VrooBlog
Archiwum bloga na lipiec 2004.
Tu Wojtek, też mam 12 lat!
W tym internecie, droga Pani, to same pedofile, zboczeńce i bandyty.
Po ostatnim (smutnym i przerażającym) przypadku pana Samsona, do mediów powrócił dyżurny temat niebezpieczeństw czających się w sieci. I tak w dzisiejszej Polityce czytam kolejny alarmujący artykuł, „Ciemna strona Internetu”. A w nim pokutujące przekonanie, że brzydkie rzeczy mogą napotkać nas wszędzie. Serfujesz sobie po sieci, a tu ups, pornodialer się instaluje. Albo że 18 tysięcy osób szukało w Onecie pornografii dziecięcej.
Dwie uwagi.
1. Czy naprawdę tak łatwo do tego dotrzeć? Kiedyś zrobiłem eksperyment i używając wyszukiwarki Onetu próbowałem dotrzeć do takich tematów. I nie chwaląc się, znam się na wyszukiwaniu w sieci. Jednak przez Onet nie znalazłem NIC, co byłoby niezgodne z prawem.
Nie ma sensu się kłócić – oczywiście w sieci SĄ wszelkie rzeczy, jakie chora wyobraźnia może spłodzić. Ale jeśli są nielegalne (czyli np. materiały pedofilskie) – to są ukryte za głęboko dla przeciętnego zjadacza chleba.
2. Śmiać mi się chce, gdy słucham opowieści o koniach trojańskich, wirusach, programach, które pojawiły się „ni stąd ni zowąd”. Jasne, wiem że jest to możliwe. Windows i popularne przeglądarki mają tyle dziur, że sieciowy „bandyta” może to zrobić bez wiedzy użytkownika. Ale w jakim przypadku? Podczas przeglądania prognozy pogody? Albo rozmowy na czacie???
Jasne, jeśli wejdziesz np. na stronę cracks.am, używasz Internet Explorera i systemu Windows, to istnieje 70% szans, że „coś” ci się zainstaluje. Ale kto tutaj jest winny? Ten paskudny Internet?
Zamiast akcji i pogadanek, wystarczy przyjąć jedną zasadę. W Internecie obowiązują dokładnie takie same zasady jak w świecie realnym. Są miejsca gdzie nie należy chodzić, bo można dostać po buzi. Są ludzie, z którymi nie należy gadać, bo można się niemile rozczarować. Przygodnemu rozmówcy z tramwaju nie podasz swojego adresu. Jeśli coś jest „za darmo”, to lepiej się zastanowić jaki stoi za tym interes. Tymczasem niektórzy jeszcze nie obudzili się z internetowej bajki.
Czasem, gdy zgwałcą tu jakąś frajerkę, co się pożarła ze ślubnym, wybiegła na miasto, poznała w kawiarni „pana inżyniera” i ten zaholował ją „do swej pracowni” – przyjeżdża glina, robi kipisz, odjeżdża i znowu jest spokój.
(W. Łysiak, „Dobry”)
Niemotywacji część kolejna
Czy można być kreatywnym na życzenie? Czy można się skoncentrować w blasku i zgiełku dnia, między jednym posiłkiem, a drugim? Z mnóstwoma rzeczami odciągającymi? MOŻNA.
Klawisze ALT+TAB, doprawdy diabelska kombinacja.
Cytaty niemotywujące
„Ludzka rasa dzieli się na dwie klasy: tych, którzy idą i działają, oraz tych, którzy siedzą i rozmyślają: dlaczego nie zrobiłem tego inaczej.”
Oliver Wendell Holmes, Jr.
„One of the very worst uses of time is to do something very well that need not be done at all.”
Brian Tracy
Przyspieszenie
Jeszcze sto lat temu rzecz była prosta. Bierze się młodego człowieka i rzuca w miejsce odosobnienia. Do sanatorium w Davos wieści ze świata nie dochodzą. Czas jest nieograniczony. Młody człowiek jest tam łakomym kąskiem dla dwóch filozofów walczących o jego duszę. A dusza Hansa Castropa jest czysta, pochłonie wszystko co obaj panowie mu w nią wrzucą.
Co by się działo dzisiaj?
Dyrektor sanatorium oskarżony od molestowanie seksualne pacjentek.
W pokojach sanatoryjnych non-stop telewizja i internet.
Hans miałby całkowicie gdzieś filozofów, gdyż jego czas z powodzeniem wypełniają dwie wyżej wymienione rozrywki.
Specjalistów od czasu i duszy musiałoby być z dwudziestu, aby ogarnąć jakąś sensowną część osiągnieć cywilizacji.
