie rąk, bo napotkają ścianę? Dla każdego obcokrajowca szok. Jednak autor zdaje się nie tracić nigdy dobrego humoru. Z przekąsem stwierdza, że jego nowe mieszkanie za którego wynajem płaci fortunę ma powierzchnię dużej polskiej łazienki. I założę się, że traktuje Japonię jako przygodę swojego życia.
Swoją drogą, lubię to kolejne zetknięcie literackie z Japonią. Najpierw „sen_numer_9”, zwariowana opowieść o chłopaku z japońskiej wsi, który trafia do Tokio w poszukiwaniu ojca. Potem „American Fuji”, dwoje Amerykanów odnajduje się w Japonii, a w międzyczasie uczą się tego kraju.
Ale notka o czymś innym. :-) Dlaczego najlepsze wspomnienia ludzie mają często z różnych studenckich wyjazdów, akcji spontanicznych i nieplanowanych? Plecak pełen brudnych ubrań, ostatnia bluza na zmianę i śpiwór. Nastawiasz się na pozytywne niespodzianki – i te się zdarzają. Znajomi nowi i starzy, rozmowy do późna, pomysły na jutro.
A jednak, ludzie kończą studia, idą do pracy, zakładają rodziny. I zapominają powoli, że warto coś *przeżyć*. Trzeba teraz zdobywać. Zaczyna się zbieranie na samochód, płacenie czynszu za mieszkanie, rozliczanie kolejnych kredytów. 2 tygodnie z roku rozpaczliwie wyrwane to może jakaś Grecja, Tunezja, trzygwiazdkowy hotel i zapomnij, zapomnij, zapomnij o tym co porzuciłeś.
Mihaly Csikszentmihalyi, węgierski psycholog pisze:
Stare bajki powtarzają się przez setki lat. Poczekalnie psychiatrów pełne są bogatych, odnoszących sukcesy ludzi między czterdziestką a pięćdziesiątką, którzy nagle zrozumieli, że luksusowa willa na przedmieściu, drogie samochody, ani nawet wykształcenie zdobyte na najlepszej uczelni nie mogą zapewnić im spokoju ducha. A mimo to ludzie wciąż wierzą, że zmiana warunków zewnętrznych rozwiąże ich problemy. Jeśli tylko zarobią więcej, będą w lepszej formie, albo znajdą lepszego partnera życiowego, wtedy naprawdę będą szczęśliwi. Rozumiemy, że pieniądze szczęścia nie dają, lecz mimo to angażujemy się w nieustanną walkę o realizację celów zewnętrznych, wierząc, że ich osiągnięcie podniesie jakość naszego życia.
Nigdy nie jest za późno na odkrywanie. Na radość. Na robienie sobie jaj. Przykład poglądowy, acz skrajny – film „Miłość na żądanie”, który właśnie znika z ekranów kin. (Biegnijcie, warto, choć ostrzegam, że choć komedia, nie jest to film „lekki łatwy i przyjemy”). Tam idiotyczną dziecięcą grę oboje bohaterów prowadzi przez całe zycie.
W schroniskach poza młodzieżą widywałem też małżeństwa w wieku przedemerytalnym. Nie wiem, czy było ich stać na Grecję (nb. niewiele droższą niż nasze morze). Ale jednego byłem pewien. Bijącej od nich radości życia, miłości do siebie i świata. Cieszyli się chwilą. Czy taki też będę za 30 lat? A jak bardzo oddalam się już teraz? Martwiąc się o pieniądze, obmyślając scenariusze na pół roku do przodu i główkując, gdzie ja się z (potencjalną) żoną podzieję? Nie prościej poczekać co się stanie jutro, zarabiać te pieniądze, zamiast myśleć o nich, no i najpierw poszukać sobie żony? :-)
Komentarz - jeden samotny
Śledź komentarze do tego artykułu: format RSS
Oj Vroo, ja właśnie dzisiaj czuję sie tak staro :/ I też się zastanawiam gdzie się podziała moja radość, w którym miejscu ją zgubiłam…
Masz rację – czasem kolejność tego, co powinniśmy zrobić może być nie taka jak trzeba.
Szukaj sobie żony, szukaj ;)
Dobranoc :)