Tomasz Mann mógł się cieszyć, że żył w tak prostych czasach.
ps. Dziś oddaję wreszcie „Czarodziejską górę” :-) Pożyczyłem 15 miesięcy temu, potem przez 14 próbowałem się umówić z kolegą na oddanie. Ech ci młodzi ludzie robący karierę… ;)
Klabing proletariacki
Po obejrzeniu filmu „Human Traffic” (opis na Onecie).
1. Clubbing wymaga środowiska miejskiego. Ścisk, spiętrzenie doznań, ale też izolacja i anonimowość.
Wyobraźmy sobie zresztą techno-imprezę w lesie.
2. Clubbing w filmie pokazany jest jako rozrywka dla ludu. Ludu, dodajmy, którego jest na tę rozrywkę stać. Wejściówki, alkohol, dragi – to wszystko kosztuje. Jednak w Anglii, nawet gdy ktoś utrzymuje się z McPracy to może sobie na to pozwolić.
No i to kontrastuje z sytuacją u nas – gdzie bywalcami klubów są pracownicy korporacji odreagowujący stres, synkowie bogatych rodziców, no i słynna Warszafka. Nad gazetami takimi jak City Magazine czy Lajf unosi się wiara w wyższość „kultury klubowej”. I aż mi głupio, że nie doznałem oświecenia i co tydzień nie wylewam z siebie potów w Piekarni czy innym Le Madame.
Tymczasem spotkaliśmy kiedyś w Kazimierzu dwóch Hiszpanów, którzy zaczęli opowiadać nam, że są DJ’ami na tamtejszych imprezach klubowych. Z dalszych angielsko-francuskich konwersacji wyszło, że nie są to żadni bankowcy, architekci, ani nawet studenci trendowego kierunku. Obaj pracują w jakiejś fabryce przy obrabiarce :)
Jak zostałem sieciowym krętaczem
Spotkanie z koleżanką poznaną w internecie. W pewnym momencie:
Ona: Ale z tym wzrostem to mnie wkręcasz.
Ja: ??????
Ona: Przecież nie masz 182cm jak napisałeś.
Ja: No jak to nie mam? Tyle zawsze miałem to i mam, nawet w dowodzie tyle podałem.
Ona: No jak, przecież powinnam być o 20 cm od ciebie niższa…?
Ja: Ale jesteś w szpilkach……. itd.
Pierwsza rzecz, jaką zrobiłem po powrocie do domu – tak, dobrze się domyślacie – zmierzyłem się. I opad szczęki, bo kreska na szafie jest o 4 cm niżej niż stara – postawiona ze dwa lata temu. Zamiast 182 jest 178. Ratunku, kurczę się! Czy powinienem wyrabiać nowy dowód?
Ku lepszym chwilom
Leciały niepokorne ptaki rozterek
Za nimi kluczyły wymówki
Popędzane przez chór wyrzeczeń.
Sumienie, wina i brak szacunku
Defilowały szyderczo prezentując sztandary
Ze starym bagażem do nowego życia?
Rozsądek szczeka, karawana idzie dalej.
Granica
Niewiele pamiętam ze szkolnej lektury pani Nałkowskiej. Zdaje się, że przeleciałem po łebkach, bo akurat miałem co innego do roboty. Jednak z tego co wciskała nam przeurocza polonistka zapamietałem fragment – to co dla jednych jest sufitem, dla innych jest podłogą. Miało to ilustrować różnice społeczne, które są nie do przejścia. Fragment wracał co jakiś czas gdy radykalizowałem się lewicowo :-)
Ale dziś o innej granicy. Intelektualnej. Emocjonalnej. Komunikacyjnej. Czytam niektóre blogi i mam poczucie, że sam staję przed ścianą. Ci ludzie piszą o czymś ważnym. Wysublimowany styl i forma. Mimo miniaturowej czcionki przelatuję przez to jak burza i … podziw jest jedynym uczuciem. Nie jestem w stanie nic dodać, nawet własnego komentarza, nie mówiąc o polemice. Widzę wyraźnie jak bardzo się ośmieszam pisząc własnego bloga. Znowu odwlegam dzień jego upublicznienia. Bo istnieje po prostu poziom, dla mnie teraz niedostępny. Hm…. pole manewru, aby dojrzeć?
Dobrze, rozumiem, że to nie jest konkurs piękności. Nie oczekuję też od siebie talentu Kapuścińskiego czy Brandysa. Nikt mi nie każe pisać idealnie – najwyżej nikt nie będzie czytał (co zresztą nie będzie końcem świata). Ale w końcu ci, którzy tak mnie zachwycają, to nie są literaci. To zwykli ludzie po drugiej stronie kabla. Może właśnie to każe mi się tak porównywać?